Matic, wśród którego wielu zalet szczególnie wyróżniał się całkowity brak pretensjonalności, zastrzegł jednak, że „tak mówią tylko ludzie z Lublany i geje”.
Mój drogi kolega Adam, choć jest człowiekiem inteligentnym, a nawet błyskotliwym, ma jednak spore braki w wiedzy geograficznej. Nadrabia je co prawda ostatnimi czasy, chłonąc wykłady Jacka Bartosiaka na Jutubie, jednak ciągle coś go zaskakuje. Ostatnio uświadomił sobie, że wszyscy ludzie, którzy kojarzyli mu się dotąd ze Słowacją są tak naprawdę Słoweńcami.
Fakt, że lista składała się tylko ze Slavoja Žižka i zespołu Laibach, niewiele zmienia. Problemy z dwoma małymi, słowiańskimi państwami mają rzesze ludzi na całym świecie. I trudno mieć o to do nich pretensje, Słoweńcy i Słowacy mają bowiem ze sobą wiele wspólnego.
Same nazwy tych narodowości oznaczają dokładnie to samo – Słowian, których właśnie owa słowiańskość różniła od sąsiadów mieszkających, odpowiednio, w Austrii i na Węgrzech. Słoweńcy różnili się od austriackich Niemców, a Słowacy od Węgrów; jednak w obu przypadkach trudno było wskazać jasną granicę między nimi a sąsiadami z drugiej części CK monarchii. Dialekty słoweńskiego płynnie przechodzą bowiem w chorwackie, tak jak słowackie w czeskie i polskie. Gdyby podział na Przed- i Zalitawię przebiegał kilka czy kilkadziesiąt kilometrów na północ czy południe, ci, którzy dziś uważają się za Słowaków, mogliby się nazywać Polakami, a Słoweńcy – Chorwatami. Albo na odwrót.
Określenia „Słoweńcy” i „Słowacy” powstały z braku czegoś lepszego, oba narody nie mają bowiem tradycji państwowej, a do tego trudno było mówić o jedności językowej. Tylko na tle niemieckiego czy węgierskiego różnorodne dialekty, którymi mówiły oba narody, można było traktować jako podobne. Słowacja i Słowenia to kraje poprzecinane pasmami górskimi, w których mieszkańcy każdej co większej doliny mówili na swój sposób.
Nie ma zgody co do tego, na ile dialektów dzieli się współcześnie słoweński. Spotykani przeze mnie Słoweńcy najczęściej mówili o czterdziestu siedmiu czy czterdziestu ośmiu. W dwumilionowym kraju! Przy czym są owe dialekty na tyle różne, że dla mieszkańca Lublany czy Nowej Goricy zrozumienie kogoś mówiącego gwarą ze wsi spod Murskiej Soboty może być wręcz niemożliwe.
Tutaj chciałbym zrobić małą dygresję. W tekście tym rozróżniam języki od dialektów, jednak robię to po to, by nie mieszać Wam w głowie, jeśli zdecydowalibyście się na dalsze zgłębianie tego tematu. Jednak osobiście podział ten uważam za całkowicie sztuczny. Dialekty jednego języka często różnią się między sobą bardziej, niż dwa rzekomo różne języki literackie. Tak jest, by daleko nie szukać, z serbskim i chorwackim.
Jaka jest więc różnica między językiem i dialektem? Cytując Maxa Weinreicha, język to dialekt z armią i flotą wojenną. Jeśli jakąś grupę uznamy za naród, to jej dialekt awansuje do miana języka. Z kolei jeśli jakiś dialekt nazwiemy językiem, wtedy grupa używająca go stanie się narodem. Mamy tu do czynienia z błędnym kołem i tylko od osobistych upodobań danego badacza zależy, czy np. śląski, macedoński albo austriacki uzna za osobny język, czy też zwykły dialekt polskiego, bułgarskiego czy niemieckiego.
Jeśli więc traficie kiedyś na jakiegoś poważnego językoznawcę, mówiącego o tym, że coś oczywiście jest językiem albo oczywiście jest dialektem, to miejcie świadomość, że ten ktoś albo nie ma pojęcia o czym mówi, albo blefuje.
Wróćmy już jednak do Słowenii.
Będąc małym narodem, w dodatku tak rozdrobnionym językowo, Słoweńcy doskonale rozumieją korzyści płynące ze znajomości języków obcych. Pomagają im w nauce mocne więzi z sąsiadami z Włoch i Austrii, dlateg mieszkańcy zachodniej części kraju znają włoski, północnej – niemiecki. Do tego wszystkiego młodzi ludzie świetnie mówią po angielsku, a starsi pamiętają jeszcze serbsko-chorwacki.
Kiedy podziwiałem gotyckie freski wewnątrz położonego nad jeziorem Bohinj kościółka św. Jana Chrzciciela, słoweńska przewodniczka płynnie opowiadała o świątyni w czterech językach, w miarę potrzeby przeskakując z jednego na drugi. Ciekawe, czy do przyjeżdżających z różnych części Słowenii też mówiła różnymi dialektami?
Regionalne dialekty to wystarczająco dużo, a do tego trzeba jeszcze dołożyć rozmaite slangi czy żargony. Mój słoweński współlokator z Nowego Sadu opowiadał mi chociażby o tym, jak do słoweńskiego wchodzą zwroty z angielskiego. Dlatego też dla niektórych słońce („sonce”) nie „sije”, a „šajna”. Matic, wśród którego wielu zalet szczególnie wyróżniał się całkowity brak pretensjonalności, zastrzegł jednak, że „tak mówią tylko ludzie z Lublany i geje”.
Tyle dobrze.