Księżna Sophie de Hohenberg – Władza to obowiązek i odpowiedzialność

Rozmowa z księżną Sophie de Hohenberg, prawnuczką zastrzelonego w Sarajewie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda.

Czasy Habsburgów wspominane są w Polsce z nostalgią. Pozostałe zabory mają bardzo złą prasę, ale austriacki jest uważany za wzorcowy. Jak doszło do tego, że to sprawnie działające imperium nagle się rozsypało?

Monarchia naddunajska była solą w oku Francji. Austro-Węgry były bardzo konserwatywne, przywiązane do tradycji i zarazem bardzo katolickie. Nie chcę przez to powiedzieć, że winię jedynie Francuzów za ten rozpad. Proszę nie zapominać, że to był czas, kiedy zaczynała się budzić świadomość narodowa. Amerykanie zaczęli zarażać Europę teorią, że każdy naród powinien się rządzić sam, że nie powinien mieć nad sobą nikogo. Ten model, te nowe trendy nie bardzo pasowały do tradycyjnego postrzegania monarchistycznego świata.

Franciszek Ferdynand był zwolennikiem trójdzielnej monarchii, w której Austriacy, Węgrzy i Słowianie mieliby takie same prawa. Zaczęły się tarcia, zaczęły się konflikty. Jak zawsze podkreślał mój pradziadek, w takich warunkach, przy tak wielkiej presji wewnętrznej utrzymanie monarchii w dotychczasowej formie – jak się upierali Habsburgowie – było niemożliwe. Mój pradziadek uważał, że nigdy nie należy dążyć do konfliktu i do konfrontacji z cesarstwem rosyjskim, bo jeśli te dwa państwa – Austria i Rosja – wezmą się za łby, to nikt nie przeżyje. Dla każdego skończy się to porażką. Jak się okazało, miał rację.

Adolf Hitler w „Mein Kampf” pisał o pani pradziadku następująco: „Zabiła go kula, której sam pomógł. To on był przecież głównym patronem ruchu, którego celem było uczynienie z Austrii państwa słowiańskiego. Nieszczęściem niemieckiej rasy był przede wszystkim panujący dom Habsburgów”.

W pewnym sensie Hitler mógł mieć rację. Dlaczego? Mój pradziadek był zdania, że w tej formie nie da się tego utrzymać. I był za tym, żeby stworzyć trójczłonową, trójdzielną monarchię, która polegałaby na tym, że jeden człon stanowiłby kraje niemieckojęzyczne, drugi Słowianie, a trzecim byliby Węgrzy. Należało każdej z tych grup dać dokładnie takie same prawa, takie same przywileje, co w konsekwencji oznaczało wpuszczenie na salony Słowian, którzy zdaniem mojego pradziadka powinni być traktowani tak samo jak inni.

Jeżeli chodzi o monarchię austriacką, to działała na zupełnie innych zasadach i warunkach, niż to sobie wyobrażał Adolf Hitler. To była mieszanka narodów. Arcyksiążę Franciszek Ferdynand chciał, by wszyscy byli w miarę możliwości równo traktowani i mogli kultywować swoje tradycje i obyczaje. Chodziło o to, żeby zachować równowagę pomiędzy poszczególnymi wyznaniami, grupami etnicznymi, żeby żadnej z nich nie wyróżniać. Natomiast Adolf Hitler miał filozofię jednorodnego, monolitycznego państwa, w którym Niemcy byli nadludźmi i jedynymi, którym się to należało.

Jak popularna była filozofia Franciszka Ferdynand wśród samych Habsburgów?

Proszę nie zapomnieć o tym, że Habsburgowie zawsze mieli na czele swojej rodziny szefa, seniora, a pogląd, który reprezentował senior, był dla nich święty. Jeśli szef powiedział: dzisiaj wszystko jest czarne, to niezależnie od tego, jakie to było naprawdę, wszystko było czarne. Tak było zawsze. Gdyby mój pradziadek stanął wtedy na czele tego rodu, to z pewnością przyjęliby jego pogląd i mówili to, co on im każe. Zresztą nic się od tamtego czasu nie zmieniło i oni w dalszym ciągu tacy są: obowiązuje to, co powie szef.

I zapewne przejęcie przez niego władzy zdetonowałoby tę ogromną niechęć, jaką darzyło go środowisko wiedeńskie przed śmiercią.

To prawda. Nie był zbyt popularny. To powszechnie wiadomo. Ale uważam – choć to tylko moje prywatne zdanie – że byłby bardzo dobrym cesarzem. Przede wszystkim miał niesamowite wyczucie polityczne, które na dodatek było poparte określonym doświadczeniem, ponieważ nad tym pracował i miał bardzo szerokie zainteresowania oraz gruntowne wykształcenie. Czy byłby popularny? Moim zdaniem było mu wszystko jedno. Albo inaczej: wisiało mu to.


Opublikowano

w

przez