Kupiłem dziś kartę SIM, tak zwany starter. Nie żebym był jakimś terrorystą, ot, na szybko musiałem zapewnić córce łączność z domem. Pięć złotych, żaden majątek, na okazję wakacji bez sensu jest biegać do punktu sprzedaży i podpisywać długotrwałą umowę. Tym bardziej, że w promieniu 40 kilometrów żadnego punktu nie ma. Karta wylądowała w telefonie. Przy pierwszej próbie dzwonienia miast rozmówcy, odezwał się automat zgłoszeniowy. No tak, ustawa antyterrorystyczna, pomyślałem i zacząłem odsłuchiwać komunikaty, oczekując tego, który pozwoli mi zarejestrować numer albo przynajmniej wskaże, gdzie i jak to robić.

Dziesięć minut wciskania cyferek przenoszących pomiędzy kolejnymi propozycjami rozmowy uspokoiło mnie znacznie. Jak podały niemieckie media, 90 procent potencjalnych terrorystów nie potrafi czytać, szans więc nie mają na przebrnięcie początkowych opcji, przy których potrzebna jest wiedza o cyfrach arabskich. Tymczasem pojawił się sygnał połączenia. Mijały kolejne minuty, w trakcie których słyszałem co chwila informację, że już za chwileczkę, już za momencik odezwie się do mnie konsultant. Po pół godzinie komunikaty urwały się wraz z połączeniem. No nic, zadzwonię jeszcze raz.

Kolejne dziesięć minut na przebrnięcie przez powitalne opcje, po nich dwadzieścia minut oczekiwania na połączenie z konsultantem. Skądinąd wiem, że startery SIM nie są priorytetowe dla operatorów komórkowych, więc w sumie czas oczekiwania nie dziwi. Jestem jednak pewien, że jeśli jakimś cudem zły terrorysta przekradł się przez początkowe menu i dotarł do tego miejsca, zdążył eksplodować z irytacji. Kolejne sprytne zabezpieczenie pozwalające na uniknięcie jakieś masowej tragedii. Ustawa antyterrorystyczna coraz bardziej zaczęła mi się podobać, tym bardziej że raptem po godzinie od rozpoczęcia operacji usłyszałem wreszcie głos operatora.

— Chce pan zarejestrować kartę? Proszę się więc udać do najbliższego salonu sprzedaży i podpisać umowę.

— Najbliższy salon jest 40 kilometrów stąd.

— Kiosk Ruchu, ale TEGO Ruchu, a nie jakiś tam kiosk?

—Brak.

— Sklep sieci o znanej nazwie?

— Brak

— Może popularne butiki?

— Też nie.

— Już wiem! Poczta.

— Dzięki Bogu, na pocztę mam jedynie 20 kilometrów! Już tam jadę. Dziękuję panu oraz twórcom ustawy!

Było za co, bo umówmy się: jeśli jakiś naprawdę już zły terrorysta nie wysadził się, jak wspominałem, wcześniej i dotarł do tego punktu, odechciało mu się wygłupów, a już na pewno minął czas planowanego zamachu. Wyjątkowo sprytna ta ustawa, pomyślałem. Chroni mnie tak doskonale, że gdybym to ja nagle się wnerwił i postanowił wykorzystać kartę za 5 złotych do wysadzenia czegoś, też bym już dawno zrezygnował.

Jedno mi jednak nie dawało spokoju. Otóż z tego co wiem, naprawdę źli i wściekli terroryści nie używają telefonów do rozmów, do tego służą im wszelkiej maści komunikatory, aplikacje szyfrujące, a nawet poczciwe konsole do gier. Karty SIM owi złoczyńcy wykorzystują jednorazowe nie do dzwonienia, tylko jako zapalniki do ładunków, a na numery im przypisane dzwonią, by detonować bomby. Wykręciłem więc numer świeżo – bo raptem parę godziny wcześniej – zakupionej karty na moim podstawowym telefonie. W kieszeni kurtki odezwał się dzwonek.

Dzięki Bogu, że nie jestem terrorystą.