Po pierwszych dwóch wizytach na Węgrzech myślałem, że poziom znajomości języka angielskiego jest tam wyjątkowo wysoki. Potem wyjechałem jednak poza Budapeszt i dowiedziałem się, w jak wielkim byłem błędzie. Kilka dni temu, w drodze z Suboticy do Segedynu1, przekonałem się o tym po raz kolejny.
Mój kierowca, Atylla2, próbował mi coś powiedzieć. Próby te polegały na wielokrotnym powtarzaniu gestu podrzynania gardła oraz opowiadaniu w kółko tych samych zdań, z których wyłapać potrafiłem tylko „Niepołomice” i „Nemethorszag” (czyli „Niemcy”). Pomyślałem, że może chodzi o jakąś rzeź w trakcie II wojny światowej, która miała mieć miejsce w tym podkrakowskim miasteczku i zacząłem dopytywać „Hitler? Hitler?”.
I tak sobie jechaliśmy z dobre pięć minut jak w domu wariatów, on co chwila podrzynając sobie gardło, ja powtarzając „Hitler?”. Atylla nie dawał za wygraną i wyglądał na coraz bardziej poirytowanego. Zacząłem się nawet bać, że zaczął mówić o podrzynaniu gardeł (a przynajmniej o wypraszaniu z samochodu) tych, którzy nie nauczyli się wystarczająco dobrze języka Imre Kertesza. Ale na szczęście wpadł na pomysł genialny w swej prostocie i wyciągnął kartkę oraz długopis. Narysował gęś oraz strzałkę wskazującą na punkt, który skomentował „Lengyelorszag” („Polska”). Jeszcze raz poderżnął sobie gardło i naszkicował coś, co zapewne miało przedstawiać gęsie filety. Te z kolei strzałka wysyłała do Niemiec. Wszystko było więc banalnie proste. Kierowca zajmował się handlem gęśmi, które, zabijane w Niepołomicach, sprzedawane były do Niemiec. Oczywiste. Od tego momentu rozmowa zeszła na temat futbolu. Polegała na naprzemiennym wymienianiu nazwisk węgierskich i polskich piłkarzy. Tutaj jednak hodowca gęsi mocno mnie zaskoczył. Wszyscy znają Bońka, ale nie spodziewałem się, że kiedyś od jakiegokolwiek obcokrajowca usłyszę nazwisko Jerzego Gorgonia.
Dzielę się z Wami tą historią, bo często na ulicy podchodzą do mnie różne piękne kobiety i mówią: „Jarku, piszesz tak pięknie, że oddam Ci wszystko. Ale odpowiedz: jak ty się dogadujesz z tymi wszystkimi ludźmi?”.
W przypadku podróży po krajach słowiańskich problem jest mniejszy. Znając polski i rosyjski można przekazać wiele rzeczy, a serbski sam wchodzi do głowy w trakcie takich rozmów. Rumuński posiada wiele wspólnych słów z innymi językami europejskimi, głównie tych pochodzących z łaciny. Wielu rzeczy można się więc domyślić. Problemy pojawiają się w Albanii, a Węgry to już czarna rozpacz. Wtedy trzeba sobie jakoś radzić. Oto więc mój, wspomniany w tytule, krótki poradnik.
- Ilość ważniejsza niż jakość
Są osoby, które chcą nauczyć się perfekcyjnie jednego języka. Moim zdaniem do niczego to nie prowadzi – od perfekcyjnej znajomości języka są tłumacze, dajmy im zarobić na chleb. Nikt nie oczekuje od Ciebie oksfordzkiej wymowy czy doskonałej znajomości trybów warunkowych. Jeśli znasz dobrze angielski, to lepiej zacząć uczyć się rosyjskiego, niż próbować pokonać królową brytyjską w sprawności językowej.
Po pierwsze, zwiększy to szanse na to, że będziesz dzielił z rozmówcą wspólny język. Nigdy nie wiesz, czy spotkany w jakimś miasteczku na końcu świata człowiek uczył się w szkole angielskiego, czy rosyjskiego. A może odbierał włoską telewizję? Albo był gastarbeiterem w Niemczech?
Po drugie – każdy nowy język to wielka baza skojarzeń, które mogą pomóc w domyśleniu się, o co chodzi drugiej osobie. Każdego kolejnego języka człowiek uczy się szybciej. Warto to wykorzystać. - Ręce
Nie da się ukryć, że kierowcy są często osobami rubasznymi. Trudno mi sobie wyobrazić autostopowy wyjazd bez zobaczenia choć raz gestu, w którym palec wskazujący i kciuk jednej dłoni tworzą kółko, a wchodzi w nie palec wskazujący drugiej dłoni. Te symbole zwykle towarzyszą peanom na cześć urody (i gościnności) miejscowych kobiet.
To tylko jeden z gestów, którym możemy zastąpić nieznane nam słowa. Inne bywają bardziej eleganckie, a przy pomocy części z nich można pokazać prawie wszystko. Trzeba tylko trochę wyobraźni. - Kartka i długopis
Jeszcze większą pomoc mogą nam dać te dwie proste rzeczy. Uzbrojeni w kawałek papieru i coś do pisania znamy już wszystkie liczebniki w każdym języku świata. A jeśli ktoś ma jeszcze talent plastyczny, to może wypowiedzieć się na każdy temat, który porusza się w takich rozmowach. - Uporczywość
To chyba najważniejsze. Jak pokazał przykład Atylli i jego gęsi, jeśli koniecznie chce się coś powiedzieć, to nic nie stoi na przeszkodzie. „Jeśli nie chcesz, szukasz powodu. Jeśli chcesz, szukasz sposobu” – to powinno być Twoim mottem. - Nazwy własne
Czasem nie mamy nic szczególnego do przekazania, ale chcemy tylko mówić „coś”. Choćby po to, by przerwać niezręczną ciszę (ta pojawia się zresztą podczas każdej trochę dłuższej podwózki).
Wtedy najlepiej sprawdzają się nazwy własne. Możemy wymieniać nazwiska piłkarzy albo nazwy miejscowości, które już zwiedziliśmy. Po każdej nazwie dodajmy na końcu „bene” albo „good”3 i mamy prowadzoną w miłej atmosferze konwersację.
Uzbrojeni w te błyskotliwe rady możecie ruszać na podbój świata. Drum bun!
1Broń Boże nie do „Szegedu”! W języku węgierskim „sz” czyta się jak polskie „s”, a „s” jak polskie „sz” (tak, są dziwni). „Szeged” zaś to po ichniemu „twoja dupa”. Ubaw po pachy dla Węgrów rozmawiających z polskimi turystami.Wróć.
2W moim rankingu narodów z najfajniejszymi imionami, konkurencję dla Węgrów stanowić mogą chyba tylko Litwini (dalej używają imion takich jak Mendog czy Giedymin) i Rumuni (z, między innymi, Owidiuszem i Trajanem).Wróć.
3Róbcie to jednak z głową. Nie ręczę za Boszniaka, któremu powiecie „Karadžić good”.Wróć.