Belgrad: W labiryncie

Serbski parlament
Serbski parlament

W Belgradzie znajdziemy wielkie blokowiska, piękne wille ambasadorów, turecką twierdzę w środku miasta i obozowiska Cyganów tuż przy rzece. Zapraszam na spacer po tym niezwykłym mieście.

Nigdy nie miałem problemów z poruszaniem się po dużych miastach. Zwykle wystarczy mi kilka chwil, by odnaleźć się w siatce ulic i nie mieć problemu z trafieniem tam, gdzie chcę. Po trzech godzinach pobytu w danym miejscu potrafię już udzielać rad zagubionym turystom. Jest jednak jedno miasto, które potrafi pokonać mnie za każdym razem, kiedy tam jestem. To Belgrad.

Wystarczy rzut oka na mapę serbskiej stolicy, by wiedzieć dlaczego. Ulice krzyżują się tam pod najróżniejszymi kątami. Chyba tylko stary, dobry kąt prosty jest czymś obcym dla belgradzkich urbanistów. Nie można więc, jak w Odessie, poruszać się po centrum pamiętając tylko o tym, że nasz cel jest trzy przecznice wprost i dwie w prawo.

Na dodatek belgradzkim placom obce jest pojęcie foremności i prezentują one całą gamę rozmiarów i kształtów. Próba zorientowania się, w którą ulicę skręcić musimy z placu Slawija, by dojść do naszego celu, może zająć sporo czasu. Sprawy nie ułatwia to, że zamiast, jak Pan Bóg przykazał, jednej, mamy w stolicy Serbii dwie duże rzeki. Sawa wpada tutaj do Dunaju, a układ wysp i mostów na nich jest trudny do opanowania. A do tego wszystkiego miasto położone jest na pełnym wzniesień terenie, przez co ciągle musimy gdzieś wchodzić lub skądś schodzić.

Nie zdziwiłem się więc, gdy mieszkanka Belgradu z ośmioletnim stażem miała problem z odprowadzeniem mnie z centrum na dworzec. To miasto jest po prostu nie do ogarnięcia.

To znaczy – tak jest ze starą jego częścią, leżącą na prawym brzegu Sawy. Położony po drugiej stronie Nowy Belgrad jest bowiem prawdziwym triumfem geometrii. To wielkie blokowisko wybudowano dopiero po II wojnie światowej. Wcześniej, ze względu na podmokły teren, nikt tu nie mieszkał. Za czasów Tity studenci i robotnicy w „czynie społecznym” osuszyli mokradła i rozpoczęli budowę wielopiętrowych pudełek na ludzi.

Trudno polubić to miejsce. Poprzecinane autostradami i upstrzone brutalistyczną architekturą, sprawia wrażenie przyjaznego raczej dla maszyny, niż człowieka. Jednak ze względu na sprawną sieć dróg (w przeciwieństwie do starego Belgradu, gdzie auta muszą cały czas lawirować na zakręconych ulicach i wpychać się między innych uczestników ruchu) bardzo dużo firm właśnie Nowy Belgrad wybrało na swoje siedziby. To druga, poza sypialnianą, funkcja tej dzielnicy. Jednym z najbardziej znanych biurowców jest Genex, czyli Zachodnia Brama Belgradu, która wita wszystkich wjeżdżających do miasta od strony Nowego Sadu i Zagrzebia.

Jednak jeśli akurat nie śpią i nie pracują, mieszkańcy stolicy Serbii wolą przebywać gdzie indziej. Na przykład w będącej sercem miasta twierdzy, która, choć służyła wielu różnym wojskom, znana jest pod turecką nazwą Kalemegdan. Obecnie jest to wielki park, w którym, serbskim zwyczajem, wiele jest boisk do wszelakich sportów, kortów tenisowych czy stołów do ping-ponga. Część twierdzy zamieniona została na ogród zoologiczny (to w tym zoo kręcone były niektóre sceny „Underground” Kusturicy). Nad całym kompleksem góruje postać Victora (Zwycięzcy), który pilnuje, czy Sawa wpada do Dunaju tak, jak powinna.

Chociaż historia Belgradu sięga czasów przed Chrystusem (wtedy istniał on pod rzymską nazwą Singidunum), to, poza Kalemegdanem, niewiele jest tutaj rzeczywiście starych budynków. Wszystko z powodu burzliwej historii – każda kolejna armia za punkt honoru przyjęła wyburzenie tego, co zastała. Dlatego też poza murami twierdzy nie ma wielu budynków starszych, niż sto-dwieście lat. Najbardziej reprezentacyjne stoją przy prowadzącym na Kalemegdan deptaku księcia Michała.

Na pewno młodsze są barki zacumowane na brzegu Sawy i Dunaju. Część z nich jest zamieszkała, w niektórych działają nawet hostele, a reszta to restauracje, knajpy i dyskoteki. To tutaj ruszają spragnieni zabawy w rytmie turbofolku. Splavovi to jeden z symboli Belgradu, chociaż niektórzy uważają zabawę tam za zbyt plebejską i wolą jedną z kawiarni na ulicy Skadarskiej. Tam piły gwiazdy belgradzkiej bohemy na przełomie XIX i XX wieku, a potem miejsce to odwiedzali znani na całym świecie artyści, politycy czy monarchowie.

Zupełnym przeciwieństwem lekko snobistycznych knajp Skadarliji jest Savamala. Ta zapuszczona, położona tuż przy rzecze dzielnica, w której znajdują się między innymi dworce autobusowy i kolejowy, jest miejscem ostatniego spoczynku dla wielu statków i barek, które wycofano z użytku. To tutaj swoje ogniska rozpalają Cyganie, którzy chronią się przed wiatrem i deszczem pod szkieletami porzuconych łajb. Tutaj też znajduje się jeden z najdziwniejszych sklepów, jakie widziałem. Zasypany od podłogi do sufitu mydłem i powidłem, wśród którego znaleźć można niedostępne nigdzie indziej serbskie piwa, ciuchy z demobilu, koszulki ze „śmiesznymi” napisami, jedzenie i zwykły szrot. Wyobraźcie sobie asortyment wielkiego hipermarketu i co ciekawszego bazaru upchnięte w sklepie wielkości przeciętnego Społem. Dziwaczne to miejsce, ale jakoś działa.

Jeśli zaś ktoś chce trochę odpocząć od tego chaosu, zawsze z otwartymi ramionami powita go Dedinje. Żartuję, powita ochroniarzami, kamerami i psami. To najbardziej luksusowa część miasta, znajduje się tu wiele ambasad, a także wille najważniejszych polityków i gwiazd szołbiznesu. Tutaj mieszkał też Arkan. Spacerując po wąskich uliczkach możemy zapomnieć, że jesteśmy w prawie dwumilionowej metropolii.

Belgrad to miasto o wielu twarzach. Warto zatrzymać się tu, kiedy będziecie go przecinać autostradą, jadąc do Grecji czy Bułgarii. Tylko weźcie ze sobą dobrą mapę.


Opublikowano

w

,

przez