Parę dni temu w Waszyngtonie odbył się marsz środowisk LGBT (wybaczcie, nie chcę nabijać długości tekstu pisaniem reszty literek) przeciwko prezydentowi Trumpowi. A pięć dni temu aktywiści LGB oburzali się na homoseksualistów z organizacji Gays against Sharia – bo ci maszerowali przeciwko szariatowi.
Oba te marsze doskonale pokazują ile tak naprawdę znaczą dla lewicy kochający inaczej.
Zacznijmy od marszu w Ameryce. Bo nie miał on żadnego sensu.
O jakie prawa bowiem mają jeszcze walczyć amerykańscy geje? Małżeństwa homoseksualne są legalne we wszystkich 50 stanach, podobnie jak adopcja dzieci. W wielu stanach obowiązują też przepisy antydyskryminacyjne. A nawet tam gdzie nie obowiązują, to i tak nikt się gejów nie odważy dyskryminować. Co pod wieloma względami przypomina sytuację Żydów sprzed paru lat. Których, nota bene, już wolno krytykować – co było nieuniknioną konsekwencją flirtu lewicy z islamem.
A sam Trump to chyba najbardziej gay-friendly republikański prezydent w historii.
W 2004 roku Hillary Clinton – która podczas kampanii gotowa była LGBom przychylić nieba, argumentowała w senacie, że małżeństwo to związek pomiędzy kobietą i mężczyzną. Barrack Obama, który swego czasu kazał podświetlić Biały Dom na tęczowo, w tym samym roku powiedział w wywiadzie dla Windy City Times – chicagowskim magazynie dla gejów – że nie podoba mu się zrównanie związków homoseksualnych z małżeństwami. A jeszcze w 2006 był przeciw, o czym pisał w swojej książce Audacity of Hope – chociaż już dopuszczał, że się myli. Zdanie zmienił dopiero podczas swojej pierwszej kampanii prezydenckiej.
Trump walcząc o głosy nie krytykował środowisk LGB. W zamian za to fotografował się z tęczową flagą. I nie było to zagranie pod publiczkę – już w 2000 roku postulował ochronę prawną LGB w ramach prawa federalnego, a w latach 80-tych dawał sporo kasy na fundacje walczące z plagą AIDS wśród homoseksualistów. Nikt też nigdy nie oskarżył go o dyskryminację homoseksualistów w swojej korporacji – wprost przeciwnie.
I teraz środowiska LGB nazywają go homofobem i organizują przeciwko niemu marsze. Fuck logic.
Sojusz LGB i lewicy nie ma sensu. Socjaliści chcą zbudować społeczeństwo – maszynę. Homoseksualiści zaś nie tyle są inni, co lubią się ze swoją innością obnosić. W ideologiach kolektywistycznych inność jest czymś niepożądanym, bo wprowadza chaos i zaburza działanie maszyny.
Praktyka potwierdza moje słowa. W państwach gdzie rządził socjalizm homoseksualiści niemal bez wyjątków nie mieli lekko. W ZSRR związki homoseksualne zostały zalegalizowane przez Lenina na fali odwracania prawa carskiego, ale już w latach 20tych Stalin je ponownie zdelegalizował – a wkrótce zaczął wysyłać homoseksualistów do gułagów. W III Rzeszy po rozprawie z SA Hitler kazał ich zamykać w obozach. Na Kubie homoseksualizm był legalny od lat sześćdziesiątych, ale homoseksualiści nie mogli służyć w armii. Co w praktyce sprawiało, że odbywali obowiązkową służbę w UMAP – czyli w obozach pracy dla elementów niepożądanych. Gorącym zwolennikiem takiej terapii dla gejów był idol lewicy, Che. A sam Castro uważał homoseksualizm za burżuazyjną fanaberię. W PRLu homoseksualizm był legalny, ale Partia uważała go za patologię. I na rozkaz Kiszczaka homoseksualiści byli aresztowani, spisywani, nakłaniani do składania zeznań przeciwko kolegom itd. Co wtedy zupełnie nie przeszkadzało Seneszyn i Kaliszowi, którzy teraz tuptają w pierwszym szeregu parad równości.
Środowiska LGB pomagają lewicy zbudować świat, w którym nie będzie dla nich miejsca. I nazywają homofobem prezydenta, który walczył o ich prawa nie z powodów koniunkturalnych. Jak dla mnie to jest to wręcz definicja pożytecznych idiotów.
A już szczególnie to widać w jazgocie LGBów po protestach przeciwko szariatowi.
Stosunek świata islamu do homoseksualizmu jest, szczerze mówiąc, skomplikowany – polecam poczytać Laurence’a z Arabii. Ale muzułmanie nie lubią publicznego obnoszenia się ze swoją homoseksualnością.
Na świecie obecnie jest dziesięć państw gdzie za homoseksualizm grozi kara śmierci. Zgadnijcie jaka religia dominuje we wszystkich dziesięciu?
Podpowiem, że nie mormonizm.
Środowiska LGB zamiast oburzać się na Gays against Sharia powinny być na pierwszej linii walki z muzułmańską inwazją. Bo to oni będą pierwszymi jej ofiarami. Już rok temu mieliśmy Orlando – a takich zamachów może być więcej. Nie wspominając już o zwykłej, codziennej przemocy. Moi znajomi z zachodu już zresztą donoszą, że w miastach szczególnie ubogaconych kulturowo już teraz trudno spotkać całujących się publicznie mężczyzn. Zapewne z obawy przed białymi nacjonalistami i katolikami, prawda?
Orientacja seksualna nie jest kwestią polityczną – i być nią nie powinna. A lewica w swoim szale niszczenia europejskiej cywilizacji zrobiła z prywatnych spraw oręż walki politycznej – na co luminarze LGB z radością przystali.
Jak barany idące na rzeź.