Być może niektórzy z Was, choćby z powodu linków po prawej, wiedzą, że jestem wielkim miłośnikiem piwa. Faktycznie, o chmielu, różnych rodzajach słodów czy specyficznych technikach fermentacji mógłbym czytać i rozmawiać godzinami. A jeszcze dłużej mógłbym delektować się tym, co sprezentowały nam najciekawsze browary.
Niestety, Bałkany nie pozwalają na rozwijanie mojej pasji.
Jest to kraina nudnego, bezpłciowego lagera. Nie ma co liczyć na goryczkę, nie mówiąc już o jakichś ciekawych piwnych stylach. Również importowane piwa to najczęściej komercyjna masówka, którą aż wstyd przewozić przez pół kontynentu, skoro niczym nie różni się od lokalnie produkowanej nudy.
Na całym półwyspie znaleźć można tylko dwa browary, które produkują coś ciekawszego, niż lokalne wersje Lecha czy Żywca. O jednym wiedziałem jeszcze przed przyjazdem do Nowego Sadu, o drugim nie miałem bladego pojęcia. Co oczywiste, mniej trudu kosztowało mnie znalezienie produktów tego drugiego zakładu.
Piwo z Birra Sabaja właściwie znalazło mnie samo. Kiedy w końcu trafiłem do Prisztiny, robiło się już ciemno. Ruszyłem jednak na miasto, żeby trochę je poznać i żeby następnego dnia móc szybko obskoczyć z aparatem najciekawsze miejsca. Jako wielki fan kolei oraz, przede wszystkim, dworców kolejowych, udałem się na prisztińską stację. Wiedziałem, że prawie nic z niej nie odjeżdża, ale nie miało to wpływu na moją ciekawość.
Kiedy zobaczyłem, że w budynku stacji mieści się pub, wszedłem do środka. Zamówiłem laną Peję (która rzeczywiście reprezentuje piwną, bałkańską biedę) i zacząłem się rozglądać po lokalu. W lodówce stało kilka importowanych piw, między innymi z Albanii i Włoch, oraz dwie butelki, których wcześniej nigdzie nie widziałem. Okazało się, że pewien amerykański piwowar domowy przeprowadził się do Kosowa i zaczął tutaj warzyć swoje piwo. Efekt tej pracy – amber ale oraz india pale ale stały przede mną. Oczywiście zakupiłem je oba.
Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej, zacząłem rozmawiać z barmanem, który okazał się właścicielem knajpy oraz, przy okazji, wydawcą pisma Kosovo 2.0. Obok zaś siedział fotograf z tego samego tytułu. Jako że IPA okazała się bardzo przyjemna w spożyciu, zamówiłem kolejnych kilka i w takim towarzystwie rozmawialiśmy długo o różnicach w dialektach albańskiego czy o geografii wyborczej Kosowa. Co mnie zaskoczyło, to wysokość czynszu płaconego przez mojego rozmówcę. Za spory lokal w centrum miasta płacić musiał ledwie 200 euro miesięcznie. Przedsiębiorcy, zapraszam do Prisztiny!
Drugi ciekawy browar na Bałkanach znajduje się w stolicy Hercegowiny – Mostarze. Oldbridż Brewery, bo tak się nazywa, prowadzony jest przez Bośniaków, jednak jeden z nich mieszka na stałe w USA i stamtąd sprowadza amerykańskie chmiele i słody do produkcji ciekawych piw. Jechałem tutaj na pewniaka, bo znałem adres jednego pubu, w którym sprzedawane są owoce ich pracy.
Jakież było moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że w poniedziałki pub nie pracuje. Postanowiłem się jednak nie poddawać. Na stronie browaru zobaczyłem, że imprezę na początek ich działalności zorganizowano w innym barze. Niestety, nie było tam ich piwa, a barmanka nie potrafiła mi pomóc. Próbowałem więc dalej. Na Wikitravel znalazłem adres baru, którego opis sugerował, że barman może wiedzieć, gdzie tego Oldbridża kupić. Wtedy pojawił się kolejny problem – adres miałem, ale w Mostarze tabliczki z nazwami ulic, nie mówiąc o numerach domów, uznaje się za zbędną ekstrawagancję. Jakoś jednak udało mi się trafić. Właściciel potrafił mi nawet powiedzieć, jak trafić do samego browaru (niestety, był już zamknięty), ale w restauracji, w której według niego można napić się tego piwa nic o nim nie słyszano.
Zrezygnowany przysiadłem na dworcu kolejowym czekając na pociąg i włączyłem sobie Facebooka. I oto deus ex machina. Nie wiedzieć skąd, w polecanych znajomych pojawia mi się mostarski bar sprzedający piwo z Oldbridża. Jako że miałem bardzo mało czasu (który to już raz?), ruszyłem tam biegiem. Oprócz black ale i kolejnej IPY trafiłem jeszcze na piwo z browaru Hercegovacko, który niby też mieści się w Mostarze, ale zdobyć tam ich piwo jest niepodobieństwem.
Tak wyposażony mogłem wrócić na dworzec.
Swoją drogą, to ciekawe, że dobre piwa pojawiły się tutaj najpierw w krajach z dużą ilością muzułmanów – Bośni i Kosowie. Serbia pozostaje zaś daleko w tyle. Co prawda w Belgradzie kupić można piwo z „rzemieślniczego” browaru Black Turtle, jednak jest ono dużo gorsze, niż efekt pracy Old Bridż czy Birra Sabaja. Ciekawe, kiedy się to zmieni? Niestety, raczej nie przed moim wyjazdem.
Uzupełnienie: trochę więcej o browarze Sabaja.