Pamiętacie pana Edmunda z „Wesela” Smarzowskiego? Tego, co to po kilku(dziesięciu) głębszych zakładał na siebie koszulkę, w której Jan Domarski miał rzekomo strzelić bramkę na Wembley? Tak się składa, że sam mam piłkarski trykot, który darzę wielkim afektem. Nie ma co prawda aż takiej historii, jednak zna ją wiele osób, które kiedyś miały ze mną do czynienia. Niech o jej znaczeniu świadczy fakt, że nadal mam ją w szafie, choć kupiłem ją w 1998 roku. To strój reprezentacji Chorwacji, z numerem 9 i nazwiskiem Davora Šukera na plecach.
Mistrzostwa świata we Francji, rozegrane 16 lat temu, to pierwszy wielki piłkarski turniej, jaki oglądałem. Do dziś składy ówczesnych drużyn pamiętam lepiej, niż kadry tych grających teraz. Nie byłem wtedy wielkim znawcą piłki. Trudno się dziwić – jeśli nie miało się dostępu do Canal+, to można było wtedy obejrzeć jeden mecz Ligi Mistrzów w tygodniu, a do tego jakieś spotkania, które bez ładu i składu puszczano na Eurosporcie. Ciężko w takiej sytuacji orientować się w sile poszczególnych drużyn. Nawet jednak ja potrafiłem docenić, jak dużą niespodzianką było zdobycie trzeciego miejsca przez Chorwatów.
Pewnie na zawsze zapamiętam ćwierćfinałowy mecz, w którym Hrvatska rozniosła Niemców 3:0. Choć początkowo przeważali nasi zachodni sąsiedzi, to jednak czerwona kartka dla Wörnsa i bramka Roberta Jarniego były dla nich wielkimi ciosami. Mimo to cały czas próbowali atakować, a w akcie desperacji trener Berti Vogst wprowadził trzeciego i czwartego napastnika. Tymczasem Chorwaci nastawili się na kontry i w końcówce meczu dołożyli po jednym trafieniu Vlaovicia i Šukera.
Tutaj możecie zobaczyć skrót meczu i posłuchać komentarza w języku ludzi-żab z kosmosu:
http://www.youtube.com/watch?v=LlJ9_u63PHs
Osiągnięcie było tym większe, że chorwacki związek piłkarski dołączył do FIFA ledwie pięć lat wcześniej. Nadal też sytuacja polityczna daleka była od stabilnej. Chociaż wojna formalnie skończyła się w 1995 roku, to dopiero w roku francuskiego mundialu do Chorwacji ostatecznie włączono zarządzane do tej pory przez Serbów wschodnie obrzeża kraju.
Kapitanem drużyny w koszulkach w szachownicę był pomocnik AC Milan, Zvonimir Boban. Ten sam, który skopał policjanta podczas spotkania Dinamo Zagrzeb – Crvena Zvezda. Mecz ten przeszedł do historii jako zapowiedź tego, co się działo później – rozpadu Jugosławii i krwawych wojen. To podczas tego spotkania szefem ochrony Czerwonej Gwiazdy był Arkan.
Obok Bobana w środku pola grał były piłkarz madryckiego Realu, Robert Prosinečki. Poza zjawiskową urodą zasłynął tym, że jest jedynym piłkarzem, który na mistrzostwach świata strzelał bramki dla dwóch różnych reprezentacji. Poza dwoma golami dla Chorwacji w 1998 roku, trafił również raz dla Jugosławii osiem lat wcześniej.
Z drużyną młodzieżową Jugosławii został, obok między innymi Bobana i Šukera, mistrzem świata juniorów 1987. Wtedy jeszcze grali oni ramię w ramię między innymi z Czarnogórcem Predragiem Mijatovićiem. Nie wiemy, co byłoby, gdyby wspomagani przez Serba Sinišę Mihajlovicia czy Słoweńca Srečko Katanca, mogli zagrać na Euro 1992. Zdyskwalifikowanych z powodu wojny Jugosłowian zastąpili Duńczycy, którzy, powołani prosto z urlopów, sięgnęli po złoto.
Na kolejnych mistrzostwach Europy Chorwaci grali już pod swoją banderą. W grupie zostawili za plecami Turków i Duńczyków, ale w ćwierćfinale przegrali z Niemcami. Jak już wiemy, dwa lata później wzięli za to srogi rewanż. Po zwycięstwie nad Bierhoffem i spółką, w półfinale nie dali rady Francuzom, ale za to w meczu o trzecie miejsce udało im się pokonać drużynę Holandii. Bramka strzelona w tym spotkaniu dała Davorowi Šukerowi tytuł króla strzelców. Kiedy więc na jeleniogórskim „Manhattanie” trafiłem na stoisko z koszulkami piłkarskimi, nie miałem problemu z wyborem.
Poza klasą zawodnika zadecydowała również estetyka. Któż może się oprzeć gustownej szachownicy? Nie dziwne więc, że nie potrafiłem się z nią rozstać. Grałem w niej na wuefach jeszcze w klasie maturalnej. Musiała więc być gigantyczna, kiedy kupowałem ją jako jedenastolatek.
Ostatecznie szwy zaczęły się rwać w kilku miejscach na raz (byłem zbyt szybki dla moich rywali, a ci często ratowali się łapaniem mnie za koszulkę). W pewnym więc momencie zdecydowałem, że nie można ryzykować całkowitego zniszczenia trykotu i umieściłem go na honorowym miejscu.
Kto wie jednak, czy przede mną jest jeszcze ten jeden mecz, kiedy znowu będę mógł wybiec w niej na boisko.