W podróży najbardziej męczący jest sen.
Obszedłem cały budynek dookoła i próbowałem krzyczeć pod każdym oknem, ale nikt nie reagował. Nawet mój firmowy wrzask z przepony nie dał rady przyciągnąć czyjejkolwiek uwagi. Co gorsza, mimo rozpaczliwego szukania po kieszeniach, klucza nadal nie było w żadnej z nich. Podobnie jak zostawionych w pokoju pieniędzy i karty. Nikt nie odbierał, kiedy dzwoniłem na numer podany na drzwiach. Zapłacić za łóżko pierwszy raz od tygodnia i skończyć pod gołym niebem, to się nazywa szczęście!
Zobaczyłem, że w moim pokoju na pierwszym piętrze okno jest uchylone. Nie raz już zdarzało mi się właśnie przez okno dostawać do domu, co więc szkodzi spróbować i tym razem? Zacząłem wspinać się po kracie zabezpieczającej okna na parterze, idąc po gzymsie wzdłuż ściany wdrapałem się na daszek z pleksiglasy, jeszcze tylko jedno podciągnięcie i już siedziałem na upatrzonym parapecie. Z podwójnym oknem sprawa jest prosta, wkładając rękę w uchylone, można sięgnąć klamki i otworzyć drugie na oścież. Niestety, to było pojedyncze. Rozczarowany, przysiadłem na parapecie i zacząłem myśleć, co dalej.
W podróży najbardziej męczący jest sen. A konkretnie: znalezienie miejsca do spania. Kiedy jest ciepło, opcji jest sporo. W czarnogórskim Sutomore nocowałem na plażowych leżakach, przed snem przy fajce i vranacu dyskutując o polityce z fińskim lewakiem. Kiedy noc zastała mnie na bagnach Polesia gdzieś między Widziborem a Stolinem, ostatecznie rozłożyłem się pod przydrożną wiatą na postoju dla kierowców.
Uwielbiam sypiać w murach zamków i twierdz. W ukraińskim Chocimiu wskoczyłem do drewnianego wozu, który przywieziono tutaj na turniej rycerski. Boczne ściany chroniły przed wiatrem, a wysokie koła przed psami, myszami i wszelkim robactwem.
Twierdzę w centrum serbskiego Niszu zamieniono w park. Tam wystarczył mi kawałek trawnika, na którym rozbiłem namiot. To samo chciałem zrobić tydzień później na zamku Rozafa w Szkodrze. Twierdza stoi na obrzeżach głównego miasta północnej Albanii, na położonym w widłach Buny i Drinu wzgórzu. Najwidoczniej nie byłem pierwszmy, który wpadł na pomysł nocowania w jej murach, bo stojący przed bramą Albańczyk od razu domyślił się, czemu przychodzę tu o tak późnej porze. Po skasowaniu 200 leków pokazał mi łączkę, gdzie mogę się rozbić. Położona między wewnętrznymi i zewnętrznymi murami, dawała ładny widok na całe miasto.
Twierdza zamykana jest na noc, zamek miałem więc na własność. Byłem na tyle zmęczony nocną wędrówką z Bajram Curii do Fierzë, że nie cieszyłem się długo tym zaszczytem i zasnąłem jeszcze przed dwudziestą. Na całe szczęście, bo koło północy obudził mnie wiatr szarpiący namiotem na wszystkie strony. Nie byłem wtedy w nastroju do trzeźwego myślenia, dlatego wyciągnąłem tylko z ziemi śledzie i zmieniłem namiot w leżącą bezładnie na ziemi szmatę, którą, jak uznałem, mniej będzie szarpać. Może i tak, jednak po chwili zorientowałem się, że spanie w ten sposób skończyć się może tylko uduszeniem. Otworzyłem wejście i poczułem, że pada deszcz. Zrezygnowany, poszedłem w stronę wewnętrznych murów, ciągnąc namiot jak worek, z całym dobytkiem w środku.
To była świetna decyzja, bo kiedy tylko znalazłem jakąś nieckę wewnątrz murów, z nieba lunęła ściana deszczu. Lało i lało bez przerwy do rana, przestało tylko na parę godzin. Akurat na tyle, żebył mógł dostać do Baru i wsiąść w pociąg do Podgoricy.
I tak mogłem się tylko cieszyć, że to wrzesień, a nie zima. W przemoczonych ubraniach, po dwóch nocach prawie bez snu, w grudniu pewnie rzuciłbym to wszystko w cholerę i znalazł sobie jakiś hotel.
Chociaż to też nie takie pewne. Pewnej grudniowej nocy wylądowałem w Berchtesgaden. Zimno, ciemno i daleko do domu. Szukaj pomysłu, co robić dalej, trafiłem na otwarty bank, a właściwie na otwarte pomieszczenie, gdzie stoją bankomaty. Wszedłem na chwilę, żeby trochę się ogrzać, ale zaraz zauważyłem, że jeśli usiądę za słupem, to nikt nie będzie mnie widział i że mogę w ten sposób doczekać do rana.
Niestety, zgubiło mnie wygodnictwo. Spanie na siedząco nie jest najprzyjemniejsze, dlatego zrobiłem sobie poduszkę z płaszcza i położyłem się na podłodze. Rano zorientowałem się, że pierwszym, co widzieli wszyscy wchodzący wybrać pieniądze, była moja głowa wystająca zza filara. Co jakiś czas ktoś budził mnie więc i pytał, czy wszystko ok. Jeden Niemiec był wyjątkowo upierdliwy. Koniecznie chciał dowiedzieć się, skąd jestem. Nie chciałem robić Polakom przypału, więc odmawiałem odpowiedzi.
– Bulgarien? Rumänien?
Milczałem jak grób.
– Jesteś Niemcem?
– Nie.
– Tu nie wolno spać.
Postanowiłem wykorzystać tak kiepsko zagraną piłkę.
– A co, tylko Niemcy mogą? Nur für Deutsche?
Na szczęście odwołania do wojny nadal mają w Niemczech swoją moc, młody upierdliwiec poszedł w cholerę, a ja mogłem w końcu się wyspać. Rano poprawiłem tylko fryzurę, otrzepałem płaszcz i poszedłem do kościoła, bo była to pierwsza niedziela Adwentu. Dookoła sami panowie w bawarskich strojach: białe podkolanówki, skórzane spodenki i zielone marynarki. Ciekawe, czy któryś z nich widział mnie tamtej nocy pod bankomatem?
No, ale wróćmy do Popradu. Co zrobiłem, kiedy nie udało mi się włamać przez okno? To, co robi każdy porządny obywatel: zadzwoniłem na policję. Funkcjonariusze nie bardzo wiedzieli jak mi pomóc, poza bezskutecznym dzwonieniem na numer podany na drzwiach. W końcu któryś zauważył, że na dole jest adres właścicielki. Niestety, we wsi poza granicami Popradu, których mestska policia nie mogła przekraczać. Zawieźli mnie jednak na posterunek zwykłej policji, gdzie opowiedziałem swoją historię po raz trzeci (wcześniej dyżurnemu i miejskim). Dowódca kazał dwóm zawieźć mnie, gdzie trzeba. Właścicielka była mocno przestraszona, kiedy o północy zapukali do jej drzwi dwaj policjanci. Mając prawo po swojej stronie, dostałem zapasowy klucz i wróciłem do hostelu.
Klucz leżał na parapecie pod uchylonym oknem. Sięgnąłbym go z zewnątrz, gdybym tylko go widział. Cóż, kiepski ze mnie włamywacz.