Gdyby ktoś jakimś cudem jeszcze nie zauważył, to nasze mainstreamowe media – od Niezależnej po Wyborczą – podały jako prawdę objawioną analizę East Stratcom Task Force – która, wbrew pozorom, nie jest kolejnym dowództwem US Army a unijną agencją ds. propagandy w naszym zakątku Europy – o tym, jak to Rosjanie chcą wpłynąć na wybory do eurożłoba.
Szanując wasze, drodzy czytelnicy, szare komórki, skrócę ten bełkot w kilka zdań. Otóż zdaniem europejskich Mierzyńskich kremlowskie boty na społecznościówkach mają przekonywać, że eurożłób poza wydawaniem bezużytecznych dyrektyw o krzywiźnie bananów i uprawie oliwek na Grenlandii i napychaniem kieszeni cwaniakom, którym udało się do niego dostać, jest instytucją pozbawioną jakiegokolwiek znaczenia. Ma to sprawić, że wyborcy zaczną kwestionować wysiłki unijnych propagandystów i zamiast iść na wybory pójdą na piwo. Co w jakiś magiczny sposób ma sprawić, że do rzeczonych wyborów pójdzie wyłącznie elektorat partii populistycznych – czyli wszystkiego, co jest na prawo od chadecji – które, jak od dawna nas przekonują unijni propagandyści, otrzymują rozkazy pisane cyrylicą.
Krótko mówiąc: ziew. Od wyborów w USA w 2015 roku, kiedy to Demokraci wymyślili sobie, że Trumpa wypromowała współpraca z Kremlem, rosyjskie boty stały się uniwersalną odpowiedzią liberalno-lewicowych elit na każde pytanie. Multikulti nie przebiega tak gładko, jak myśleliśmy? Ruskie boty mieszają. Tysiące Francuzów tłucze się z policją bo podatki na socjal nie dają im żyć? Ruskie boty ich zainspirowały. Nowa partia Farage’a w tydzień przeskoczyła w sondażach torysów i laburzystów? Pewno ruskie boty głosowały. My jesteśmy cudownymi i nieskazitelnymi zbawcami ludzkości i jeśli coraz więcej ludzi uważa nas za debili, którzy doprowadzili cywilizację europejską na skraj upadku, to tylko dlatego, że ruskie boty go zaślepiły!
Ba, nawet jak ktoś podważa ten dogmat, to z automatu staje się podejrzany. „Inne przesłania mają na celu przekonanie, że w UE prawie nic nie działa prawidłowo, a europejskie elity po prostu próbują odwrócić uwagę Europejczyków od tego, obwiniając za wszystko Rosję, w tym za wtrącanie się w wybory” – czytamy w analizie. Więc wychodzi, że ja też jestem ruskim botem.
Swoją drogą naprawdę ciekawie się robi, jeśli te brednie potraktuje się poważnie. Jeżeli bowiem uznamy, że kilkanaście – kilkadziesiąt tysięcy kont zadaniowych – w samej analizie pada liczba 15% kont na Twitterze, ale to z przeliczenia daje niemal 50 melonów, więc przyjąłem bardziej realistyczne założenie – jest w stanie wpłynąć znacząco na wynik wyborów w niemal całej Europie, to musimy dojść do wniosku, że analiza Stratcomu godzi w najświętszy dogmat demokracji. Wiarę w zbiorową mądrość tłumu. Bo przecież cały ten system opiera się na założeniu, że tłum jest w stanie dokonać racjonalnej decyzji jeśli tylko jego większość ją poprze. Jeżeli założymy, że kilkadziesiąt tysięcy zadaniowców jest w stanie zachwiać tą zbiorową mądrością milionów wyborców– to ile ona jest naprawdę warta?
Ba, na tym nie kończą się problemy demokratów z tą analizą. Jeśli Rosjanie przez konta w społecznościówkach tak skutecznie manipulują wyborcami – to skąd przekonanie, że tego samego nie robią same poszczególne partie, które przecież otwarcie zatrudniają specjalistów od social media? I czy wtedy nie będzie naturalną konkluzja, że wyborcy wybierają nie tą partię, która najlepiej zadba o ich interesy – a tą, którą stać na najlepszych macherów od internetu?
Dziwi mnie jeszcze tylko, że nasi prawicowi propagandyści nie zauważyli jeszcze jednej implikacji. Skoro Rosjanie mieszają w wyborach w Niemczech, to można realistycznie założyć, że Niemcy mogą w ten sposób mieszać w wyborach u nas. Ba, mają ku temu znacznie większe możliwości. Bo o ile wiem Rosja nie posiada 75% klasycznych mediów w Niemczech. Innymi słowy, jeżeli wpływ mediów na decyzje wyborców – a ośmielę się założyć, że przynajmniej u nas klasyczne media są nadal ważniejsze niż społecznościówki – jest tak duży, to czy trzeba dalszych argumentów za repolonizacją?
Największy problem jaki mam z tą analizą i z powtarzającymi ją bezkrytycznie kolegami po fachu leży jednak gdzie indziej.
Dawno, dawno temu, za górami za lasami, żył sobie pewien młody pastuszek. Bachor ten miał ciekawe hobby. Miał bowiem w zwyczaju krzyczeć na całe gardło „Wilk! Wilk!” i cieszyć się jak mieszkańcy okolicznej wioski biegli z widłami i cepami na pomoc. Wieśniacy jednak w końcu się przyzwyczaili, że żadnego wilka nie ma i głupi bachor bawi się ich kosztem, więc w końcu przestali przybiegać na pomoc. I dzięki temu wilk, kiedy już naprawdę się pojawił, zeżarł bez większych przykrości całe stado i przekąsił je samym pastuszkiem.
Ta stara bajka Ezopa doskonale oddaje to, co robią politycy i media. Zagrożenie ze strony rosyjskich agentów wpływu, umocowanych zapewne dużo wyżej niż w jakiś prawicowych biedapartyjkach, jest bowiem jak najbardziej realne. Co jak co, ale Rosjanie potrafią jak mało kto bawić się w pozyskiwanie agentury, jak ktoś nie wierzy to niech przyjrzy się sine ira et studio śledztwu McCarthiego czy rozwojowi amerykańskich organizacji pacyfistycznych w okresie wojny w Wietnamie. Trudno się spodziewać, aby po upadku Sowietów nagle zapomnieli jak to się robi. I w naszym żywotnym interesie leży walka z rosyjską agenturą wpływu.
Problem w tym, że jak będziemy ciągle krzyczeć „Ruskie agenty! Ruskie agenty!” i tłumaczyć ich wpływem wszystkie porażki mainstreamu, to ludzie się w końcu przyzwyczają. I zaczną to traktować tak, jak traktują teraz oskarżenia o faszyzm – jako stały ale pozbawiony głębszego znaczenia element politycznego dialogu, rytualną formułkę jaką obrzuca się oponentów.
I wtedy nikt nie uwierzy w tych, którzy działają naprawdę.