Nie dla mnie przyjaźń polsko-niemiecka.

Nie lubię Niemiec.

Nie jestem z tego szczególnie zadowolony. Nie przepadam za żadną formą myślenia kolektywistycznego. A niechęć do wszystkich przedstawicieli danej nacji tylko dlatego, że urodzili się w takich a nie innych współrzędnych geograficznych jest idealnym przykładem takiego myślenia. Niczym się nie różniącym od niechęci do wszystkich żydów bo mnie Soros wkurwia.

Ale nic nie poradzę. Nie lubię Niemiec i nie lubię Niemców. Nie lubię ich poczucia humoru. Wkurza mnie fakt, że w ich języku wszystko, nawet poezja miłosna, brzmi jak rozkaz rozstrzelania. Co pewnie sprawiło, że pomimo 7 lat nauki praktycznie tego języka nie znam. Irytuje mnie ich muzyka i filmy. Ba, nawet ich samochodów nie lubię, chociaż przyznaję, że są technicznie niezłe. I daję zarobić mechanikowi na naprawach mojego Forda, chociaż w tej cenie miałbym bezobsługowe Audi czy Volkswagena.

Trochę mi to przeszkadza w życiu. Bo ja przecież żyję z pisania o polityce. Fakt, głównie amerykańskiej, ale nie da się całkiem tematów niemieckich uniknąć. A żeby dobrze pisać o polityce trzeba do niej podchodzić analitycznie, na zimno. Moja bezinteresowna niechęć do Teutonów mi tego nie ułatwia.

Mam zresztą to samo z partią Razem. Bo ja absolutnie się zgadzam z argumentami, że fioletowi nic nie zdziałają, a służą jako wentyl bezpieczeństwa, skupiając wokół siebie najgorsze elementy lewicowego spierdolenia. I że bez nich rzeczone elementy mogłyby naprawdę mieć jakikolwiek wpływ na nasze życie, chociażby dołączając do partii z których mogliby dostać się do sejmu. Więc o ile na zimno się zgadzam, że dobrze, że jest Razem – tak naprawdę bym się ucieszył, jakby ich ktoś zdelegalizował.

Wracając do naszego zachodniego sąsiada – taka niechęć w tym kraju nie jest zjawiskiem szczególnie szokującym. Dali nam aż za dużo powodów żeby ich nie lubić. A już szczególnie w latach 1939-45.

Z moją rodziną, przyznam się od razu, wojenne losy obeszły się bardzo łaskawie. Kilka razy było bardzo blisko, jakiś obóz koncentracyjny też by się znalazł, ale wszyscy przeżyli. Nawet Wołyń – moja rodzina się tam wyprowadziła w ramach akcji osadniczej – ale dziadek stwierdził, że mu się Ukraina nie podoba bo za mało drzew i wrócił. Jego kolegom, którzy postanowili zostać, wrócić się już nigdy nie udało.

Ale zdaję sobie sprawę, że taka historia to ewenement. I ciężko spotkać rodzinę, która by kogoś w tej zawierusze nie straciła. A jak ktoś ma świadomość jak się u nas rasa panów zachowywała – to i nie dziwi, że jak się w dzieciństwie w wojnę bawiliśmy, to nikt nie chciał odgrywać Niemców.
Co ciekawe – podobnych odczuć nie wzbudza we mnie Rosja. Trochę mnie to, szczerze mówiąc, dziwi. Bo jakby tak popatrzeć na zimno, to przecież od Rosjan równie wiele, o ile nie więcej, ucierpieliśmy. Ba, nawet teraz Rosja jest dla nas większym zagrożeniem niż Niemcy. Zdaję sobie z tego całkowicie sprawę – ale jest to efekt wiedzy i przemyśleń, a nie emocji. Nie telepie mnie na dźwięk języka rosyjskiego, nie przeszkadza mi rosyjska muzyka. I jak akurat rozmawiam z jakimś Rosjaninem, to nie zastanawiam się nad tym co porabiał jego dziadek.

Tak się ostatnio zacząłem nad tym zastanawiać i doszedłem do wniosku, że to wina cywilizacji.

Rosja nigdy nie była szczególnie cywilizowanym krajem. A komunizm wpędził ich w takie upodlenie, które dla nas, ludzi zachodu, wydaje się wręcz niewyobrażalne. A już ruski soldat to całkiem miał kolorowo – jak się służyło w Armii Czerwonej, to było się dosłownie nikim. Pionkiem, którego życie było mniej warte niż jego karabin. I Rosjanie traktowali innych, tak jak ich traktowano.

Nikt nie wini wściekłego psa, że gryzie.

Z Niemcami jest inna historia. Oni uważali siebie – i nadal uważają – nie tylko za ludzi cywilizowanych, ale za bardziej cywilizowanych od innych. I owszem, Niemcy mieli duży wkład w rozwój cywilizacji europejskiej, i to o dziwo nie zawsze negatywny. Ale jak ktoś się uważa za człowieka cywilizowanego, to nie powinien się dziwić, że się od niego wymaga, żeby zachowywał się jak człowiek cywilizowany.

Zbrodnie niemieckie przerażają i bulwersują mnie bardziej, bo były dokonane na zimno, z morderczą wręcz logiką. Ot, takie chociażby strzelanie do cywili przez Luftwaffe. To nie był efekt agresji i zdziczenia niemieckich pilotów. To była zaplanowana na zimno taktyka mająca sprawić, że cywile będą wiać ile sił w nogach przed zbliżającymi się Teutonami i zakorkują drogi, utrudniając marsz naszej armii.

Same obozy to zresztą też dobry przykład. Jak już Niemcy doszli do wniosku – na zimno i logicznie – że lepiej, żeby podludzi za dużo nie było. Ale szybko okazało się, że jak każesz człowiekowi – nawet Niemcowi – strzelać do kobiet i dzieci, to on nie przyjmie tego lekko. Przypadki dezercji a nawet samobójstw były wśród niemieckich żołnierzy na tyle częste, że musieli znaleźć inny sposób. Wymyślili więc i zaplanowali z niemiecką skrupulatnością system, który pozwoli im wyprawiać na tamten świat podludzi z przemysłową wydajnością i jak najmniejszym kosztem.

I to mnie właśnie przeraża. To, że nie było w tym pasji niszczenia, takiej jak u Rosjan. Że to była logika, która po prostu wyszła ze złych założeń.

Lata 39-45 jeszcze przez całe pokolenia będą ciążyć na stosunkach pomiędzy naszymi państwami. I żadne reparacje tu nie pomogą – takiej zbrodni nie da się wybaczyć za jakieś marne grosze. I nie powinniśmy tego robić.

Ale jak czytam, co niemiecka prasa wypisuje o naszym rządzie, to widzę dokładnie to samo poczucie wyższości, które było widać u nazistów. „To my wiemy lepiej, bo jesteśmy lepszymi ludźmi od was – więc jak śmiecie nas, untermensche, nie słuchać i robić po swojemu?”

Może to też kwestia tego, że nam się rządy zmieniły. Bo jak było za ancien regime’u to wszyscy wiemy. Aż się człowiek czasem zastanawiał czy mu przypadkiem stolicy po kryjomu do Berlina nie przeniesiono. A nasz obecny rząd umie się Niemcom postawić.

I od razu powiem, że nie wiem czy na tym dobrze wyjdziemy. Czy nie lepiej by było prowadzić swoją politykę dyskretniej, nie iść na otwartą konfrontację. Może i w ten sposób byśmy więcej ugrali, może i nasza zadziorność wyjdzie nam bokiem.

Nie wiem. I mnie to nie obchodzi.

Tak samo jak nie obchodzi mnie chaos, który nastanie po ostatecznym upadku UE. Bo nastanie, nie czarujmy się, i może jeszcze nie raz za unią zatęsknimy. I może faktycznie Unię trzeba by było reformować, albo nawet zostawić taką jaka jest, bo bez niej będzie gorzej. Być może – ale mam to gdzieś. Bo upadek Unii najbardziej zaboli Niemcy – i innego argumentu za nim mi nie potrzeba.

Tak tych Teutonów nie trawię.


Opublikowano

w

przez