Narody małe, ale wariaty

Tallin
Tallin

Mówiąc językiem, którym porozumiewa się kilkadziesiąt milionów ludzi, możemy czasem zapomnieć, że dla innych przetrwanie ich mowy nie jest czymś oczywistym.

Artti był centralną postacią całej imprezy. Rozmawiał z każdym, śpiewał improwizowane piosenki, przygrywając sobie przy tym na harmonijce. Już w drodze zdążył poznać wszystkich pasażerów autobusu, a kiedy później opuściliśmy mieszkanie i poszliśmy szukać jakiegoś lokalu, wyglądało to tak, jakby znał wszystkich ludzi w Tallinie.

– On wygląda jak przybysz z innej planety. Mieszkam tu już dwa lata i nie spotkałem żadnego innego Estończyka, który by się tak zachowywał – mówił mi Fabio, którego kariera przygnała tutaj aż z Pompei. Tego położonego u podnóży Wezuwiusza, tuż obok sławnych ruin miasta zastygłego na wieczność w momencie wybuchu wulkanu. – Odzywanie się do obcych to tutaj totalna ekstrawagancja. A jeszcze do obcokrajowców?

– Wiesz – ciągnął – tutaj mają taki kabaret. Każdy kolejny skecz zaczyna się tak samo: dwóch Włochów wchodzi na dyskotekę. Rozumiesz – łysiejący, niscy, wzrok mają na wysokości cycków ich blond partnerek – Estonek.

Dalsza część kabaretu nie różni się niczym od smęcenia polskich chłopców, którzy nie mają dziewczyn rzekomo tylko z powodu Hiszpanów przyjeżdżających na Erasmusa. Różnica taka, że u nas to smęcenie ogranicza się do frustratów marudzących przy piwie, a tam pokazuje się je w telewizji.

– Z drugiej strony trudno się im dziwić. Każda Estonka zajęta przez Włocha więcej to jedna Estonka mniej dla Estończyka. A w końcu ilu ich jest? Tak mało, że jeśli zapytasz kogokolwiek z tu obecnych, czy był w ogólnokrajowej telewizji, to najpewniej odpowie ci, że tak. Gdyby lubili obcych, to kto wie, czy za sto lat ktoś jeszcze mówiłby po estońsku.

Zwłaszcza, że jeśli nie jest się Węgrem czy Finem, estońskiego nauczyć się jest piekielnie trudno. Problem ma z tym nadal około 100 tysięcy posiadaczy „szarych paszportów”, czyli Rosjan, Białorusinów czy Ukraińców, których rodziny przyjechały nad Bałtyk w czasach Sowietów i zostały tu po ogłoszeniu przez Estonię niepodległości. Rosja, formalny spadkobierca ZSRR, nie przyznał im swojego obywatelstwa, a estońskie dostać mogą tylko po zdaniu egzaminu językowego. Mimo że często mieszkają tutaj od urodzenia, to nauka estońskiego jest dla nich zadaniem ponad siły. W efekcie prawie co dziesiąty mieszkaniec Estonii zawieszony jest w prawnej próżni.

Podobne rozwiązania zastosował inny mały naród, czyli Łotysze. Tam bezpaństwowców jest trzy razy więcej, a co szósty mieszkaniec tego kraju nie ma żadnego paszportu. W ten sposób Tallin i Ryga chcą walczyć z rosyjskimi wpływami i uniezależnić się od Rosji. Bowiem chociaż o rosyjskojęzycznych mieszkańcach państwa bałtyckich ciszej teraz, niż o tych żyjących na Krymie czy w Donbasie, to problem istnieje. W Rydze Łotyszy jest mniej, niż Słowian, a wiele dzielnic tego hanzeatyckiego jest całkowicie rosyjskojęzycznych.

Widok z windy ryskiego hotelu Radisson Blu. Po prawej cerkiew prawosławna, efekt lat rosyjskich rządów.
Widok z windy ryskiego hotelu Radisson Blu. Po prawej cerkiew prawosławna, efekt lat rosyjskich rządów.

Państwa bałtyckie borykają się z wszystkimi tymi problemami między innymi dlatego, że przez lata były to jedne z najbardziej atrakcyjnych terenów w całym rosyjskim imperium. Rzesze ludzi przybywały tutaj, by poprawić swój los lub po prostu przeżyć emeryturę w przyjemnych okolicznościach przyrody. Ci, którzy woleli jednak trochę cieplejsze miejsca, wybierali zwykle wybrzeże Morza Czarnego, na przykład Abchazję. Wśród tych wędrowników znalazło się też kilka tysięcy Estończyków. Obecnie pozostało ich tam mniej niż pół tysiąca, jednak kiedyś było ich w Abchazji kilkukrotnie więcej, a w Suchumi nadal stoi luterański zbór z tamtego czasu.

Abchazi, choć tak odlegli pod wieloma względami od Estończyków, w wielu kwestiach ich przypominają. Jest ich jeszcze mniej, bo około pół miliona, z czego większość na wygnaniu w Turcji. Również ich język brzmi dla nas zupełnie fantastycznie. Kiedy usłyszałem, jak wiozący mnie kierowca rozmawiał po abchasku ze swoim kolegą, pomyślałem nawet przez chwilę, że robi sobie ze mnie jaja. Tak nie może brzmieć żadna mowa, która powstała na tej planecie! Osip Mandelsztam stwierdził, że „język ten wyrywa się z krtani porosłej włosami” i myślę, że już nikomu nie uda się opisać abchaskiego lepiej. Sami tylko posłuchajcie:

Język ten ma jedną zabawną cechę. W czasach rządów Moskwy, wiele nowych słów w języku abchaskim powstało przez dodanie „a” na początku rosyjskiego słowa. Stąd mamy obecnie aetnografię, agjeografię, asport i afilosofię. A o wszystkim tym możemy poczytać na Awikipedii, oczywiście.

Tak jak dla estońskiego, również dla abchaskiego zagrożeniem jest język rosyjski. Znają go wszyscy żyjący między Inguri a Psou i jest on lingua franca dla mieszkających tu Abchazów, Rosjan, Ormian, Greków, Ukraińców, Osetyńców czy Abazynów. O ile na wsiach nadal mówi się po abchasku, to światowcy z Suchumi porozumiewają się zwykle mową Puszkina. Tak jest łatwiej. Być może już wkrótce młodzi uznają, że znajomość mowy przodków jest tylko ciężarem i przestaną się jej uczyć?

Abchaski i tak ma się całkiem nieźle. Ma poparcie władz państwowych i sto tysięcy ludzi mówiących tym językiem na co dzień. Nie wszystkie języki mają tyle szczęścia. Państwowe szkolnictwo, rozwój miast1 i migracje spowodowały, że języki, których kiedyś używano na przykład na obszarze kilku wiosek, dzisiaj znikają. Językiem ter mówi dwóch staruszków mieszkających na półwyspie Kola, mabire posługują się trzy osoby żyjące w wiosce Oulek w Czadzie, a tehuelche czterech myśliwych z Patagonii.

Najsłynniejszy jest przypadek ayapaneco – języka meksykańskich Indian, która stała się inspiracją dla kampanii reklamowej Vodafone. Historia dwóch staruszków, którzy jako ostatni potrafią mówić w ayapaneco, ale nie robią tego, bo są na siebie śmiertelnie obrażeni, jest oczywiście zbyt dobra, by być prawdziwą. Mimo to nie ma co się na nią oburzać, bo być może pozwoliła sobie uświadomić wielu ludziom, jak wiele szczęścia mają, nie musząc się martwić o przetrwanie swojego narodu i języka.

Tak samo jak uświadamia to Karl-Markus Gauss, który w „Umierających Europejczykach” wspomina o narodach, które znikają nie gdzieś w australijskim, afrykańskim czy meksykańskim interiorze, a tuż obok nas, w Europie. Poza włoskimi Albańczykami, Arboreszami, wspomina między innymi o mówiących w ladino sefardyjskich Żydach z Sarajewa, Niemcach koszewskich w Słowenii czy Aromunach, zwanych również (Kuco-)wołochami. Ci ostatni to niezwykle ciekawy przypadek.

Bliscy językowo Rumunom, przez stulecia różnili się od nich trybem życia. W przeciwieństwie do osiadłych na miejscu chłopów Wołoszczyzny, Mołdawii czy Siedmiogrodu, Aromuni byli najczęściej wędrownymi hodowcami bydła lub kupcami. Podróżowali po całych Bałkanach i zarabiali na handlu, do swoich rodzin wracając tylko na zimę. Położone obecnie w Macedonii Malovište była domem dla najbogatszych aromuńskich kupców. O pięknych żonach bogaczy, które spędzały prawie cały rok same, krążyły legendy. Podobnie jak o bogactwach przywożonych do domów przez przedsiębiorczych mężów. Mieszkańców Malovište nie mogli niczym zaskoczyć mieszczanie z Wiednia czy Paryża, znali bowiem wszystkie światowe nowinki.

Upadek Imperium Osmańskiego i powstanie państw narodowych, z ich malutkimi terytoriami, granicami i kontrolami paszportowymi, utrudniły Wołochom robienie interesów. Malovište zaczęło popadać w zapomnienie i stało się tym, czym jest dzisiaj – senną wioską na macedońskiej prowincji.

To i tak lepszy los niż ten, który spotkał Moskopole. W połowie XVIII wieku było to jedno z największych miast na całych Bałkanach, z drugą na całym półwyspie drukarnią i kilkudziesięcioma kościołami. Bogactwo Moskopola wzbudzało zazdrość mieszkańców okolicznych terenów i w końcu miasto nie wytrzymało kolejnych fal łupieżczych najazdów. Obecnie tylko kilka cerkwi przypomina odwiedzających albańską wieś Voskopojë o bogatej historii tego miejsca.

Wtedy jeszcze Aromuni szybko znaleźli dla siebie nowe miejsce. Byli wśród przywódców powstania w Kruszewie, którego manifest jest wezwaniem do pokojowej współpracy między narodami zbliżającego się ku końcowi Imperium Osmańskiego. Manifest nie został usłuchany, wkrótce na Bałkanach pojawiać się zaczęły coraz to nowe granice. Podjęta we współpracy z włoskimi i niemieckimi okupantami próba stworzenia własnego państwa – Księstwa Pindusu, które miało znajdować się na terenach wykrojonych z okupowanej Grecji, skończyły się porażką. Aromuni nie nadawali się do tego, by zamknąć ich w państwie narodowym, w ramach Albanii czy Macedonii stracili na znaczeniu i obecnie mało kto słyszał o ich istnieniu.

Mam nadzieję, że teraz usłyszało o nich choć parę osób więcej.

1Nie bez powodu ruchy nacjonalistyczne składają się głównie z studentów i absolwentów kierunków humanistycznych. Również nie bez powodu liczba państw zwiększa się wraz z urbanizacją i odchodzeniem od rolnictwa jako podstawy ekonomii. Chłop może ze swoimi krowami i kurami mówić takim językiem, jaki mu się podoba. Życie młodych, wykształconych z wielkich ośrodków obraca się wokół języka i lepiej, żeby dominującą pozycję miał ten, który wynieśli z domu. Wróć


Opublikowano

w

,

przez