Rozmowa z Martą Mach i Agatą Napiórską, autorkami kwartalnika „Zwykłe Życie” zajmującego się tematyką rzemiosła.
Dwie młode dziewczyny zajmują się promocją staroświeckiego rzemiosła. Przyznacie, że może to dziwić.
Czemu? Ten świat kryje w sobie tysiące ciekawych historii, poza tym stwierdziłyśmy, że w dzisiejszym świecie, gdzie góruje konsumpcjonizm i tandeta, rzemieślnicy są ostatnimi, którzy dbają o jakość. Postanowiłyśmy zacząć to opisywać i reklamować.
Zanim zawody rzemieślnicze wymrą?
Nie wszystkie wymierają. Obecnie widać falę powrotu do jakości i unikatowości. Stare zakłady odzyskują klientów. Powstaje wiele nowych prowadzonych przez młodych ludzi. Trzeba jednak zauważyć, że wielu rzemieślników starej daty, wychowanych w cechach, nie ma następców bezpośrednich. Obserwujemy jednak proces polegający na tym, że młodzi ludzie zainteresowali się rzemiosłem, produkcją wysoko jakościowych przedmiotów na małą skalę. Ale oni nie idą tą samą ścieżką, co starzy rzemieślnicy. Nie mają kontaktu z cechami, z instytucjami związanymi tradycyjnie z rzemiosłem. Najczęściej są to ludzie po Akademii Sztuk Pięknych, którzy rozumieją potrzebę istnienia rzemiosła, ale bardzo często muszą to robić na własną rękę. Ale to też nie jest regułą. W ostatnim numerze „Zwykłego Życia” piszemy o kaletniczce po ASP, która przejęła stary zakład kaletniczy i w dużej mierze uczy się od kaletniczek, które tam zatrudnia. Starej daty kaletniczek.
Co wnosi od siebie?
Pieniądze, pomysł i wiarę, że może jakoś przetrwa w nowej odsłonie. Sama do szycia skóry nie siada. Na razie tylko projektuje, szyje podszewki i uczy się szycia skóry. Podobnie dzieje sie w innych niż kaletnictwo usługach. Niestety, następuje to powoli i istnieje spore ryzyko, że jeśli ktoś nie wpadnie na pomysł kontynuowania danego rzemiosła, mogą one w Polsce wyginąć, bo nie ma kontynuatorów.
A jest popyt na tego typu usługi?
Rynek zawsze się znajdzie, ale warto też pamiętać, jak bardzo powiązane są gałęzie tych małych rzemiosł. Taki rękawicznik potrzebuje miękkich skór, a w Polsce nie da się już ich kupić, ponieważ nie ma białoskórników, którzy się zajmowali obróbką takich skór. Musi więc jeździć do Czech, co mu się nie opłaca. Cztery godziny spędza w zakładzie na zrobieniu jednej pary rękawiczek, klient płaci za nią 120 zł minus koszt skóry i wydaje mu się, że cena jest wysoka, bo w sieciowych sklepach można kupić rękawiczki za o wiele mniejsze pieniądze. Wprawdzie nie skórzane, ale modne, z innego materiału, może sztucznego, może z bawełny. W efekcie taki zakład – mimo najlepszych chęci i umiejętności właściciela – pada. Dopóki społeczeństwo nie będzie świadome, że dobra jakość kosztuje i że lepiej kupić sobie rzecz, która starczy na lata, niż wymieniać garderobę co sezon, ubierając się w rzeczy bardzo słabego gatunku, to będzie ciężko prowadzić taki rzemieślniczy biznes.
To jest też kwestia promocji. Młodzi ludzie potrafią się wypromować w zamożnych kręgach – bo taki jest klient dobrego rzemieślnika. Rzemieślnicy starej daty tej kwestii często nie doceniają. I tu jest miejsce, w którym młodość może spotkać się z doświadczeniem i stworzyć nową jakość.
Pamiętajmy też, że jak się korzysta z usług rzemieślnika, to można potem wracać do niego z tym produktem. On się będzie nim opiekował, aż do końca życia rękawiczek, zegarka czy garnituru.
Czyli proponujecie zamordowanie współczesnego modelu gospodarki: „co się zepsuje – do śmieci”.
Filozofia rzemiosła na pewno jest wbrew czy nawet pod prąd filozofii korporacji, które proponują słabej jakości produkty wymieniane bardzo często, ale pamiętajmy, że w idealnym świecie rzemiosło wyparłoby te śmieciowe produkty. To się jednak nigdy nie stanie, bo wyroby rzemieślnicze zawsze będą wyrobem ekskluzywnym, co niekoniecznie oznacza bardzo drogim, ale też dla wybranego klienta.
Widzę dużą szansę dla rzemieślników w czasach kryzysu i postępującego zubożenia. Ludzie nie będą mieli pieniędzy na nowe rzeczy i będą musieli dbać o to, co mają.
Wydaje mi się, że nie możemy w ogóle myśleć i planować takiego rozrostu rzemiosła, by te produkty staniały. To ręczna robota, która przez setki lat zawsze była w cenie. W latach 90. w Polsce zapomnieliśmy, że coś takiego istnieje i wtedy właśnie te zakłady rzemieślnicze opustoszały. Teraz tak naprawdę trwa odbudowywanie zainteresowania – od zera. Planowanie zatem ogromnej ekspansji, która mogłaby wyprzeć sklepy sieciowe, jest absolutnie nierealne.
Bardziej chodzi o to, żeby wrócić do myślenia naszych dziadków, rodziców. Uważali oni, że biednego nie stać na to, by kupować trzy razy. Lepiej mieć jedną rzecz i ją naprawiać, niż ciągle wyrzucać te słabe jakościowo. To jest też filozofia, która zahacza o minimalizm. Żyć tak, żeby nie otaczać się zbytkiem.
Zabrzmiało bardzo po chrześcijańsku.
O tym nie myślałyśmy, ale być może rzeczywiście zachodzi tu pewne podobieństwo.
Do tego jest to ewidentny patriotyzm gospodarczy i być może – mimo paradoksu – sposób na stworzenie innowacyjnej gospodarki, w której nie potrzebujemy cybertechnologii, robotów, na które nas nie stać. Mamy szansę zawojować świat prostotą i jakością?
To nie jest proste, mimo że rzemieślnicy to nie są prości ludzie. To są ludzie wykształceni, którzy posługują się językami obcymi. Taki rękawicznik włada francuskim, bo cała nomenklatura od wieków tworzona była w tym języku.
Słyszałem o kapeluszniku z Warszawy, do którego do dzisiaj przyjeżdżają ludzie z Paryża, Londynu. I dzieje się tak od pokoleń.
Jasne. Tak samo jak opisywany przez nas zegarmistrz. W sobotę między 11 a 13 obsługuje wyłącznie obcokrajowców. Przywożą mu zegarki z całej Europy. W dawnych czasach Polska słynęła ze swego wzornictwa i to zarówno w krawiectwie, kaletnictwie, jak i wielu innych rzemiosłach. Okazuje się, że 50–60 lat temu Europa Zachodnia importowała bardzo dużo polskich wyrobów rzemieślniczych. W pewnym momencie to się załamało i…
Chyba nawet wiem, kiedy. Ciotka mojego przyjaciela jakimś cudem przeżyła rzeź Woli i po wojnie założyła zakład produkujący grzebienie. Po roku czy dwóch została zamknięta w więzieniu jako spekulant i wywrotowiec. Państwo zadbało, żeby nie odrósł na nim wrzód kapitalizmu.
Dziś państwo, nawet jeśli nie przeszkadza, to kompletnie nie wspiera tych ludzi. Tak naprawdę jedynym wsparciem promocyjnym są izby rzemieślnicze, a te niestety topnieją w oczach. Członków cechów ubywa z przyczyn naturalnych: śmierci, emerytur, braku następcy. Niestety, w ich miejsce nie pojawiają się zakłady młodych. Oni idą trochę inną ścieżką, nie wstępują do cechu, bo zwyczajnie im się to nie opłaca. Nie chcą być zrzeszeni, nie chcą być zależni, nie chcą płacić składek. Tracą w ten sposób szanse tworzenia środowiska i wstrzyknięcia świeżej krwi. Szkoda, bo członkowstwo w cechu to nie są duże pieniądze.
Czemu tak sie dzieje?
Często młodzi sądzą, że wszystkiego szybko się nauczą i liczą na równie szybki sukces. Nie biorą w ogóle pod uwagę tego, że aby zostać rzemieślnikiem, potrzebne są lata pracy, doświadczenie. Zawsze najpierw był uczeń, potem czeladnik, potem mistrz. I to doskonale działało. Dzisiaj brakuje tej hierarchii, bo tym mistrzom rzemieślnikom nie opłaca się przyjmować uczniów. Gdzie oni w tych malutkich zakładach 2×3 metry mają jeszcze mieć ucznia, któremu sami musieliby płacić?
Jeden ze starych mistrzów mówił nam wprost, że wielu młodych nie dało rady, bo przychodzą do niego i oczekują, że w tydzień nauczą się wszystkiego. A to jest bardzo żmudny proces i potrzeba lat, by dojść do poziomu mistrzowskiego.
Ale są też młodzi ludzie, którzy świadomie do tego podchodzą i uczą się bardzo długo, etapami. Są i tacy, którzy podążają inną drogą. Pisałyśmy np. o dziewczynie, która wskrzesza krawiectwo damskie na miarę, szyje na miarę, projektuje też dla swoich klientek ubrania – ale ona uczyła się w Nowym Jorku. I to nie jest nic nowego. Polscy rzemieślnicy już przed wojną mieli obowiązek jeździć i wysyłać swoich uczniów za granicę. Były to tak zwane staże rzemieślnicze. Uczyli się, przywozili wzorce, mieszali je z naszymi. Osoby, które interesują się rzemiosłem, są też zainteresowane tradycją. Widać to po ich produktach. Po formach i materiałach, których używają. Nie znaczy to jednak, że są zamknięte na światowe trendy, ba!, często sami je wyznaczają.
Kiedyś rzemieślników kształciły szkoły zawodowe. Czy one jeszcze istnieją?
Istnieją, ale są zamykane. Na przykład kaletnicze szkoły zawodowe nie istnieją od paru lat. Niestety, problem polega na tym, że pokutuje myślenie, iż do zawodówki idą najsłabsi i najmniej zdolni uczniowie. To powinno się zmienić czym prędzej. Potrzeba wiele wysiłku, by ożywić szkolnictwo zawodowe. Dobry fachowiec jest w stanie zarobić o wiele więcej niż przeciętny magister, których produkujemy bez opamiętania, zapełniając pośredniaki. Tymczasem dobry mechanik samochodowy nie martwi się o pracę.
Podobnie jak spawacz czy stolarz.
Miejmy nadzieję, że ta świadomość powoli będzie się zmieniać i być może stąd też ten powrót do rzemiosła. Trzeba mieć świadomość, że rzemiosło to jest pasja. Że trzeba mieć do tego ogromny talent, cierpliwość i gotowość na długie lata żmudnej pracy.