Kim tak naprawdę był generał Franco?
Odpowiedź nie jest prosta. Jego przeciwnicy twierdzą, że Franco był zamordystą, który stosował terror i na 30 lat spętał wolnościowe dążenia Hiszpanów.
Polegające na wyrżnięciu w pień wszystkich, którym nie podobała się marksistowska rewolucja.
Wolność i demokracja w odniesieniu do republiki, z którą walczył Franco, stosowane są jako synonimy. Nikt się za bardzo nie zastanawia, co one faktycznie znaczyły. On sam zaś przedstawiany jest jako przeciwnik wszystkich tych ideałów. Tego typu narracja od czasów śmierci Franco jest dominująca, wręcz jedyna. Jeśli spojrzymy na wyniki ostatnich wyborów w Hiszpanii, okaże się, że partie odwołujące się w jakikolwiek sposób do okresu frankistowskiego stanowią margines, rzędu 0,04 proc. W tym samym czasie ruchy postulujące państwową opiekę zdrowotną dla zwierząt zdobywają 1,2 proc. głosów.
Wracając jednak do pytania: zwolennicy Franco uważają, że uratował kraj przed rozpadem i wpadnięciem Hiszpanii w ręce komunizmu, czyli de facto Kremla. W chwili, gdy mowa o rozpadzie, trzeba pamiętać, że Franco ograniczył działania separatystyczne ze strony Katalonii czy Basków. Istotniejsze jednak są jego reformy socjalne, które miały za zadanie wzbogacenie społeczeństwa i wytworzenie klasy średniej. Uważał, że receptą na ekstremistyczne ruchy narodowe i komunistyczne powinno być ulepszanie sytuacji materialnej obywateli.
Pamiętajmy, że Hiszpania praktycznie od XIX w. przechodziła przez okres buntów, powstań, wojen. Miały one swoje korzenie jeszcze w czasach napoleońskich. Napoleon u nas jest często odbierany jako potencjalny zbawca, dla Hiszpanów do dziś jest człowiekiem, który doprowadził do upadku ich kraju, a wojna z napoleońską Francją nazywana jest wojną o niepodległość (Guerra de la Independencia). Wszystkie te wydarzenia przełomu XIX i XX w., które destabilizowały Hiszpanię, w jakiś sposób były wspierane przez Francję. Jednocześnie rządy Franco były odbierane przez Paryż w sposób jawnie wrogi.
Przyjmowanie masowo uchodźców uciekających po przegranej przez marksistów wojnie domowej to część tej polityki?
Tutaj byłbym ostrożny. Moim zdaniem wynikało to bardziej z geografii. Wojna skończyła się na północy Hiszpanii i francuska granica była najbliżej. Ci ludzie szybko wrócili zresztą do ojczyzny, gdyż uciekali nie przed samym Franco, a po prostu przed działaniami wojennymi. Faktem jest jednak, że ci, którzy zostali, otrzymywali wsparcie republiki francuskiej do czasu okupacji Francji przez Niemcy. Wtedy w większości udali się na emigrację do Meksyku.
Wróciła zdecydowana większość, blisko 400 tys. z nieco ponad półmilionowej grupy uchodźców. Jak to się ma do czarnej legendy mówiącej, że na tych ludzi czekała śmierć?
Ta kwestia wciąż jest tematem debaty publicznej w Hiszpanii. Analizowane są liczby, historie uchodźców. Mało kto jednak dotyka senda, czyli właśnie kwestii owego terroru, z jakim mieli się oni spotkać po powrocie. Tymczasem temat ten jest bardzo ciekawy. Zacznijmy od tego, że specjaliści zajmujący się tym tematem zdają się uważać, że Franco jest jedynym dyktatorem w historii, który wygrał wojnę domową. Tymczasem to oczywista nieprawda, a jeśli przyjrzymy się innym tego typu przypadkom, to przekonamy się, że zwycięska strona zawsze stara się skonsumować zwycięstwo. Przeciwnicy polityczni traktowani są lepiej albo gorzej i tylko porównując decyzje generała Franco z działaniami podejmowanymi przez innych zwycięzców wojen domowych możemy próbować wypowiadać się na temat miłosierdzia lub okrucieństwa frankizmu.
W przypadku Franco mamy do czynienia z dość nietypowym podejściem do owych przeciwników. Oczywiście, na sporą część z nich czekały sądy, a w przypadku udowodnienia win egzekucje lub więzienia. Tutaj zauważyć jednak należy, że Franco od chwili zakończenia działań zbrojnych wdrażał swoistą politykę wybaczenia. Owszem, winni terroru i zbrodni trafiali przed plutony egzekucyjne. W przypadku jednak wykroczeń – typu współpraca z rewolucją czy udział w walkach po wrażej stronie – same egzekucje nie były już tak częste ani oczywiste. Owszem, ci ludzie trafiali do więzień. Tu należy zauważyć, że przed wojną zakłady penitencjarne w całej Hiszpanii dysponowały ok. 15 tys. miejsc. Tymczasem skazanych i osadzonych po pokonaniu rewolucji było kilkaset tysięcy. W oczywisty sposób rzutowało to na warunki bytowe osadzonych. Franco, wiedząc o tym, przystąpił szybko do udrażniania więzień.
I wzorem Lenina i Stalina rozpoczął masowe egzekucje.
Właśnie nie. Wychodząc z założenia, że amnestia jako taka jest niechrześcijańska, gdyż zwalnia od odpowiedzialności bez pokuty, wdrożył system pracy więźniów.
Wykończył ich pracą?
Tu kolejna niespodzianka. Każdy z więźniów wykonywał pracę przystosowaną do jego wieku i możliwości. Nikt, tak jak to miało miejsce w Niemczech czy Rosji, nie wysyłał starców do pracy w kopalniach. Chodziło jedynie o to, aby kraj, który w wyniku wojny znajdował się w koszmarnym stanie ekonomicznym, nie musiał dopłacać do osadzonych, którzy – jak by nie patrzeć – dołożyli swoje trzy grosze do owego stanu. Franco wziął od uwagę sprawiedliwość społeczną i nie widział powodu, żeby ludzie, którzy doprowadzili do upadku państwa, żyli na koszt obywateli zmagających się z ciężkim powojennym okresem. Wypadki przy pracy oczywiście się zdarzały, nie ma jednak podstaw, aby sądzić, że były one specjalnie prowokowane, by pozbywać się w ten sposób przeciwników politycznych. Po prostu realia BHP w latach 40. XX w., w kraju zniszczonym wojną, były inne od tych, do których jesteśmy dziś przyzwyczajeni.
No dobrze, ale jak to niby miało doprowadzić do przewietrzenia więzień?
Każdy przepracowany dzień odejmowany był od wyroku. W efekcie czas spędzony za kratami spadał przynajmniej o połowę wobec pierwotnie zasądzonego. Tu warto wspomnieć o gradacji. Im cięższa praca, tym więcej dni odejmowano za każdą przepracowaną dniówkę. Rekordy bili więźniowie, którzy zdecydowali się na pracę w kopalniach.
Zdecydowali?
Owszem. Praca nie była przymusowa. Jej podjęcie zależało od samego więźnia. Jeśli uznał, że ten system mu uwłacza, mógł odsiedzieć całą karę zgodnie z wyrokiem.