Japonia kojarzy się głownie z samurajami, kamikaze i amerykańskimi wybuchami nuklearnymi. Na ile znaczące są to dziś elementy tamtejszej kultury?
W ostatni weekend lipca w miejscowościach Sōma i Minamisōma w prefekturze Fukushima co roku odbywa się trzydniowy festiwal Sōma Nomaoi. Miłośnicy historii mają wówczas niepowtarzalną okazję, aby podziwiać największą w Japonii paradę kawalerii samurajskiej. W pełnym ekwipunku prezentuje się pół tysiąca wojowników, z których wielu to potomkowie dawnych rodów samurajskich. Historia tego święta liczy ponad tysiąc lat, a jego początki nawiązują do manewrów wojskowych z wykorzystaniem dziko biegających koni. Zapoczątkował je założyciel klanu Sōma – Taira no Masakado. Po zakończonych manewrach, zwierzęta chwytano i prezentowano szintoistycznym bóstwom, aby pozyskać ich przychylność. Współcześnie wygląda to trochę inaczej, ale duch tradycji wciąż unosi się w nadmorskich miejscowościach Fukushimy. Mieszkańcy są z tego bardzo dumni. Byłem pierwszym Polakiem zaproszonym do udziału w tym fascynującym święcie i paradowałem w stroju samuraja ulicami miasta Sōma. W trakcie imprezy spotkałem kilku Japończyków, którzy wypytywali mnie o Chopina i esperanto. Urodziłem się, tak jak twórca tego języka Ludwik Zamenhof, w Białymstoku, więc było o czym rozmawiać.
Skąd się wzięli samurajowie?
Nie pojawili się z dnia na dzień, to była raczej ewolucja, która rozpoczęła się około VIII w. i trwała do XII w., kiedy to wojskowi zaczęli faktycznie rządzić krajem. Wówczas powstał szogunat Kamakura i od tego momentu klasa samurajów panowała nad Japonią aż do drugiej połowy XIX w., czyli do momentu, gdy u brzegów japońskich pojawili się Amerykanie z komandorem Perry na czele. Ale ten system prawdopodobnie i tak by upadł pod swoim ciężarem. W zasadzie od XVIII w. wykazywał oznaki stagnacji i faktycznie cofał się względem współczesnego, zdominowanego przez Zachód, świata.
Czyli japoński feudalizm upadł w odpowiednim momencie?
Tak, Japończycy dokonali szybkiej przemiany w odpowiednim czasie, dzięki czemu nie podzielili losu ówczesnych Chin i w krótkim czasie stali się znaczącą potęgą gospodarczą oraz militarną. Ale warto prześledzić, jak tego dokonali. Najpierw postawili sobie za cel, że muszą być silnym i niepodległym państwem, które sprosta wyzwaniom stawianym przez potężny Zachód. W 1871 r. z portu w Jokohamie do Ameryki Północnej i Europy wyruszył z misją Tomomi Iwakura. Miał dwa zasadnicze cele: renegocjację nierównych traktatów oraz zbieranie informacji na temat zachodnich społeczeństw, ich systemów prawnych, funkcjonowania gospodarek itp. Wówczas Japończycy zachwycili się Niemcami, co m.in. znalazło odbicie w japońskiej konstytucji z 1890 r. Misja Iwakury trwała prawie dwa lata i w pewnym sensie wyznaczyła kierunek rozwoju państwa. „Bogaty kraj, silna armia” to było naczelne hasło ówczesnych elit japońskich. W czasie dwóch pokoleń upadające państwo feudalne stało się światową potęgą. Japończycy po II wojnie światowej powtórzyli ten scenariusz w wymiarze gospodarczym i w ciągu jednego pokolenia znowu zbudowali potęgę. Ich narodową cechą jest to, że potrafią szybko się uczyć i dostosowywać system do zmieniających się okoliczności. Działa to na poziomie administracji państwowej oraz prywatnego biznesu.
Wracając do kamikaze, czy nadal się o nich pamięta?
Tak, w rodzinnej miejscowości mojej małżonki jest kilka pomników poświęconych pamięci lotników, którzy zginęli za ojczyznę. W latach II wojny światowej na terenie obecnej miejscowości Minamisōma znajdowała się szkoła pilotów. Część z nich poświęciła życie w atakach samobójczych. Jednym z nich był Iwao Nakano, którego pomnik stoi w lokalnym parku Yonomori. Nakano zginął w październiku 1944 r. w bitwie powietrzno-morskiej w Zatoce Leyte na Filipinach. Dzisiaj jego kami, czyli duch, spoczywa w tokijskim chramie Yasukuni, miejscu, które wzbudza międzynarodowe napięcia i kontrowersje.
Yasukuni?
W Yasukuni czczona jest pamięć tych, którzy oddali swoje życie, służąc cesarzowi Japonii. Wśród nich są też najwięksi (klasy A) zbrodniarze z czasów II wojny światowej. Właśnie kultywowanie ich pamięci denerwuje władze sąsiednich krajów, szczególnie gdy w Yasukuni pojawiają się członkowie rządu japońskiego. Sprawa jednak nie jest prosta, ponieważ w Azji silnie zakorzeniony jest kult przodków. Gdy w 2011 r. tsunami zmyło z powierzchni ziemi dom mojej teściowej głównym zmartwieniem całej rodziny były leżące w okolicy groby przodków. To było ważniejsze niż utrata rzeczy materialnych. Podobnie jest w przypadku Yasukuni, gdzie pamięć o zmarłych jest wciąż żywa. Nie wyobrażam sobie, aby nagle zapomniano na przykład o Iwao Nakano. On jest dla Japończyków bohaterem. Tsunami z 2011 zniszczyło wiele miejsc i rzeczy ważnych z punktu widzenia historycznego. W 2009 r. moja teściowa znalazła album ze zdjęciami z czasów II wojny światowej. Zeskanowałem wówczas kilka zdjęć i pomyślałem, że wrócę do tematu w przyszłości. Niestety, niespełna dwa lata później albumu już nie było. Bezpowrotnie zginęły inne pamiątki historyczne. Trzęsienie ziemi uszkodziło w Fukushimie budynek byłego obozu dla internowanych w czasie II wojny światowej. Budynek wyburzono, ale na szczęście zachowały się liczne pamiątki z okresu, kiedy przebywali tam więźniowie.
Jak wyglądało życie w takim obozie?
Wbrew temu, co może nam się wydawać, było w miarę znośne, oczywiście biorąc pod uwagę okoliczności historyczne. Zupełnie inaczej traktowano obywateli wrogiego państwa przebywających na terenie Japonii niż poza jej granicami. Poza Japonią znamy obrazy bestialskich mordów w Chinach, czego najbardziej znanym symbolem jest masakra nankińska. Natomiast w Japonii sprawy wyglądały inaczej, co w przypadku obozu w Fukushimie jest dobrze udokumentowane przez samych więźniów i ich potomków. Do obozu tego trafili między innymi pasażerowie statku „Nankin”, którego sama nazwa wydaje się być ironiczna. W sumie więźniów było około 140, najwięcej Brytyjczyków, sporo Greków. Największym problemem więźniów wcale nie było złe traktowanie, a słabe wyżywienie i surowa dyscyplina japońska, z która musieli zetknąć się Europejczycy. Poza tym jak na warunki wojenne nie było aż tak źle. Więźniowie od czasu do czasu mieli nawet dostęp do gazet anglojęzycznych, a w 1944 r. władze obozu zezwoliły im na organizację koncertu bożonarodzeniowego. Bilans zmarłych wyniósł cztery osoby, z czego trzech osadzonych to najprawdopodobniej ofiary bardzo ubogiej diety, a czwarta ofiara to kobieta, która tuż po zakończeniu wojny została trafiona przez paczkę z żywnością zrzuconą z amerykańskiego samolotu.
Na Hiroszimę i Nagasaki zrzucono coś więcej niż paczki żywnościowe. Jak temat widziany jest w Japonii?
W tym roku sporo mówiło się o zakończeniu II wojny światowej, gdyż przypadała jej 70. rocznica. Wygląda na to, że Japończycy bardziej bali się inwazji radzieckiej, co zresztą mogło nastąpić, ponieważ zgodnie z ustaleniami w Jałcie, Stalin rozpoczął wojnę przeciwko Japonii dokładnie trzy miesiące po zakończeniu działań wojennych w Europie. Radziecka okupacja najprawdopodobniej oznaczałaby koniec cesarstwa i tego najbardziej obawiały się władze w Tokio.
Gdyby wcześniej poddali się Amerykanom nie doszłoby do tej tragedii.
Amerykanie też stanowili trudny orzech do zgryzienia, co w sierpniu 2015 r. podkreślała japońska telewizja publiczna NHK. Chodziło przede wszystkim o tekst deklaracji poczdamskiej. O ile w pierwszej wersji, z początku lipca 1945 r., w odniesieniu do Japonii znalazł się w niej zwrot „monarchia konstytucyjna”, to już trzy tygodnie później opis ten wykreślono. Zdaniem Japończyków duży na to wpływ miała udana próba jądrowa w ramach Projekt Manhattan i zmiana postawy prezydenta Trumana. Przynajmniej tak to widzą sami Japończycy. Utrzymanie cesarstwa było wówczas priorytetem władz w Tokio. Cesarz, który jest symbolem jedności i ciągłości narodu, ostatecznie utrzymał się na tronie. Co prawda w symbolicznej formie, ale monarchia została zachowana.
Konstytucja narzucona przez Amerykanów obowiązuje do dziś?
Wkrótce po jej uchwaleniu wybuchła wojna na Półwyspie Koreańskim i Amerykanie zaczęli naciskać, aby Japończycy zaczęli się zbroić, ale rząd japoński zasłaniał się ową pacyfistyczną konstytucją. Ostatecznie rozpoczęła się powolna i subtelna droga odwrotu od dosłownej interpretacji art. 9 konstytucji, który mówi, że naród japoński wyrzeka się na zawsze wojny jako suwerennego prawa narodu, a dla osiągnięcia tego celu nie będą nigdy utrzymywane siły zbrojne lądowe, morskie i powietrzne ani inne środki mogące służyć wojnie.
To wbrew owej konstytucji!
Żeby ją ominąć, powołano Japońskie Siły Samoobrony, które formalnie armią nie są, ale w rzeczywistości mają jeden z największych budżetów obronnych na świecie. Żołnierze traktowani są jak urzędnicy państwowi i w statystykach, jako armia nie występują. Samej konstytucji zmienić się nie udało, bo do tego potrzebnych jest 2/3 głosów w obu izbach parlamentu oraz 50 proc. głosów w ogólnokrajowym referendum. Udało się natomiast zmienić interpretację art. 9. We wrześniu 2015 r. parlament japoński uchwalił nowe przepisy dotyczące bezpieczeństwa, które umożliwią Japońskim Siłom Samoobrony walkę u boku napadniętych sojuszników, co w kontekście rywalizacji chińsko-amerykańskiej z zadowoleniem przyjął Waszyngton. W zasadzie prawo do samoobrony zbiorowej jest zapisane w art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych, ale w przypadku Japonii jest to nowa jakość od czasów zakończenia II wojny światowej.
W czasie tej wojny hymnem japońskich nacjonalistów była pieśń o Polsce.
Popularny był utwór „Pōrando kaiko”, czyli „Wspomnienie Polski”. Tekst nawiązuje do samotnej podróży, którą w 1892 r. z Berlina do Władywostoku odbył major i późniejszy generał armii Yasumasa Fukushima. Był prawdopodobnie pierwszym Japończykiem, który odwiedził ziemie polskie. Wzruszył go obraz dużego kraju, który utracił wolność. Japończycy postrzegają zabory jako najtrudniejszy okres w historii Polski, być może z wyjątkiem II wojny światowej. Zniknięcie z mapy świata ważnego niegdyś państwa stanowiło dla nich przestrogę. Trzeba też podkreślić, że Polska miała istotne znaczenie geopolityczne dla Japonii, o czym świadczy podróż Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego do Tokio w 1904 r. Zostaliśmy połączeni przez wspólnego wroga, z którym Japończycy zmagali się od Wschodu, a Polacy od Zachodu. Potwierdza to tezę, iż geografia jest jednym z najważniejszych czynników mających wpływ na długoterminowe relacje między państwami.
Wtedy Japończycy przerzucili się ze Wspomnienia Polski na Chopina.
(śmiech) Chopin to faktycznie najbardziej rozpoznawalna postać pochodząca z Polski i marka sama w sobie. Japończycy faktycznie kochają jego muzykę, ale najczęściej granym utworem fortepianowym na Wyspach Japońskich, i prawdopodobnie w całej Azji Wschodniej, jest „Modlitwa dziewicy” Tekli Bądarzewskiej-Baranowskiej.
Ta XIX-wieczna pianistka jest prawie nieznana w Polsce. Natomiast Japończycy jako pierwsi w świecie wydali płytę z jej utworami. Problemem Polski na Dalekim Wschodzie jest słaba rozpoznawalność naszego kraju, o czym świadczy właśnie przypadek Bądarzewskiej-Baranowskiej, której sami nie potrafiliśmy wypromować.
Japonia to kraj, w którym funkcjonują najstarsze firmy świata.
W Japonii jest ponad 21 tys. firm, które funkcjonują na rynku dłużej niż 100 lat. Ponad 3 tys. podmiotów funkcjonuje dłużej niż 200 lat i stanowi to mniej więcej połowę tego typu przypadków na świecie. Rekordowe 1428 lat funkcjonującą firmą była w Japonii Kongō Gumi, założona w 578 r. W 2006 r. została zlikwidowana z powodu zadłużenia i weszła w skład grupy budowlanej Takamatsu. Wśród najstarszych japońskich firm są głównie tradycyjne hotele, niektórymi z nich zarządza od pokoleń ta sama rodzina, co świadczy o wyjątkowej ciągłości.
Ta ciągłość elit jest chyba również widoczna w świecie polityki?
Jeśli spojrzymy na premiera Shinzō Abe, wicepremiera Tarō Asō, czy innych polityków to absolutnie tak. Ojciec premiera Abe był ministrem spraw zagranicznych, a dziadek od strony ojca, posłem do Izby Reprezentantów. Z kolei od strony matki, było dwóch premierów Nobusuke Kishi i Eisaku Satō. Ciągłość elit jest jeszcze bardziej widoczna w przypadku wicepremiera Asō. Jego pra-pra-dziadek Ōkubo Toshimichi był jednym z głównych liderów restauracji władzy cesarskiej w połowie XIX w. i tym samym twórców współczesnej Japonii. Z kolei jego dziadkiem, od strony matki, był premier Shigeru Yoshida. Nie da się ukryć, że Japonia rządzona jest przez elity, które są dobrze przygotowane do swej roli i mają skąd czerpać inspirację oraz wiedzę. Niestety, w Polsce nie mamy takiego komfortu, ale też nasza historia była trochę inna.
Jak owa ciągłość władzy przekłada się na funkcjonowanie państwa?
Podam przykład. Brat mojej żony pracuje w japońskim ministerstwie finansów. Dla niego nie ma znaczenia, kto rządzi w danym momencie, on pnie się po szczeblach kariery bez względu na to, kto jest u władzy. I nie jest to jakiś karierowicz, układający się z każdym kolejnym gabinetem. System jest tak skonstruowany, że specjaliści w swoich tematach są promowani niezależnie od ich zapatrywań politycznych. Liczy się cel, czyli silne państwo. Dużo się inwestuje w takich ludzi, na przykład wysyła do Londynu na kursy języka angielskiego, które potrafią trwać wiele miesięcy.
Wracając do historii Japonii. Kult śmierci jest chyba stałym jej elementem? Do dziś istnieją miejsca takie jak las pod górą Fudżi, gdzie zjeżdżają się samobójcy, aby tam dokonać żywota. Jakie są korzenie takich zachowań?
Nie wiem, czy można to nazwać kultem śmierci, ale faktem jest, że samobójstwo w Japonii nie ma takiego piętna moralnego jak w Europie czy wszędzie tam, gdzie wpływ chrześcijaństwa był istotny. W pewnych sytuacjach samobójstwo było wręcz honorowe i pozwalało zachować twarz w sytuacji bez wyjścia. W Japonii wciąż żywa jest historia 47 roninów lub nastoletnich samurajów z Aizu, którzy popełnili seppuku i stali się narodowymi bohaterami, głównie za swoją lojalność i poświęcenie. Obie te cechy cenione są niezwykle cenione w japońskim społeczeństwie. Stąd też podczas II wojny światowej było wiele osób, które poświęciły życie w misjach samobójczych. Ale śmierć samobójcza musi mieć jakiś sens, bo w przeciwnym wypadku nie jest godna podziwu. Biorąc oczywiście pod uwagę inną optykę czy siatkę pojęć kulturowych.
Słynne jest też okrucieństwo Japończyków w czasie II wojny światowej. Zostało wyolbrzymione przez aliancką propagandę, czy stanowiło część samurajskiej kultury?
Najczęściej na okrucieństwa japońskie patrzymy przez pryzmat masakry nankińskiej oraz działań Jednostki 731, która prowadziła badania w zakresie rozwoju broni biologicznej i chemicznej. Ale jeśli spojrzymy na wspomniany wcześniej obóz dla internowanych w Fukushimie, to tam już nie widać okrucieństwa, tam raczej była surowa dyscyplina. Warto jeszcze raz podkreślić, że Japończycy inaczej zachowywali się na obszarze Wysp Japońskich, a zupełnie inaczej poza swoim macierzystym obszarem. Obraz Japonii z czasów II wojny światowej dobrze jest opisany z książce „Od Pearl Harbor do Hiroszimy”, której autorem jest francuski dziennikarz Robert Guillain. Przeżył on całą wojnę na Wyspach Japońskich. Co prawda nie było to łatwe, bo trzeba było np. uważać na Kempeitai (wojskową służbę bezpieczeństwa), ale było to możliwe.
Skąd ten dualizm zachowań?
Może on wynikać z samej kultury. Na Zachodzie postrzegamy świat przez pryzmat absolutnych kategorii dobra i zła, a okoliczności nie mają większego znaczenia. Na Wschodzie dobro i zło nie są traktowane w kategoriach absolutnych, a duże znaczenie mają właśnie okoliczności. Zatem to czego nie wypadało robić w samej Japonii, robiono bez większych ograniczeń w innych częściach Azji. Natomiast jeśli chodzi o propagandę aliancką, to rzeczywiście nagłaśniała ona okrucieństwa Japończyków, aby w pewnym sensie wyrównać obraz tego, co uczyniono w Hiroszimie i Nagasaki. Ale z drugiej strony, alianci starali się zagospodarować wiedzę zgromadzoną w ramach okrutnych badań prowadzonych przez Jednostkę 731. To tylko pokazuje, że świat nie jest czarno-biały. Jak mawiał lord Palmerston: „Nie ma wiecznych przyjaciół, ani wiecznych wrogów, natomiast wieczne są interesy, o które należy dbać”.
Mariusz Dąbrowski. Ekonomista, analityk, ekspert Centrum Studiów Polska-Azja