Birmański problem.

Władze Republiki Związku Mjanmy – którą i tak wszyscy nazywają Birmą, więc i ja się nie będę wychylał – podały, że w walkach z islamskimi powstańcami z grupy etnicznej Rohingya zginęło 370 rebeliantów. I 13 żołnierzy rządowych, co odnotowuję, bo to podziwu godna skuteczność.
I oczywiście cały świat jest oburzony. Przynajmniej tak twierdzi lewicowa prasa i równie lewicowy ONZ.
Według nich to nie jest bowiem żadna operacja przeciwko rebeliantom, a zwykła czystka etniczna. Bo tak twierdzą muzułmańscy uchodźcy, którzy uciekli do Bangladeszu.
Ja, szczerze mówiąc, nie wiem. Nigdy się jakoś szczególnie Azją południowo-wschodnią nie interesowałem i o Birmie pojęcie mam raczej blade. Tym bardziej, że to kraj nadal w dużym stopniu izolowany. Nie tak jak przed upadkiem wojskowej Junty, ale nadal trudno o jakieś wiarygodne informacje na temat tego co się tam dzieje.
Ale załóżmy na moment, że media i ONZ mają rację i w Birmie w chwili obecnej trwa czystka ludności muzułmańskiej. Gdyż taka sytuacja każe dojść do kilku ciekawych wniosków.
Po pierwsze, Birmą nie rządzi wcale Htin Kyaw – tytularny prezydent i głowa rządu. Birmą rządzi – i wie to nawet taki ignorant w temacie jak ja – Aung San Suu Kyi.
Aung San Suu Kyi to córka Aung Sana, który po drugiej wojnie światowej wynegocjował z Brytyjczykami niepodległość Birmy. A sama Dziwny Zbiór Błyskotliwych Zwycięstw – bo to jej imię oznacza w ludzkim języku – pod koniec lat osiemdziesiątych zaangażowała się w działalność polityczną. Zrobiła to gdyż opiekując się chorą matką widziała z okna szpitala jak wojsko pacyfikuje protestujących przeciwko juncie. I jak to zazwyczaj w takich wypadkach bywa trochę przesiedziała w aresztach, a nawet przeżyła – w przeciwieństwie do swojego ojca – zamach na swoje życie.
A że najwyraźniej potrafiła być bardzo przekonująca, to przekonała rządzących krajem generałów do tego, żeby po 50 latach dobrowolnie zrzekli się części władzy. I w 2012 założona przez nią socjalistyczna partia, Narodowa Liga na rzecz Demokracji, zdobyła 43 z 45 mandatów. A w 2015 roku udało im się zdobyć superwiększość w obu izbach parlamentu. W 2016 roku wybory wygrał ich kandydat na prezydenta, dając NLD pełnię władzy.
A Aung San Suu Kyi, formalnie zwykły poseł i honorowa przewodnicząca Międzynarodówki Socjalistycznej, siedzi za kulisami i pociąga za sznurki. I jeżeli w Birmie naprawdę trwa czystka etniczna, to naiwnością byłoby sądzić, że dzieje się tak nie tylko bez jej wiedzy, ale i wyraźnej zgody.

I to rodzi bardzo ciekawą sytuację. Otóż feministki często powtarzają, że świat wygląda jak wygląda, bo rządzą nim mężczyźni. I jakby to kobiety dorwały się do władzy, to szybko na całym świecie zapanowałaby miłość i pokój, a jednorożce zaczęłyby rzygać tęczami.

Ostatnio zresztą miała miejsce sytuacja, która pięknie pokazuje to, o czym mówię. Otóż Scott McGehee i David Seigel, dwaj amerykańscy filmowcy, podpisali kontrakt na ekranizację Władcy Much Goldinga. I zgodnie z panującą w Hollywoodzie modą na feminizację postanowili, że zamiast znanych z powieści chłopców w ich wersji na pokładzie samolotu znajdą się same dziewczynki. I to właśnie one będą próbowały stworzyć na bezludnej wyspie rząd. McGehee i Seigel liczyli zapewne, że dzięki temu dostaną darmową reklamę od feministek – a zamiast tego podniósł się jazgot, że dziewczynki na pewno nie posunęłyby się do takiego okrucieństwa i udałoby im się zbudować utopię – a jak ktoś twierdzi inaczej, to znaczy, że jest patriarchalną szowinistyczną świnią.

A tu proszę – Birmą rządzi nie tylko kobieta, ale nawet socjalistka. A jej ludzie prowadzą czystkę etniczną. I tyle po fantazjach masturbacyjnych feministek.

Drugi wniosek, który można z tego wyciągnąć, jest równie ciekawy. Otóż Aung San Suu Kyi, oprócz honorowego przewodniczenia Międzynarodówce, otrzymała od świata całe morze nagród za swoją walkę o demokrację. Między innymi UNESCO dało jej w 1992 roku nagrodę imienia Bolivara, a Bill Clinton w 2000 – Medal Wolności, najwyższe cywilne odznaczenie w USA. A w 1991 roku została laureatką pokojowej nagrody Nobla.
A teraz jej ludzie mordują Bogu ducha winnych muzułmanów. Co pięknie pokazuje ile te wszystkie nagrody są naprawdę warte.

Swoja drogą, podobnie jak Bolesław, także ona ma napisaną na swoją cześć piosenkę U2. Co pokazuje, że jak Bono jest pod tak wielkim wrażeniem jakiegoś delikwenta, to lepiej go profilaktycznie od razu aresztować.

Ale ostatni wniosek jest, moim zdaniem, najciekawszy.

Otóż wyznawcy Islamu to w Birmie 2,3% ludności. Znakomita większość Birmańczyków – niemal 90% – to buddyści.

I ja mam zasadnicze pytanie. Jak trzeba być wkurwiającym, żeby nawet wyznawcy najbardziej pacyfistycznej religii na świecie stwierdzili, że ludobójstwo to nie jest złe rozwiązanie?


Opublikowano

w

przez