Wczoraj to dziś, tylko wczoraj

0
3181
Serbowie pod Gazimestanem - monumentem upamiętniającym bitwę na Kosowym Polu (fot. http://www.novosti.rs/)
Serbowie pod Gazimestanem – monumentem upamiętniającym bitwę na Kosowym Polu (fot. http://www.novosti.rs/)

Na Bałkanach historia znaczy więcej, niż może się to wydawać ludziom z zachodniej Europy. Gdzie indziej bitwa sprzed sześciuset lat byłaby argumentem w politycznej rywalizacji, a ludzie przez siedemset lat pamiętaliby z jakiego miasta pochodzą ich przodkowie?

Można czytać na temat dziejów obcych stron, ile tylko się chce – dopiero wizyta na miejscu pozwala nam zrozumieć, co tak naprawdę się działo. Ze szkoły pamiętam opowieści o Kozakach, którzy w swoich czajkach płynęli Dniestrem i Morzem Czarnym na wyprawy łupieżcze do Stambułu i innych miast. Najtrudniejszym etapem było przepłynięcie obok twierdzy w Białogrodzie nad Dniestrem. Żeby zrobić to niezauważenie, Kozacy musieli płynąć w całkowitej ciemności. Gdyby nie wizyta w białogrodzkiej twierdzy, pewnie opowieści te pozostałyby dla mnie abstrakcją. Kiedy już jednak mogłem zobaczyć to, co setki lat temu widzieli wartownicy z Akermanu, wszystko stało się jasne i wręcz namacalne. Drugi brzeg, a więc i cały Dniestr, widać tam jak na dłoni. Innej zaś drogi nie ma.

Twierdze w ogóle mają w sobie dar uświadamiania wielu rzeczy. Zwłaszcza te na skraju kompletnie różnych cywilizacji – Kamieniec Podolski, belgradzki Kalemegnan, czy też położony nad Dunajem Petrovaradin. Obecnie to turystyczna atrakcja, z murów której można obserwować Nowy Sad. Kiedyś jednak w tym austriackim garnizonie stacjonowali żołnierze, którzy pilnowali granicy z tureckim imperium. Niesamowite jest uczucie, kiedy staje się na ich miejscu i po drugiej stronie rzeki widzi spokojną, wręcz leniwą stolicę Wojwodiny.

Rozczarowują za to miejsca sławnych bitew. Jeśli o czymś mogą świadczyć, to co najwyżej o przypadkowości historii. Weźmy takie Pole Grunwaldzkie. Jedzie się tam drogą, jakich na Warmii i Mazurach są setki kilometrów. Pagórki, drzewa wzdłuż dróg, jakieś rozpadające się chałupy i protestanckie zbory oraz katolickie kościółki, które z tego wszystkiego trzymają się najlepiej (szach mat, heretycy!). Popegeerowskie bloki w samym Grunwaldzie są, fakt, wyjątkowo obskurne nawet jak na standardy województwa warmińsko-mazurskiego. Jednak już beznadzieja tubylców, wyczekujących pod tymi blokami nie wiadomo czego robi wrażenie tylko za względu na kontrast z dumną, historyczną nazwą wioski.

Zobacz także  Wojna o wojnę

A samo pole? Ot, pole jak każde inne. Nie zmieniają tego ciała obce – banalny pomnik i jeszcze bardziej banalny budynek muzeum. Nie powinno to dziwić – dlaczego niby jakieś miejsce miałoby wyglądać wyjątkowo tylko dlatego, że sześćset lat temu pobiło się tu dużo ludzi? Gdyby miało być inaczej, to pod podlaskimi dyskotekami ustawiałyby się dziś tłumy Japończyków z aparatami fotograficznymi.

Wyjeżdżając z Prisztiny
Wyjeżdżając z Prisztiny

W przypadku Pola Grunwaldzkiego przynajmniej zarejestrowałem, gdzie jestem. Inaczej było, gdy szedłem kilka kilometrów wzdłuż chaotycznej zabudowy, w której miejsce znalazły prowadzone po partyzancku sklepy, restauracje i hotele. Byłem zdenerwowany, bo prawy pas oddzielony był od reszty wysokim krawężnikiem, przez co łapanie stopa było tu niemożliwe. Musiałem więc maszerować, a końca tego marszu nie było widać. Trafiłem tutaj, bo dwaj faceci, którzy zabrali mnie w Prisztinie myśleli, że szukam taksówki. Kiedy zrozumieli swoją pomyłkę, zostawili mnie właśnie tu.

Co bardziej domyślni pewnie już wiedzą, gdzie byłem. Tak, spacerowałem po Kosowym Polu i zamiast o Milošu Obiliciu, sułtanie Muradzie czy konflikcie serbsko-albańskim, myślałem o wysokich krawężnikach i zadymionych budach z kebabem. Co więcej, o tym samym myślałby każdy z Was.

Miejsce nie jest więc samo w sobie niezwykłe, niezwykła jest jednak waga, jaką przykładają do niego Serbowie. Każdy, kto interesuje się choć trochę Bałkanami, wie o co chodzi. Nawet wśród Polaków wielu jest takich, którzy na każde wspomnienie o Kosowie reagują niczym pies Pawłowa sławnym zwrotem “Kosovo je Srbija”. Chociaż ci komentatorzy zwykle mówią coś o “kolebce Serbii”, to taką kolebką mogłaby być równie dobrze (jeśli nie lepiej) chociażby współczesna Czarnogóra. Kosowe Pole jest dla Serbów tak ważne głównie z powodu bitwy, która miała tam miejsce w 1389 roku. Chociaż formalnie zakończyła się ona remisem, to straty serbskie były tak wielkie, że wkrótce stracili oni niezależność i zostali podbici przez Turków. Z tego powodu jest to jeden z symboli narodowych, największa, pamiętana do dziś klęska.

Zobacz także  Drugie Kosowo, to serbskie

Dziwi mnie niezachwiana pewność tych wszystkich internetowych wojowników, jakoby sam ten fakt czynił z Kosowa ziemię na wieki wieków serbską. W końcu Polska radzić sobie musi bez wielu miejsc, w których walczyli jej synowie – Kircholmu, Kłuszyna, Beresteczka czy Korsunia. Myślę, że większość Polaków miałaby problem, by powiedzieć, w jakim obecnie kraju znajdują się wymienione miejscowości.

Taka pewność w kwestii Kosowa dziwi w przypadku polskich komentatorów. Serbowie, Chorwaci czy Albańczycy to jednak coś zupełnie innego. Często nasi rodzimi “europejczycy” wymądrzają się, że Polacy “żyją przeszłością”, “kochają się w martyrologii” i tak dalej. Wszystkim tym światowcom polecam wycieczkę na Bałkany. Wtedy zobaczą, co to znaczy “żyć przeszłością”.

Spotkanie w kafanie, przy rakiji rozmowa zeszła na historie rodzinne.
Biljana: “Ja urodziłam się w Nowym Sadzie, ale rodzice przyjechali tutaj z Czarnogóry”.
Nenad: “Ja jestem Serbem. Moja rodzina do Wojwodiny przyjechała czterysta lat temu”.

Czterysta. Z ręką na sercu, ilu z Was wie, gdzie wasi przodkowie żyli sto, sto pięćdziesiąt lat temu? Dwa stulecia przekraczają już tylko maniacy genealogii. Tam to nic dziwnego.

Katolicki kościół w Janjevie
Katolicki kościół w Janjevie

Albo weźmy takich Janjewców. Na początku czternastego wieku współczesny Dubrownik nazywał się Ragusa i był wolnym miastem-państwem. Raguscy kupcy wędrowali po całych Bałkanach, a czasem dalej. Część z nich osiedliła się na terenie obecnego Kosowa, głównie wokół miasta Janjevo. Przez kolejnych siedemset (!) lat zachowali oni religię katolicką oraz świadomość swojej odrębności. Przez cały ten czas z ojca na syna przechodziło przekonanie, że są Chorwatami i nic nie zmieniało to, że dookoła mieszkali sami Serbowie i Albańczycy. Po siedmiu wiekach nadal było tam osiem tysięcy ludzi, którzy deklarowali chorwacką narodowość. Dopiero konflikt w latach 90-tych spowodował, że w ciągu 20 lat ich liczba zmniejszyła się dwudziestokrotnie i obecnie w Kosowie mieszka ledwie czterystu Janjewców. Reszta uciekła do Chorwacji.

Zobacz także  Krótka historia krawata

W Polsce ci ludzie pewnie szybko by się zasymilowali, tak jak grupy szkockich, holenderskich czy niemieckich imigrantów. No, ale to Bałkany. Tam sto lat temu to tak, jak wczoraj. A wczoraj to przecież tak, jak dziś.

1 KOMENTARZ

  1. “Rozczarowują za to miejsca sławnych bitew.”
    Ja tam je lubię – wyobraźnia działa.

    “Często nasi rodzimi „europejczycy” wymądrzają się, że Polacy „żyją przeszłością”, „kochają się w martyrologii” i tak dalej. Wszystkim tym światowcom polecam wycieczkę na Bałkany. ”

    Akcentuje się sam fakt grzebania w przeszłości, nie intensywność.

    “Ilu z Was wie, gdzie wasi przodkowie żyli sto, sto pięćdziesiąt lat temu? Dwa stulecia przekraczają już tylko maniacy genealogii.”

    W XV wieku dóch węgierskich rycerzy w służbie polskiego króla dostało nadania ziemskie na obecnych polskich ziemiach. i stąd już droga do mnie. 🙂

    • “W XV wieku dóch węgierskich rycerzy w służbie polskiego króla dostało nadania ziemskie na obecnych polskich ziemiach. i stąd już droga do mnie. :-)”

      Szacun. Dlatego wspomniałem o maniakach genealogii.

  2. Z tym Kosowem i kolebką, to rzecz rzadko kiedy sprowadzana jest do 1389 roku. Sporo osób ma świadomość ile zabytkowych cerkwi znajduje się na tym terenie, stąd sławetne internetowe zawołanie.

      • Ta data otoczona jest silnymi emocjami, jest symbolem, ale Kosowo to kraina klasztorów, i to dziedzictwo kulturowe leży u podstaw identyfikacji tych ziem z Serbią. Przecież Serbia była kiedyś od morza do morza, a chyba tylko skrajność skrajności postulowałąby zajęcie Bułgarii i północnej Grecji.

  3. Jestem zdania, że najlepiej uczyć się historii w miejscu, w którym się rozgrywała. Jeżdżąc na Bałkany dopiero tak naprawdę zaczęłam poznawać dzieje tego regionu Europy, bo wcześniej aż tak nie przywiązywałam do tego wagi.

    • Kaplana czytałem tylko “Na wschód do Tatarii” i nie podobało mi się. Czuć w jego pisaniu protekcjonalizm – niby jeździ do tych wszystkich krajów pełnych dziwnych wąsaczy mówiących niezrozumiałymi dialektami, ale chyba tylko po to, żeby napawać się tym, jak bardzo jest od nich lepszy.

      Również o “Bałkańskich upiorach” słyszałem krytyczne opinie. Sama teza o bałkańskich korzeniach nazizmu brzmi tak absurdalnie, że podejrzewam jakieś wyjęcie słów z kontekstu przez Gaussa (w “Europejskim alfabecie”) i Todorową (w “Bałkanach wyobrażonych”), bo inaczej tego wytłumaczyć nie potrafię.

  4. Czytałem kilka lat temu, ale jeśłl pamiętam to owe “bałkańskie korzenie” on umieścił w południowej Austrii, skąd wywodziło sie najwięcej esesmanów w Oświęcimiu. Zatem pozostałoby tylko polemizowanie z tym czy południowa Austria to jeszcze/już Bałkany.

    Pamiętam z “Bałkańskich upiorów” relzację z demonstraccji Albanczyków w Kosowie – opis miał wyraźnie antyalbański charakter…

    • “Nazizmowi można śmiało przypisać bałkańskie korzenie. To przecież w dzielnicy wiedeńskich noclegowni, wylęgarni etnicznych resentymentów, nieopodal granic południowej Słowiańszczyzny Hitler nauczył się tak zaraźliwie nienawidzić”.

      Pewnie da się obracać kota ogonem, ale ja to zdanie rozumiem jako: “Hitler został TYM Hitlerem, bo miał za sąsiadów południowych Słowian”.

      Swoją drogą, to nie wiem, czy znalazłbyś kogokolwiek, kto by twierdził, że południowa Austria to Bałkany.

  5. Nie wiem czy trochę z kontekstu nie wyrywasz. Myślę, że można by to także zrozumieć, że Austriacy zostali hiterowcami, bo mieli kogo nienawidzieć za swoją południową granicą.

    • Sam nawet napisałem: “podejrzewam jakieś wyjęcie słów z kontekstu”.

      Ale jeśli “Austriacy zostali hiterowcami, bo mieli kogo nienawidzieć za swoją południową granicą”, to równie dobrze można mówić o żydowskich korzeniach nazizmu, bo gdyby Żydów nie było, to i nie byłoby antysemityzmu. Takie tłumaczenie jest chyba jeszcze gorsze, bo to jest zrzucanie winy na zbrodnię na ofiarę tylko dlatego, że śmie istnieć i denerwować porządnych ludzi.

  6. Zwlekłem się z kanapy i ściągnąłem z półki “Bałkańskie upiory”. 🙂
    Powyższy cytat pojawia się wcześnie w książce, gdzie Kaplan stawia tezę, że “Historia XX wieku zaczyna się na Bałkanach. To tutaj ludziom spychanym na margines przez nędzę i walki etniczne nienawiść krązyła we krwi. to tutaj politka zniżyła sie do poziomu anarchii, która niejednokrotnie rozlewała się wzdłuz Dunaju aż do Europy Środkowej. Nazizmowi, na przykład, można śmiało przypisać bałkańskie korzenie.[…] ”
    W tym fragmencie zatem jasno widać emanację “złych” Bałkanów w kierunku “dobrej” Europy.

    Z kolei stronę dalej jest fragment:
    “Metternich kiedyś stwierdził, że Bałkany zaczynają się na Rennweg, drodze prowadzącej na południowy wschód od WIednia.” – co myślę Kaplan po prostu wykorzystał do swojej tezy o bałkańskich korzeniach nazizmu. Potem nasteuje przejście do opisu austriackiego Klagenfurtu, kolebki austriackich nazistów

    A była mu ona trochę literacko potrzebna, bo później często tropi antysemickie wątki w krajach bałkańskich, a zdecydował się z nimi wyjść właśnie od germańskich landów, które inaczej trudno byłoby mu wrzucić do ksiązki o Bałkanach. 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.