… teraz jest na kogo zwalać winę.
Pewien urodzony na wołoskiej wsi pomocnik szewca był osobą wyjątkowo ambitną. Ambicja ta zaprowadziła go na szczyty władzy w komunistycznej Rumunii. To jednak mu nie wystarczało. Geniusz Karpat nie chciał być zwykłym przywódcą, a przywódcą wielkim. Niezbędny do tego był wielki naród, któremu mógłby przewodzić. Żeby tak było, kobiety powinny rodzić więcej dzieci. Dlatego też w rok po przejęciu sterów w Bukareszcie, Nicolae Ceaușescu wprowadził w życie nową ustawę antyaborcyjną. Zapisano w niej wyraźnie, że jedną z przyczyn zakazu zabijania dzieci jest właśnie troska o rosnącą populację kraju.
Jednak poza tą deklaracją, prawo to nie różniło się wiele od innych występujących tak wtedy, jak i teraz. Aborcja dopuszczalna była w pięciu przypadkach:
- ciąża stanowi zagrożenie dla życia matki, którego nie można odsunąć innymi środkami
- dziecko poczęte pochodzi z rodziny obciążonej genetycznie
- kobieta ciężarna jest upośledzona fizycznie lub psychicznie i ciąża powstała w wyniku przestępstwa
- kobieta ciężarna ma więcej niż 45 lat (w 1972 obniżono do 40 lat i ponownie zwiększono w 1984 roku do 42 lat)
- kobieta ciężarna urodziła czwórkę lub więcej dzieci pozostających pod jej opieką
Mimo to ustawa ta stała się sławna na cały świat, tak że została bohaterem wielkiej ilości książek, artykułów, a nawet filmów. Czarnym bohaterem, oczywiście. Każdy piszący o Rumunii za punkt honoru przyjmuje wspomnieć (zwykle mętnie) o tych przepisach i oczywiście uznać je za coś haniebnego.
Prowadzi to do kuriozalnych efektów, jak w przypadku książki pani Małgorzaty Willaume z serii historii państw XX wieku wydawnictwa Trio. Autorka wymienia kolejne co bardziej absurdalne pomysły Ceaușescu – zakaz kontaktów z obcokrajowcami, konieczność rejestracji maszyn do pisania, ustalenie maksymalnej temperatury w budynkach na 14 stopni Celcjusza, zakaz używania pralek czy odkurzaczy. Co jednak uznaje za „najbardziej uciążliwe”? Tak, zgadliście – niemożność zabicia swojego dziecka.
Wielu mądrzejszych i sprawniej ode mnie piszących ludzi wyjaśniało, dlaczego absurdem jest uważanie aborcji na życzenie za niezbywalne prawo każdej kobiety. Jeśli oni nie potrafili kogoś przekonać, to ja nawet nie próbuję tego robić. Chciałbym jednak spojrzeć na tę kwestię z innej perspektywy, a natchnęła mnie do tego książka Małgorzaty Rejmer „Bukareszt. Kurz i krew”.
W tym zbiorze esejów polityce antyaborcyjnej Ceaușescu poświęcono dwa teksty. Wszystko zgadza się ze schematem: po krótkim wstępie następuje opis praktyk, jakie stosowały rumuńskie kobiety, żeby jednak pozbyć się niechcianego potomka. Wspomina się o obskurnych gabinetach podziemnych aborterów, pełnych zardzewiałego sprzętu i czekających w kolejne, udręczonych kobiet. Mówi się o domowych metodach wywoływania poronienia – wsadzaniu łodyg łubinu w pochwę, przepracowywaniu się, prokurowaniu „wypadków”, w których uszkodzony miał być płód.
Po przeczytaniu takich opisów każdy zadałby sobie pytanie – jaki jest powód tego, że te tłumy kobiet tak desperacko chciały się pozbyć swoich dzieci? Rejmer nie pisze tego wprost, ale można to wyczuć, że winnym wszystkiego jest… Ceaușescu. Rumunki masowo usuwać miały ciąże, bo zabronił im tego surowy dyktator. Stróżowie prawa, w innych esejach opisywani jako wszechobecni i wszechwiedzący, jakoś z podziemiem aborcyjnym wygrać nie potrafili, bo kobiety w chorobliwej przewrotności uparły się, że skoro mają rodzić, to one nie będą. Na złość komunistom.
To absurdalne już na pierwszy rzut oka tłumaczenie jak ulał pasuje jednak do Rumunów. Jakiego by problemu nie zauważyć i kogo by o niego zapytać, odpowiedź jest jedna – Conducător. Pociągi się spóźniają? Geniusz Karpat. Po ulicach biegają bezpańskie psy? Pewnie wypuścił je na ulice gensek Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Dwie trzecie ciąż jest przerywanych? Cóż, to wszystko przez antyaborcyjne prawo w czasach komunizmu.
Od śmierci dyktatora minęło już ćwierć wieku, jednak nadal jest świetną wymówką dla własnego lenistwa, wygodnictwa czy po prostu braku sumienia. Warto, by Rumuni w końcu zaczęli przyjmować na siebie odpowiedzialność za własne wybory. Będzie to jednak trudne, jeśli inni, tak jak Rejmer, będą dalej kupować ich niedorzeczne tłumaczenia.