Jak już zapewne wiecie, przewodniczącą sejmowej Komisji Rodziny i Polityki Społecznej została razemitka Magda Biejat. A stało się tak dzięki głosom PiSowców – z całej zgrai tylko dwie babki miały wystarczająco duże jaja żeby się temu sprzeciwić.
Cała sprawa wywołała całkiem zrozumiały wkurw po prawej stronie. Po PiSie przejechali się, mniej lub bardziej otwarcie, dziennikarze z na co dzień sympatyzujących z nim mediów. A wśród tych, którzy z nim nie do końca sympatyzują, nie mówiąc już o szeroko pojętym prawicowym elektoracie, dawno już takiego festiwalu bluzgów i złorzeczenia nie widziałem.
W ramach damage control poseł Tarczyński, który lubi się na zachodzie prezentować jako nieprzejednany, prawicowy wojownik, wyskoczył na Twittera i kazał zewrzeć pośladki bo prezes wie co robi i wszystko jest częścią chytryplanu. I ja nawet chętnie, pomimo całej antypatii, bym się z Jenotem zgodził, bo pasowałoby to do modus operandi prezesa i już wielokrotnie pokazał, że umie rozgrywać przeciwników politycznych jak nikt inny na naszej pożal się Boże scenie politycznej.
Tyle, że to wyjątkowo durny plan.
Chcąc zrozumieć jakikolwiek plan należy zadać sobie pytanie – jaki jest jego ostateczny cel? Co chce zyskać osoba, która puszcza go w ruch? W tym wypadku odpowiedzi może być kilka. Pierwszą z nich jest to, że PiS chciał zrobić gest w stronę opozycji. Jakoś tak bowiem w partii ostatnio zapanowała mania, że nasza opozycja powinna porzucić oszołomstwo, które ją dotychczas charakteryzowało. Z kręgów rządowych ciągle słychać westchnienia do „konstruktywnej opozycji”, wicerzecznik PiSu nawet im obiecał dodatkowe uprawnienia jak będą grzeczni. Na jaką cholerę to PiSowi potrzebne skoro taka opozycja jak teraz to ich największy atut – mnie nie pytajcie. Może się po prostu boją, że im za bardzo będą w senacie bruździć.
Tak czy siak jak PiS liczy, że przedstawiciele drugiej strony docenią taki gest, to się wkrótce srogo rozczaruje. Widać to już było podczas głosowania wicemarszałków. Posłowie PiS karnie podnieśli łapki w górę za starym komuchem, po raz kolejny testując granice wytrzymałości własnego elektoratu, a jak przyszło do Terleckiego, to posłowie PO wstrzymali się od głosu. I nie sądzę, żeby coś tu się miało zmienić. PO raczej nie zdąży już przekonać nowych wyborców do tego, że są partią rozsądku, a idąc na jakąkolwiek kolaborację z reżymem ryzykują, że własny beton im się rzuci do gardeł.
Innym wytłumaczeniem może być to, że PiS od dawna znajduje się w dosyć niewygodnej pozycji, jaką jest okrakiem na płocie. Z jednej strony bardzo chcieliby pozbyć się przyklejonej im przez liberalne media i autorytety łatki prawicowych oszołomów i katofaszystów. PiS, przynajmniej takie odnoszę wrażenie, chciałby być jak CDU – partia centrowa, czerpiąca rozwiązania z obu stron, szanowana i zapraszana na salony. Stąd chociażby fakt, że minister Gliński dalej pompuje miliony w celebrytów i „naukowców”, którzy prześcigają się w tym, kto bardziej dosra reżymowi. Stąd brak jakichkolwiek ruchów w kierunku uporządkowania finansowania NGOsów chociaż brane przez nich pieniądze z zagranicy to ogromne zagrożenie dla samych podstaw funkcjonowania państwa. Stąd wreszcie paniczny lęk, że ktoś mógłby im rzucić wyzwanie z prawej strony.
Skądinąd nie ma w tym nic oryginalnego. Dokładnie ten sam proces przeszli chociażby amerykańscy Republikanie od czasów Busha seniora czy brytyjscy Torysi. W obu zresztą wypadkach rzeczywistość szybko te mrzonki zweryfikowała – w pierwszym wypadku Trumpem, który w pewnym momencie uznał, że radykalizm mu się bardziej opłaci politycznie a w drugim gambitem Camerona z uciszeniem uniosceptyków referendum. A liberalny establishement jak robił z nich faszystów, tak dalej robi. Masa energii psu pod ogon.
Z drugiej strony chcącemu przejść na pozycję „rozsądnej” centroprawicy PiSu najbardziej jednak przeszkadza w tym jego własny elektorat. Ten bowiem głosował nie na partię bezjajecznych karierowiczów bez kręgosłupów, a na partię, która obiecywała zrobić porządek z ważnymi dla nich sprawami. Oczywiście nie cały – nie czarujmy się. Bardzo chciałbym, żeby te pi razy oko 8 milionów luda było zatwardziałymi konserwami i antykomunistami, ale tak po prostu nie jest. Ale ta część o której mówię może być na tyle duża, że w przyszłości jej brak może kosztować partię samodzielne rządy i odpływu tych głosów nie zrekompensuje raczej przypływ nowych, skuszonych jej zbliżeniem do ideologicznej lewicy.
W tym kontekście sprawy, jak je się powszechnie nazywa, ideologiczne, takie jak aborcja czy homomałżeństwa, są dla PiSu wybitnie niewygodne. Bo albo poprą to, czego chcą ich właśni wyborcy, ryzykując kolejne oskarżenia o zaściankowość i ciemnogrodztwo, albo je oleją, znowu narażając się elektoratowi. A wiecznie ich zamiatać pod dywan nie można, zwłaszcza przy chcącej uczknąć coś dla siebie Konfederacji w sejmie.
Być może liczą więc, że razemitka w tej komisji stanie się dla nich wygodnym kozłem ofiarnym. „Wicie rozumicie, my to nawet poparlibyśmy ten wasz projekt ustawy, która ocaliłaby życie dzieciom z downem” – będą mogli powiedzieć – „Ale sami rozumicie, szefowa nie pozwoli. Na nią się wkurwiajcie, nie na nas”. Czy to zadziała i czy wyborcy zapomną dzięki komu została szefową – diabli wiedzą. Może nieco bardziej dosłownie niż zwykle.
Ja za to wiem, że z perspektywy państwa to, co się stało, jest bardzo szkodliwe. PiSowcy zadaniowcy przekonują wprawdzie, że komisje gówno znaczą, a jakby nawet znaczyły, to przeca PiS ma w nich większość. I to nawet prawda, ale zupełnie nie tutaj leży problem. Wybranie jej na to stanowisko da jej nie tylko nieporównywalnie większą ekspozycję w mediach niż ta, którą cieszyłaby się trzeciorzędna szeregowa posłanka. Da jej, przede wszystkim, legitymizację. Jak jakiś czas temu powiedziała, że płód to nie dziecko bo nie ma PESELu, to jedynie prawaccy dziennikarze mieli używanie, a większość osób po prostu wzruszyła ramionami. Zupełnie inny wydźwięk będą miały podobne słowa, gdy wygłosi je nie jakaś półanonimowa razemitka, a Przewodnicząca Komisji do Spraw Rodziny. Sam ten tytuł sprawi, że wiele osób potraktuje jej brednie poważniej, niż na to zasługują. Argumentum ad verecundiam to w psychologi mechanizm tyleż znany, co skuteczny.
Oczywiście nie będą to szybkie zmiany. Szczerze wątpię, żeby w tej kadencji PiS zliberalizował aborcję czy wprowadził adopcję dla homosii. Ale będzie to kropla, która drąży skałę, i wraz z innymi kroplami ma szansę ją wydrążyć. Coraz dalej idące zlewaczenie zachodniej prawicy nie wzięło się znikąd. Wzięło się stąd, że zupełnie olali wpływ lewicy na rząd dusz i teraz nie mają innego wyjścia niż tak się zachowywać, gdyż tego wymaga ich własny elektorat. PiS popełnia dokładnie ten sam błąd – i ani się obejrzymy a będziemy mieć taki sam burdel jak na zachodzie. Chociaż może wymaganie od demokratycznych polityków myślenia w kontekście dalszym niż następne wybory to z mojej strony ciężkie frajerstwo.
Bardzo chciałbym, aby PiS przez tą decyzję dostał po dupie w ramach nauczki. Aby stracili trochę elektoratu, czy to na rzecz Konfederacji czy na rzecz nowej, bardziej ideowej siły, która się pojawi. Ale nie mam zbyt wielu złudzeń, że tak będzie. W końcu PiS od lat jedzie na tym, że opozycja jest od niego jeszcze gorsza, i pewnie opozycjoniści zaraz odwalą jakiś numer dzięki któremu ten schemat znowu zadziała. Dlatego też nie pozostanie nam nic innego, niż bezsilna wściekłość – i pokładanie ostatnich nadziei w tym, że ocali nas niechybny upadek systemu demokracji ludowej.