W latach 70-tych, w czasach odprężenia między dwoma zimnowojennymi blokami, pozycja przetargowa Tity jako „dobrego”, niezależnego komunisty bardzo osłabła. Jugosławia nie mogła już liczyć na kredyty, którymi do tej pory hojnie częstowały Stany Zjednoczone. Co gorsza, potrzebne jej były dewizy, by zacząć spłacać długi, które już zostały zaciągnięte. Jako że jugosłowiański przemysł nie mógł konkurować z kapitalistycznymi rywalami, jedynym towarem eksportowym została tania siła robocza.
Niedzielna msza w monachijskiej katedrze to nie jest najweselszy widok. W długich rzędach ław rozproszyło się kilkadziesiąt osób, głównie staruszków i turystów. Ksiądz bez entuzjazmu mówi do zgromadzonej garstki, jakby sam nie wierzył w sens tego, co robi. Wystarczy jednak przejść trzysta metrów dalej, do kościoła świętego Michała. Tam mszę w swoim języku mają monachijscy Chorwaci. Nie ma nawet co myśleć o znalezieniu miejsca siedzącego: należy się cieszyć, jeśli z kruchty uda nam się przecisnąć do środka. Zgromadzeni modlą się głośno, a na koniec odśpiewują chorwacką wersję „Barki”.
Monachium to stolica niemieckich Chorwatów, mieszka ich tutaj około 25 tysięcy. W całym kraju jest ich dziesięć razy więcej, z czego połowa mieszka w dwóch południowych, katolickich landach: Bawarii i Badenii-Wirtembergii.
Serbowie tymczasem skupiają się w Nadrenii Północnej-Westfalii i innych protestanckich landach północy Niemiec. Nie oznacza to, że w Monachium ich nie ma. Serbska Cerkiew Prawosławna ma nawet swój kościół w południowej dzielnicy Perlach. Nowo wybudowana cerkiew mogłaby stać równie dobrze w Jagodinie czy Kruševacu i nie budzić tam żadnego zdziwienia, tak bardzo jest serbska. To wrażenie potęgował fakt, że kiedy chciałem zobaczyć tę świątynię, w budynku parafialnym trwała akurat impreza z okazji wizyty władyki serbskiego kościoła w Niemczech. Ludowe tańce, dania z roštilja i ekstrawagancki zarost większości mężczyzn: esencja serbskości w stolicy Bawarii.
Skąd wszyscy ci Chorwaci, Serbowie i Boszniacy (ale też Albańczycy, Macedończycy czy Czarnogórcy) znaleźli się w Niemczech?
W wyniku II wojny światowej na terenie Niemiec znalazło się wielu jugosłowiańskich jeńców i robotników przymusowych. Do tego wraz z niemiecką armią, a także i potem, kiedy hartowała się Żelazna Kurtyna, do przyszłego RFN przybywały kolejne dziesiątki tysięcy uchodźców. Część z nich była hitlerowskimi kolaborantami i wojennymi zbrodniarzami, część Niemcami, których przodkowie przyjechali na teren Jugosławii w czasach rządów Habsburgów (te grupy po części się nakładały), byli wśród nich ustasze, słoweńscy domobranci, czetnicy, a także ludzie, którzy po prostu bali się komunistów.
Jednak w wyniku porozumień międzypaństwowych większość jeńców i robotników wróciła do kraju, a polityczni aktywiści nie byli na tyle dużą grupą, by znaczyli coś w skali całego społeczeństwa. Dlatego też głównym powodem istnienia jugosłowiańskiej emigracji w Niemczech jest ekonomia, a dokładniej fala imigrantów zarobkowych, którzy przybywali nad Ren w czasie powojennego „cudu gospodarczego”.
Migracja południowych Słowian do Niemiec ma długą tradycję. Przed pierwszą wojną światową w kopalniach i fabrykach Zagłębia Ruhry pracowało około 60 tysięcy Słoweńców, Chorwatów i Serbów. Do tego grona należy doliczyć również tysiące pracowników sezonowych, którzy przyjeżdżali na kilka miesięcy do pracy w rolnictwie.
Prawdziwa rzeka popłynęła jednak dopiero po 1968 roku, kiedy rządy RFN i Jugosławii podpisały umowę o naborze pracowników. Wcześniej podobne porozumienia Niemcy Zachodnie podpisały z Włochami (1955), Hiszpanią (1960), Grecją (wtedy) i Turcją (1961). Warto wspomnieć, że takie uzgodnienia między Niemcami i Belgradem nie było niczym nowym, już w 1928 roku Republika Weimarska i Królestwo SHS zawarły podobny układ o uporządkowaniu statusu przyjezdnych pracowników.
Umowa między RFN a Jugosławią była ostatnią tego typu. Wszystkie zostały wypowiedziane w 1973 roku, jednak w ciągu tych pięciu lat w Niemczech znalazło się pół miliona Jugosłowian. Mieli tam przyjechać tymczasowo, jednak ta tymczasowość przeciągała się i przeciągała.
Powojenne jugosłowiańskie prosperity zbudowano głównie na kredyt. Tito zręcznie manewrował między dwoma zimnowojennymi blokami i za kłopoty, jakie sprawiał Moskwie, dostawał prezenty od krajów zachodnich. W latach 70-tych, w czasach odprężenia odprężenie między Waszyngtonem i Moskwą, pozycja przetargowa Tity jako „dobrego”, niezależnego komunisty bardzo osłabła. Jugosławia nie mogła już liczyć na pożyczki, którymi do tej pory hojnie częstowały Stany Zjednoczone. Co gorsza, potrzebne jej były dewizy, by zacząć spłacać długi, które już zostały zaciągnięte.
Jako że jugosłowiański przemysł nie mógł konkurować z kapitalistycznymi rywalami, jedynym towarem eksportowym została tania siła robocza. Najjaskrawiej widać to nawet nie po przybyszach z lat 1968-73, ale gdy spojrzy się na kontrakty z lat 70-tych i 80-tych. Wtedy to jugosłowiańscy robotnicy byli wysyłani do pracy na niemieckich budowach, a z ich pensji połowa wracała do Jugosławii. Ogółem w latach 1961-1984, serbscy czy chorwaccy gastarbeiterzy przysyłali z Niemiec do kraju średnio ponad miliard marek rocznie. Robili to z myślą o swoich rodzinach i domach w kraju. Było to o tyle łatwiejsze, że surowe niemieckie prawo nie przyznawało obywatelstwa dzieciom imigrantów, nawet urodzonym na terenie Niemiec1.
Jeśli ktoś jednak wierzył w tymczasowość swojego pobytu w Niemczech, to wszystkich wątpliwości mógł się pozbyć na początku lat dziewięćdziesiątych. Wojny w Chorwacji, Bośni, a potem w Kosowie nie dość, że wybiły emigrantom z głowy pomysły powrotu do kraju, to jeszcze skutkowały nową falą migracji z Jugosławii do RFN, tym razem uchodźców wojennych. Kolejne dziesiątki tysiący Bośniaków, Albańczyków i Cyganów z Kosowa przybyły do Niemiec.
Ciekawe, czy mają jakiś plan awaryjny, gdyby w Berlinie znowu ogłoszono „Tolerantion Aktion Stop”?
1 Zmieniło się to dopiero w 2000 roku, wszyscy urodzeni wcześniej mają tylko paszport państwa rodziców. Wróć.