Rozmowa z Piotrem Pawlakiem, twórcą i prezesem Kinetise.com.
Jak zarabiać w internecie?
Dziś dużą szansę powodzenia mają rozmaitego rodzaju usługi czy zaspokajanie potrzeb. Jeżeli pozyskasz jakąś znacząca grupę osób, która chce używać twojego rozwiązania, to bardzo szybko znajdzie się inwestor, który zapłaci dużo za tę grupę, bo pamiętajmy, że handlujemy nie tylko towarami czy wytworzonymi dobrami, ale sprzedajemy także informacje o konkretnych preferencjach użytkowników – jakie podobają im się kolory, ubiory, produkty, w jakich pozach się fotografują itp.
Czyli dziś nie zarabia się na reklamach tylko na handlu danymi?
Zauważmy, ile jest takich usług, które teoretycznie nie zarabiają. Instagram, Snapchat gromadzą gigantyczną grupę użytkowników. Startowały przecież od zera, ale szybko przyciągnęły kapitał. Możemy pociągnąć temat dalej. Microsoft czy Google udostępniają za darmo niesamowite narzędzia. Wszystko za darmo po to, żebyś ich używał, bo wtedy gromadzą o nas dane, dzięki którym można jeszcze lepiej przygotować reklamy.
Dodać należy do tego miliony fałszywych kont. Sam mam wiele kont w obu tych serwisach.
No właśnie. Powstaje pytanie, ile razy można cię sprzedać. Wydaje mi się, że taki model już się wyczerpuje i daleko na nim nie da się pojechać. Teraz trzeba wytworzyć jakąś konkretną wartość, za którą ktoś bardzo konkretnie może chcieć zapłacić. I niekoniecznie chodzi o mikropłatności. Nasza firma, która coraz bardziej się rozwija, jest przykładem tego, że można świetnie bez nich żyć, mimo że nie oczekujemy, iż ludzie będą nam płacili po kilkaset dolarów za korzystanie z naszego narzędzia.
To na czym zarabiacie?
Stworzyliśmy Kinetise.com – narzędzie do tworzenia aplikacji na smartfony. Proste w obsłudze, rozbudowane o opcje, za które trzeba zapłacić krocie w studiach deweloperskich. Klient sam tworzy, co chce, płacąc jedynie za skorzystanie z narzędzia. Ta opłata to promil tego, co winszują sobie firmy żyjące z aplikacji. Im więcej klientów, tym większy zarobek. Ich dane interesują nas jedynie przy wystawianiu faktury. Uwalniamy ludzką kreatywność, bo jeśli masz pomysł na aplikację, która może zdobyć milion użytkowników, wystarczy ci ułamek czasu i kosztów, żeby stać się bogatym człowiekiem. Można powiedzieć, że dostarczamy łopaty kopaczom złota.
No dobrze, ale wasz pomysł polega na dostarczaniu narzędzi. Co ma jednak zrobić człowiek korzystający z tych narzędzi, zanim zdobędzie ów milion użytkowników?
Przede wszystkim musi przejść na swoje. Póki jest w domenie Facebooka czy Word-Press, gros pieniędzy zabiera właściciel miejsca. Ma zupełnie inne cele, inne zasady, priorytety. Przecież giganci nie są dobrymi wujkami, którzy dostarczają narzędzia za darmo. Dopóki jesteśmy w ich księstwie, dopóty jak ten chłop pańszczyźniany przynosimy dochód naszemu panu.
A co się zmienia po przejściu na swoje? Przecież te firmy mediowe same nie przyjdą do nich z reklamami.
Jeżeli masz ileś odsłon, użytkowników, to podpięcie się pod jakąś sieć, która dostarczy ci reklamę i przyniesie w ten sposób pieniądze, nie jest już problemem.
Ale to nie są jakieś wielkie pieniądze.
Wiadomo, że jak masz dziesięciu znajomych, którzy czytają to, co napiszesz, to z tego nie wyżyjesz. Ale jeżeli masz na przykład milion użytkowników, bo produkujesz tak ciekawe treści, to pewnie tak.
Milion to już duży serwis. Jakie dochody mogą mieć średniaki, które mają – powiedzmy – 100 tys. odsłon miesięcznie.
Wtedy zawsze pojawiają się inwestorzy.
Ktoś się już do was zgłosił z walizką pieniędzy, żeby was wykupić?
Takie oferty zaczynają się pojawiać. Po wizycie w Dolinie Krzemowej mamy kilka propozycji, które brzmią bardzo poważnie – od sprzedaży całej firmy po inwestowanie w nią. To nie znaczy, że chcemy się sprzedać, bo nad naszym narzędziem pracowaliśmy kilka długich lat. Bardzo nam się podoba to, co udało nam się stworzyć, więc chcemy patrzeć, jak to się będzie rozwijało, jak ludzie będą z tego korzystali. Tak naprawdę – w przeciwieństwie do wielu serwisów, które opierają się na tym, żeby zgromadzić bardzo dużo użytkowników, a potem się zobaczy, co dalej – mamy bardzo sensowny model sprzedażowy i wierzymy, że nasz pomysł będzie przynosił zyski. Wcale nie potrzebujemy inwestora.
Czyli jest szansa, że polska firma za 10 lat będzie gigantem rynku mobilnego? Jeśli się oczywiście nie sprzedacie.
Nie mówmy hop, ale scenariusz piękny.
Na razie operujecie jedynie na rynku smartfonów. Czas na tablety?
Mamy gotową technologię, jednak na tablety patrzymy ze sporym dystansem. Mamy głębokie przekonanie, że ich czas dobiega końca. Rynek zdobywają obecnie duże, pięcio-, sześciocalowe smartfony, które bez problemu radzą sobie z usługami typu YouTube, Facebook, Twitter, a nawet umożliwiają oglądanie filmów. Mało tego – coraz częściej współdziałają z telewizorami, na których o wiele wygodniej jest wyświetlić książkę czy prezentację. Mają ponadto inną wielką zaletę: są małe i mieszczą się w kieszeni. Tablety oczywiście całkowicie nie znikną, bo mają bardzo dużo zastosowań biznesowych, ale staną się niszą.
A nie jest tak, że nie wiecie, jak zrobić aplikację na tablet?
(śmiech) Nasze aplikacje tabletowe można zobaczyć na przykład w Muzeum Narodowym.
Jak widzicie dalszy etap rewolucji internetowej?
Wszystko będzie ze sobą połączone i będzie gromadzić dane o tym, gdzie poszedłeś, co robiłeś, co kupiłeś, czym się interesujesz itp.
Przerażające?
Nie za bardzo. To dzieje się już dzisiaj i nikomu w sumie nie przeszkadza. Płacąc kartą, wysyłając mail czy logując się w serwisach społecznościowych, zostawiamy przecież ślad. Jednocześnie korzystamy pełnymi garściami z informacji o najbliższych sklepach, księgarniach, kinach, restauracjach, koncertach i temu podobnych miejscach, które oferują interesujące nas usługi. Coś za coś. W większości krajów europejskich można przecież w kilka minut sprawdzić, gdzie ktoś mieszka, ile zarabia, czym się zajmuje. Transparentność takich danych mało komu zdaje się przeszkadzać. Nie demonizowałbym więc Wielkiego Brata. Dzięki niemu więcej zyskujemy niż ryzykujemy.