Jakby ktoś nie zauważył – a nie było to trudne, sam dopiero dzisiaj zwróciłem na to uwagę – to baćko Łukaszenka ostatnio mocno sygnalizuje chęć zbliżenia do Polski. A to palnie, że na cholerę mu ta cała Rosja, a to podziwia, jak to Polska wiele w EU znaczy, a to wręcz wprost powie, że Białorusini się w Polszy zakochali. Sporo tego w ostatnich dniach.
I moim zdaniem jest dziejową koniecznością, żeby to wykorzystać.
Dla każdego, kto ma chociaż pobieżną wiedzę o sytuacji na wschodzie, powody tej nagłej miłości muszą być jasne. Otóż Białorusini i Rosjanie postanowili sobie ZBiRA reaktywować. Dla ciekawych szczegółów podlinkowałem niżej artykuł, który o tym napisałem wcześniej. Wersja TLDR jest taka, że jeśli negocjacje zakończą się po myśli Rosji, to Białoruś w praktyce stanie się terytorium zależnym, z podobną niepodległością jaką „cieszyła” się za sowietów.
https://www.stefczyk.info/2019/09/17/rosja-wchlonie-bialorus-rosyjski-dziennik-ujawnil-tajna-umowe/
I to problem dla Łukaszenki. Nasze media z uporem godnym lepszej sprawy uznają go bowiem za polityka prorosyjskiego, głównie dlatego, że po odzyskaniu niepodległości wprowadził rosyjski jako język urzędowy i zapowiadał powrót do ZSRR. Tyle tylko, że to bardzo uproszczona opinia, która niewiele ma wspólnego z prawdą. Baćko może tam i Rosję lubi – w końcu trudno się spodziewać, żeby były oficer polityczny nie wspominał sowietów z nostalgią – ale jeszcze bardziej lubi władzę. Nie da się utrzymać na stołku przez ćwierć wieku jak nie kocha się rządzić.
I właśnie z tego powodu Baćko nie chce żadnego zbliżenia z Rosją. Teraz jest królem swojego własnego wzgórza. Wzrost wpływu Rosji na Białoruś będzie jednak oznaczał, że jego własna władza będzie maleć. Jeżeli obecne rozmowy dojdą do skutku, to zostanie zredukowany do roli zarządcy guberni. W najlepszym wypadku, tylko wtedy, jak Kreml uzna, że może być przydatny.
Problemem Baćki jest jednak to, że na to zbliżenie jest duże ciśnienie oddolne. Białorusini są społeczeństwem bardzo prorosyjskim i perspektywa powrotu sowietów raczej ich cieszy niż przeraża. Podobnie jest z tamtejszą sceną polityczną – liczba prorosyjskich polityków, zwłaszcza wśród tamtejszej opozycji, przewyższa liczbę tych, którzy Rosji się boją. Baćko musi więc manewrować żeby z jednej strony zachować niepodległość Białorusi – i tym samym swoją władzę i wpływy – a z drugiej nie dorobić się własnego, tym razem prorosyjskiego, majdanu jak mu się społeczeństwo wkurzy. I w tym kontekście powinno się odczytywać jego naglą sympatię do Polski. Jako krzyk „bracia Lachy, pomóżcie!”.
I oczywiście powinniśmy mu pomóc. Leży to bowiem w naszym interesie. Niepodległość Białorusi powinna być dla nas równie ważna jak dla niego. Tak się bowiem geografia i taniec mocarstw ułożyły, że Białoruś oddziela nas od Rosji. I jakby na Kremlu w końcu znudziło się to, że priwislański kraj się krnąbrny zrobił, to najpierw musieliby ich zaatakować albo się z nimi dogadać. W obu wypadkach dałoby to nam cenny czas na przygotowanie obrony, mobilizację czy proszenie o pomoc sojuszników. Białoruś jako państwo związkowe Rosji oznacza, że możemy się kiedyś obudzić dopiero wtedy, kiedy ruscy tankiści będą myć swe maszyny w falach Bałtyku.
Dziwi mnie to, że przez tyle lat istnienia trzeciej republiki żadna ekipa tego nie dostrzegła. Na Białoruś patrzymy nadal z nieuzasadnioną wyższością i jeśli ten temat już się pojawia, to wyłącznie w kontekście tamtejszej dyktatury i tego, jak to musimy wspierać tamtejsze przemiany demokratyczne – co jest wyjątkowo głupim pomysłem, bo jakby pozwolić Białorusinom decydować, to w miesiąc zostaliby Rosjanami.
Nie dostrzegł tego niestety również rząd PiSu. Co mnie szczerze mówiąc zdumiewa, gdyż bez problemu dostrzegają identyczny mechanizm na Ukrainie i robią co mogą, aby im pomóc w zachowaniu niepodległości, często kosztem wkurzania własnego elektoratu. A przecież Białoruś jest tutaj dużo łatwiejszym celem. W przeciwieństwie do Ukrainy z Białorusią nie mamy żadnych ledwie zagojonych ran – przynajmniej takie nie występują w powszechnej świadomości – i nie ma ryzyka, że trzeba będzie świecić oczami przed własnymi wyborcami jak sojusznik postanowi zrobić z rocznicy powstania UPA święto narodowe.
Teraz jednak jest okazja, żeby to nadrobić. Baćko jest słaby i chce współpracy – więc powinniśmy współpracować. Powinniśmy zrobić wszystko aby pomóc mu utrzymać stołek i chociaż na jakiś czas wyrwać Białoruś z rosyjskich szponów. I nie ma co sarkać, że to śmierdzący kołchoźnik który nie kocha władzy ludu. Arabia Saudyjska to totalitarna monarchia, gdzie jedyną opozycją są kłótnie w rodzinie panującej, kobiety mają równe prawa z kwiatkiem doniczkowym, a homosi karze się śmiercią, a dla USA to jeden z najważniejszych sojuszników. Izrael to państwo wyznaniowe, w którym goj nie tylko nie może wziąć ślubu ale nawet kupić ziemi, że o Palestyńczykach tu nie wspomnę, a USA ładują ogromną kasę w to, żeby ich Arabowie nie podbili. Rosja to Rosja, nuff said, a nie przeszkadza to Niemcom robić z nimi interesów na gazie. W polityce zagranicznej nie ma wartości, są interesy – a Białoruś jest właśnie dla nas dobrym interesem.
Dobrym pierwszym krokiem byłaby tutaj likwidacja Biełsatu. Utrzymywanie z naszych podatków zagranicznej propagandy jest jak najbardziej rozsądne i wręcz konieczne, ale tylko wtedy, kiedy ta propaganda służy interesom państwa. Biełsat natomiast Baćki zbytnio nie kocha i stara się mu szkodzić – co, quod erat demonstrandum, jest działaniem nie w interesie Polski a w interesie Kremla. Likwidacja tak dużego medium opozycyjnego – Biełsat według wiki ma 13% oglądalności na Białorusi, to więcej, niż u nas ma TVP – wzmocniłaby jego pozycję i poprawiłaby stosunki między naszymi narodami. Wysłałaby również jasny sygnał, że traktujemy go jako partnera a nie jak przeszkodę na drodze.
Ba, zupełnie przy okazji dowiodłoby to, że PiS to nie są hipokryci. Jego przedstawiciele i sympatyzujący z nim pressworkerzy regularnie bowiem narzekają, że tak duży odsetek naszych mediów jest w obcych rękach, gdzie słowo „obce” trzeba odczytywać jako „niemieckie”, i że dbają w ten sposób o niemieckie interesy a nie nasze. Narzekania te są zresztą ze wszech miar słuszne i oddanie obcym kontroli nad polskim rynkiem medialnym jest skandalem, za który powinny potoczyć się głowy. Ale czy analogiczna sytuacja nie ma miejsca w związku z Biełsatem? Jak zareagowałby PiS i jego apologeci jakby niemieckie ministerstwo stworzyło telewizję, która transmitowałaby po polsku opozycyjną propagandę i trafiała z nią do większej ilości osób, niż TVP trafia z prorządową? Także panowie, troszkę konsekwencji, zwłaszcza skoro ta konsekwencja nam się opłaci.
A nawet jeśli nie i likwidacja Biełsatu nie pomoże – to przecież i nie zaszkodzi, nie?