Obecna doktryna mówi, że w chwili zagrożenia te wszystkie F-16 polecą do Niemiec oraz, że będą stamtąd operować, aby ich nie zniszczono.
Pod warunkiem, że zdążą to zrobić. System rakietowy to jest kwestia newralgiczna i najważniejsza. Ale co my robiliśmy przez te dwadzieścia parę lat przed momentem zagrożenia, które się zdefiniowało w zeszłym roku? I o tym też warto mówić.
Pamiętam jakiś raport MON z 2010 r., jeszcze sprzed Smoleńska, który mówił, że w ciągu najbliższych 20 lat nie grozi nam żaden konflikt zbrojny.
Przepraszam za dosadność, ale każdy, kto stawiał takie tezy w historii III RP po 1989 r., powinien być odsunięty od wpływu na jakiekolwiek decyzje w Polsce, bo to świadczy o naiwności, niekompetencji i nieznajomości historii. Takie osoby są groźne dla naszego bezpieczeństwa.
Wracając do zamówionych patriotów, które będą gotowe już w 2022 r. Ma to być ponoć ich ostatnia generacja, bo Amerykanie wycofują się z broni rakietowej na rzecz broni laserowej oraz wyłączającej elektronikę.
To jest kupowanie kota w worku. My nie wiemy do końca, co to będzie. Teoretycznie wiemy, czego chcemy, ale nie jesteśmy pewni, czy na poziomie technologicznym jesteśmy w stanie dostać to, czego potrzebujemy, a siedem lat to bardzo długi dystans. Jest wiele problemów z radarem, który ma być tam zastosowany, a co za tym idzie z funkcjonalnością. W obecnej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na eksperymenty.
Powraca więc pytanie, czy wybór Francuzów jest kwestią polityczną? Zostajemy w Europie, nie robimy łaski USA i wybieramy Francuzów. Z drugiej strony kupiliśmy te patrioty…
Przy każdym dużym zakupie względy polityczne mają znaczenie. Zazwyczaj oprócz sprzętu kupujemy coś więcej albo tak nam się wydaje, że kupujemy. Przy zakupie F-16 polskiemu rządowi wydawało się, że kupuje także kontrakty w Iraku i tarczę antyrakietową. Jak to się skończyło, już wiemy. Kupiliśmy F-16 i w nagrodę pojechaliśmy do Iraku i Afganistanu, gdzie zginęło 50 polskich żołnierzy.
Zakup śmigłowców jest ważny, ale ma mniejsze znaczenie dla zdolności obronnych. Wybór może być dyskusyjny, ale nie jest to najgorszy scenariusz. Z kolei system antyrakietowy Patriot, patrząc na jego możliwości oraz perspektywy rozwoju, a także terminy dostawy, to wybór polityczny. Oby nie skończył się tak, jak zakup F-16, tzn. że w nagrodę armia polska pojedzie na jakąś misję. Odnoszę wrażenie, że cierpi na tym polskie bezpieczeństwo.
To jest pytanie o polski przemysł, bo czy my nie zaczęliśmy się zbroić wtedy, kiedy się go pozbyliśmy? Świdnik został sprzedany w 2010 r. za niecałe 350 mln zł. Mielec w 2005 r. za 56 mln zł, czyli za sumę, którą Hanna Gronkiewicz-Waltz wydaje rocznie na premie dla swoich urzędników.
To jest kwota, która wręcz osłabia. Jak się patrzy na historię różnych projektów, które były przez polski przemysł obronny realizowane, to działy się tam rzeczy zadziwiające. Większość działań rozwojowych i badawczych, które finansowało MON, polegało na tym, że różne firmy realizowały prace za dziesiątki milionów złotych, które nie kończyły się żadnym efektem, a nawet jeśli kończyły się efektem, to MON rezygnowało z zakupów. Taka sytuacja może dotyczyć programu rozwoju polskiego radaru, na który wydano kilkaset milionów złotych, a który może okazać się bezprzedmiotowy w sytuacji zakupu patriotów. To marnotrawstwo bez żadnej odpowiedzialności.
Przemysł obronny nie miał dużych zamówień z MON, a przez to, że polska armia nie kupowała, zahamowany był również eksport. Jest taka słynna historia związana z armatohaubicą krab, z czasów, gdy ministrem obrony narodowej był Bronisław Komorowski. Projekt poszedł do kasacji, ale przyjechali Hindusi, popatrzyli i powiedzieli, że całkiem fajny sprzęt. I zapytali, ile tych armatohaubic jest w polskiej armii. Dwie. Jedna w muzeum, druga tutaj. Aha. To dziękujemy. Cóż, brak zakupu przez własną armię powoduje, że nikt tego nie kupuje, bo to nie jest sprawdzone.