Po drugiej stronie Adriatyku

Stroje sycylijskich Albańczyków (fot. Demetrio46)
Stroje sycylijskich Albańczyków (fot. Demetrio46)

Cieśnina Otranto, która dzieli Włochy od Albanii, ma w najwęższym miejscu ledwie 75 kilometrów. Nic dziwnego, że przez wieki wielu mieszkańców zachodnich Bałkanów szukało szczęścia na Półwyspie Apenińskim. Do dziś żyją we Włoszech przodkowie tych, którzy przypłynęli tutaj setki lat temu.

Molise, jeden z dwudziestu regionów, na jakie podzielone są Włochy, nie często trafia na czołówki gazet. Dość powiedzieć, że Molise jest jedynym regionem, którego przedstawiciel nigdy nie strzelił bramki dla włoskiej drużyny narodowej. Nawet Bazylikata może się już takim pochwalić, od kiedy dziesięć dni temu Norwegom bramkę strzelił Simone Zaza. Nic dziwnego, że wielu Włochów po prostu nie wierzy w istnienie Molise.

Gdzie, jeśli nie w tym zapomnianym przez świat Molise, uchować mieli więc się najbardziej zapomniani ze wszystkich Słowian? Bo o ile pewnie słyszeliście o Serbołużyczanach, to raczej nie mieliście pojęcia o tym, że istnieje coś takiego, jak Chorwaci molizańscy. Tymczasem do tej pory w trzech tamtejszych wioskach żyje około tysiąca ludzi, którzy porozumiewają się przy użyciu dialektu molizańsko-chorwackiego. Drugie tyle co prawda nie mówi, ale rozumie tę mowę, którą nazywają po prostu naš jezik.

Ich istnienie jest tym bardziej godne podziwu, że od pięciuset lat za sąsiadów mają prawie wyłącznie Włochów. To w XV wieku, kiedy Turcy podporządkowywali sobie dalmatyńskie wybrzeże, katoliccy mieszkańcy tego terenu szukać zaczęli schronienia po drugiej stronie Morza Adriatyckiego. Według legendy przybyli w majowy piątek, przywożąc ze sobą tylko pomnik św. Łucji. Jako że nieznana jest dokładna data (nawet rok) ich przybycia, święcą oni pamięć swej patronki w każdy piątek maja.

Chociaż Włosi uznali w końcu istnienie tego narodu i jego języka oraz dopuścili do jego używania w szkole czy ustawiania dwujęzycznych tablic, los molizyjskich Chorwatów jest przesądzony. Iluż może być uczniów w szkołach podstawowych, w których naucza się ich mowy? Zwłaszcza, że młodzież wyjechała do miast, gdzie porozumiewa się po włosku, a w chorwackich wioskach pozostali już prawie sami starcy. Ich śmierć oznaczać będzie pewnie śmierć języka, którym się porozumiewają.

Popiersie Skanderbega w Lungro
Popiersie Skanderbega w Lungro

Nie aż tak smutno wygląda przyszłość około stu tysięcy Arboreszy. To potomkowie Albańczyków, którzy zaczęli osiedlać się tutaj po 1468 roku. Wtedy to umarł największy albański bohater narodowy – Jerzy Kastriota Skanderbeg. Ten syn lokalnego wodza, oddany pod przymusem na sułtański dwór, przeszedł na islam i służąc w osmańskiej armii doszedł aż do stopnia generała. W 1443 roku, kiedy Turcy walczyli z wojskami Jana Hunyadego i polskiego króla Władysława Wtedy-Jeszcze-Nie-Warneńczyka, Skanderbeg postanowił porzucić służbę u sułtana. Podstępem zdobył turecką twierdzę w mieście Kruje, wyrżnął jej załogę i ogłosił antytureckie powstanie. Przez ćwierć wieku udawało mu się bronić swojej niezależności, jednak po jego śmierci Albańczycy poszli w rozsypkę. O tym, jak wielkie znaczenie miał dla nich Skanderbeg, może świadczyć to, że jego popiersie stoi obecnie w każdej zaludnionej przez Arboreszów miejscowości, a ich główne ulice zawsze noszą jego imię.

Po tym, jak zmarł ich wódz, prawosławni mieszkańcy południowej Albanii postanowili uciec przez muzułmanami i na statkach wyruszyli w poszukiwaniu schronienia. Znaleźli je w Neapolu, skąd wysłano ich na południe, gdzie zasiedlili tereny spustoszone w ostatnich wojnach. Do dziś najwięcej albańskich wiosek jest w południowych regionach Włoch – Kalabrii, Bazylikacie, Apulii, na Sycylii, ale też we wspomnianym już Molise.

Przez kolejnych dwieście lat miało miejsce siedem fal migracji, w efekcie których na włoskiej ziemi osiedliło się około pół miliona Albańczyków. Jak już wspomniałem, wyznawali oni w większości prawosławie. Rzym chciał przeciągnąć ich na swoją stronę, jednak przybysze nie mieli ochoty rezygnować ze swoich tradycji, pięknych ceremonii i języka liturgicznego.

Znaleziono jednak kompromis: w zamian za posłuszeństwo dla papieża, Arboresze zyskali swobodę w kwestiach liturgicznych. Są oni członkami Kościoła Katolickiego Obrządku Bizantyjsko-Włoskiego. Wspólnota ta jest dużo starsza, niż albańska obecność we Włoszech. Wcześniej zrzeszała ona Greków mieszkających na południu Półwyspu Apenińskiego. Pamiętajmy bowiem, że włoskie południe było w czasach starożytnym obszarem greckiej kolonizacji – sama nazwa „Neapol” pochodzi od greckiego „nea polis”, czyli „nowe miasto”. Potem tereny te należały do Bizancjum i dopiero w 1071 roku Normanowie zakończyli rządy Konstantynopola na tym obszarze.

Z biegiem lat greckojęzycznych mieszkańców Włoch, zwanych italogrekami, było coraz mniej. Obecnie liczbę ludzi mówiących grecko-włoskim dialektem (tzw. griko) szacuje się na ok. 20 tysięcy. Z czasem Arboresze zdobyli więc wśród przedstawicieli bizantyjskiego rytu w Kościele Katolickim przewagę.

Od 1919 roku, kiedy papież Benedykt XV utworzył osobną diecezję, siedzibą „biskupa Albanów” jest Lungro, trzytysięczne kalabryjskie miasteczko. Biskup żenić się nie może, ale już szeregowi księża tak, choć to przecież katolicy.

Papież Klemens XI
Papież Klemens XI

Jeden z Arboreszy został nawet papieżem i jako Klemens XI rządził Kościołem przez ponad dwadzieścia lat. Inny z włoskich Albańczyków, Francesco Crispi, był premierem Italii, a w historii zasłynął kompromitującą wojną, w której aspirujące do roli kolonialnego mocarstwa Włochy przegrały z zacofaną Etiopią. Z Arboreszów wywodzi się również Antonio Gramsci, twórca jednej z najbardziej szkodliwych idei w historii świata – marksizmu kulturowego.

Całkiem sporo, jak na małą grupkę mieszkańców prowincjonalnych miasteczek.

Arboresze są ciekawym przypadkiem również z powodu ich języka, który bardzo różni się od współczesnego albańskiego. Jest to język „czysty”, pozbawiony wpływów tureckich oraz niezdegenerowany podczas obłędnych, komunistycznych rządów Envera Hodży. Kiedy obecnie, po demokratyzacji Albanii, kolejne fale imigrantów z tego kraju docierają do Włoch, nie tylko różnice w mentalności przeszkadzają w porozumieniu się. Arboresze w większości patrzą na nowych przybyszów jak na barbarzyńców, skupionych tylko na szybkim, niekoniecznie legalnym, zarobku. Ciekawe, czy uda im się jakoś wpłynąć na kolejne fale przyjezdnych i dzięki nim ożywić trochę starzejącą się szybko wspólnotę.

Oby. Szkoda by było, gdyby trwająca pół tysiąca lat historia skończyła się na naszych oczach.


Opublikowano

w

,

przez