Ekolodzy podpalili Australię

Zanim nie przyćmiła go potencjalna III wojna światowa po irańskim ataku na amerykańskie bazy, tematem numer jeden światowych mediów były pożary w Australii. Niestety to, co o nich pisano, pozostawia wielki niedosyt. Nie wspomniano bowiem o niechlubnej roli, jaką odegrali w nich tamtejsi ekolodzy.

Większość dziennikarzy pisze o obecnych pożarach jako o czymś wyjątkowym, fenomenie bez precedensu. Tymczasem trudno być dalej od prawdy. Pożary buszu w Australii, kraju o niemal pustynnym klimacie, są banalne jak deszcz w Wielkiej Brytanii i występują tam od zawsze. James Cook, który odkrył ten kontynent dla Europejczyków, nazwał ją nawet „kontynentem dymu”. Niemal wszyscy odkrywcy i osadnicy wspominali w swoich wspomnieniach, że w ciepłej porze roku najbardziej charakterystycznym elementem były unoszące się nad horyzontem pióropusze czarnego dymu.

Pożary są tak normalnym elementem życia w Australii, że tamtejszy ekosystem zdążył się do nich przystosować ewolucyjnie. Wiele tamtejszych roślin wytworzyło mechanizmy obronne, które pozwalają im przetrwać ogień, jak na przykład odporne na wysoką temperaturę nasiona czy umożliwiające szybkie odtworzenie spalonych części lignotubery. Inne wręcz włączyły sezonowe pożary w swój cykl rozmnażania.

Do pożarów przystosowali się także rdzenni mieszkańcy. Aborygeni byli prawdziwymi mistrzami w prowadzeniu kontrolowanych wypalań. Przy ich pomocy nie tylko czyścili pola pod uprawy czy przygotowywali pastwiska dla dzikiej zwierzyny, na których łatwiej byłoby polować, ale także chronili się przed nieplanowanymi pożarami. Sytuacja z pożarami pogorszyła się znacznie po przybyciu na kontynent białych osadników, którzy przywieźli ze sobą europejskie przeświadczenie, że pożar to zło i trzeba z nim za wszelką cenę walczyć. Nie pomógł również fakt, że intensywnie eksploatowali tamtejsze lasy, co pozwoliło na większy wzrost krzewom, które dla zasady palą się lepiej od dorosłych drzew. Nie pomogło również sprowadzenie w latach czterdziestych z Afryki trawy gamba, która wprawdzie jest całkiem niezłą paszą dla zwierząt, ale rozrosła się jak jasna cholera i jest wybitnie łatwopalna.

Swoją drogą, strasznie nam latoś lewica na psy zeszła. Jest autentyczny powód do dowalenia białym, chrześcijańskim kolonizatorom, a jeszcze z niego nie skorzystali. Wstyd.

Wracając do tematu, skoro sam fakt zaistnienia pożaru wyjątkowy nie jest, to może coś w tym pożarze jest wyjątkowe? Niestety też nie, przynajmniej ja nic takiego nie znalazłem. Owszem, jest duży, ale daleko mu chociażby do pożaru z przełomu 1974 i 1975 roku, który strawił 117 milionów hektarów – 15% terytorium Australii – i dokonał takich spustoszeń, że poważnie się obawiano, że to relatywnie bogate państwo stanie się krajem trzeciego świata. Te 25 ofiar śmiertelnych, jakich się dotychczas doliczono, to także sporo, w większości nie ma ofiar wśród ludzi. Ale w takim np. 1926 ofiar było 60, a w 1967 62.

W zasadzie jedyną wyjątkową rzeczą w związku z tym pożarem jest to, jak blisko przysunął się do ludzkich osiedli. Dzięki temu światowe media mogą publikować efektowne zdjęcia kangurów kicających na tle płonących budynków czy wieżowców Sydney oświetlonych pomarańczową łuną. Dlaczego płomienie podeszły tak blisko – tym zajmiemy się w dalszej części tego tekstu.

Problem z tymi pożarami, a konkretniej z ich postrzeganiem, polega na tym, że kapłani Globalnego Ocieplenia, ze świętą Gretą na czele, od razu okrzyknęli, że to właśnie ono zawiniło, bo ten wstrętny rząd Australii nie ma zamiaru zrezygnować z jednej z lokomotyw swojej gospodarki, górnictwa. A słowa „globalne ocieplenie” mają ciekawy efekt na dziennikarzy: zupełnie wyłączają im zdolność logicznego myślenia. Bawią się więc w głuchy telefon, podając dalej alarmistyczne „informacje” i nawet nie próbując dojść do tego, gdzie leży prawda. Część robi tak z wrodzonej głupoty, inni dlatego, że święcie wierzą w antropogeniczne przyczyny globalnego ocieplenia i nawet im przez myśl nie przejdzie, że coś jest nie tak. Inni znowu robią tak ze zwykłego konformizmu. Bycie uznanym za klimatycznego denialistę to w końcu nic przyjemnego, nie bez przyczyny kapłani globalnego ocieplenia spopularyzowali termin kojarzony wcześniej z debilami, którzy twierdzą, że holokaust nigdy nie miał miejsca. W najlepszym przypadku człowiek się naraża na to, że go koledzy po fachu obsmarują a wściekła zgraja zaatakuje w społecznościówkach. W najgorszym trzeba się liczyć z utratą pracy i zaprzepaszczeniem szans na dalszą karierę. To po jaką cholerę grzebać w temacie i się narażać? W imię prawdy?

Nie rozśmieszajcie mnie.

Ciekawie się robi, jak ktoś ma za dużo wolnego czasu i zechce się dowiedzieć jak dokładnie globalne ocieplenie wpłynęło na sytuację pożarową. Nie jestem klimatologiem, ale na logikę chodzi o to, że przez nie jest ciepło i sucho, co stanowi idealne warunki dla powstawania pożarów. I owszem, tegoroczna wiosna i lato są na antypodach relatywnie ciepłe. Ale jak się spojrzy na twarde liczby, to trudno dostrzec, żeby sytuacja jakoś odbiegała drastycznie od normy. Podobnie jest z opadami. Jak ktoś mi nie wierzy na słowo, to niżej podlinkowałem tekst, którego autorowi chciało się zebrać odpowiednie wykresy. A, i owszem, od 2017 roku w Australii trwa susza. Ale takie susze, które w Australii powoduje głównie El Nino, też nie są niczym niezwykłym. A obecna i tak śpi w nogach tzw. suszy milenialniej, która trwała tam od 1996 roku aż do – w niektórych rejonach – 2010.

https://notalotofpeopleknowthat.wordpress.com/2019/12/24/are-australian-wildfires-due-to-climate-change/

Narracja o globalnym ociepleniu zupełnie przyćmiewa za to inne powody, dla których te pożary wyglądają jak wyglądają. Jednym z nich są tzw. firebugs, jak Australijczycy nazywają podpalaczy. Z powodów, których nikt do końca nie rozumie, wielu Australijczyków – bardzo często nastolatków – w sezonie pożarowym nie jest ukontentowana skalą żywiołu i w wolnych chwilach wywołuje kolejne.

Nie jest to w żadnym wypadku marginalne zjawisko. Według statystyk Australijskiego Instytutu Kryminologii co roku średnio 9% jest efektem podpaleń. A chodzi tutaj tylko o takie, w których udało się złapać sprawcę lub w inny sposób ustalić, co zaszło. Jeśli dodać do tego te, które są podejrzane lub w wypadku których nie udało się ustalić przyczyn, to mowa tu o znacznie większym procencie. W tym roku to zjawisko jest rekordowe. Australijska policja już aresztowała niemal 200 podpalaczy. Według doktora Paula Reada, wicedyrektora Narodowego Centrum Badań nad Pożarami Buszu i Podpaleniami 85% pożarów w tym sezonie to bezpośredni efekt ludzkiej działalności. 13% z nich to potwierdzone podpalenia, 37% prawdopodobne podpalenia, pozostałe to efekt zwykłej nieostrożności czy wypadków. Innymi słowy, jakby nie podpalacze, to obecna katastrofa byłaby o co najmniej połowę mniejsza.

Nie twierdzę skądinąd, że to ekolodzy sami podpalają busz żeby mieć potem o co drzeć ryja. Ale jakby się okazało, że tak jest, to też bym się nadmiernie nie zdziwił.

Skoro już przy ekologach jesteśmy – umówmy się, że używam tutaj potocznego znaczenia tego słowa i nie piszę o naukowcach – to ich rola w całym tym zamieszaniu jest nie do pogardzenia. I to właśnie oni odpowiadają w ogromnym stopniu za to, że sytuacja wygląda jak wygląda, a płomienie oprócz buszu grasują też po domach.

Jeżeli ktoś czerpie swoją wiedzę o lasach z czegoś więcej niż broszurki Greenpeace’u to wie, że najlepszym sposobem walki z zagrożeniem pożarowym jest tworzenie pasów przeciwpożarowych. Ogień ma to do siebie, że potrzebuje paliwa aby płonąć. Tworzenie pasów pozbawionych tego paliwa – czyli w tym wypadku drzew czy ściółki – sprawia, że płomienie do nich dochodzą i muszą stanąć. Oczywiście metoda ta nie jest stuprocentowo skuteczna, bo wiatr zawsze może przenieść np. płonące liście przez taki pas i zacząć kolejny pożar, ale dzięki jej umiejętnemu stosowaniu można znacznie ograniczyć ryzyko, że taki pożar wyrwie się spod kontroli.

Australijczycy o tym doskonale wiedzą i od lat tworzyli takie pasy, co w ich warunkach polegało na kontrolowanych wypalaniach w zimniejszych i bardziej wilgotnych miesiącach. Regularnie też dokonywano wypalania traw, dzięki czemu nie następowało gromadzenie łatwopalnej ściółki. Usuwano również rośliny rosnące zbyt blisko domów. Niestety dla płonących misi koala jakiś czas temu – gdzieś tak pod koniec lat dziewięćdziesiątych jeśli pamięć służy – władze Australii przyjęły nową ustawę o pożarach.

W nowej ustawie kwestie dotyczące kontrolowanych wypalań i innej prewencji przeciwpożarowej zostały delegowane na władze samorządowe. Założenia tej zmiany były skądinąd szlachetne – chodziło o to, że sytuacja w jednym stanie czy hrabstwie warunki lokalne mogą być zupełnie inne niż w innym i dzięki temu miało dać się bardziej elastycznie reagować na lokalne warunki. Pomysłodawcy nie przewidzieli jednak, że ekolodzy może i mają wielkie serduszka, ale na pewno mają malutkie rozumki.

Wśród dzisiejszych ekologów jak się zdaje panuje przekonanie, że jakakolwiek ingerencja w naturalne środowisko jest zła dla zasady. Oczywiście nie jest to prawda. Samo istnienie cywilizacji na tyle zaburzyło ekosystem, że pozostawienie go samemu sobie będzie miało tragiczne skutki i dla niej i dla natury. Ale oni tego nie rozumieją – stąd na przykład znane z naszego podwórka protesty przeciwko odstrzałom dzików czy wycince zainfekowanych kornikiem drzew. W Australii tak samo protestowali przeciwko wypalaniom, argumentując, że niszczy to gniazdujące w trawie ptaszki etc.

Obłożenie samorządów odpowiedzialnością za wypalania sprawiło, że te, w których wpływy mieli zieloni, zaczęły stopniowo z nich rezygnować, a w wielu innych władze ugięły się przed ich protestami. Przestano też tworzyć przecinki, którymi wozy straży pożarnej mogłyby łatwiej dotrzeć do pożarów, bo ekolodzy płakali, że wykorzystują je turyści do niepokojenia zwierzątek blachosmrodami. Zaprzestano usuwania gromadzącej się ściółki czy martwych drzew, nawet spod linii wysokiego napięcia, chociaż sypiące się z nich iskry to ogromne zagrożenie zapłonem.

Co więcej, ekoświry doprowadziły do tego, że w wielu miejscach robienie takich wypalań przez samych farmerów czy właścicieli domów stało się bardzo utrudnione. O ile wiem nigdzie nie zostało wprawdzie wprost zabronione, ale zaczęto wprowadzać konieczność uzyskiwania indywidualnych pozwoleń. Co w praktyce oznaczało to samo. Mając do wyboru przejście przez biurokratyczne piekło bez żadnej gwarancji powodzenia i gigantyczne kary za samowolkę, wiele osób po prostu rezygnowało ze stosowania takiej ochrony pożarowej – czego efekty widać teraz w ilości spalonych zabudowań.

To, że jest taki problem, nie jest w Australii żadną tajemnicą. O tym, że rezygnacja z profilaktycznych wypaleń sprawia, że naturalne pożary są dużo niebezpieczniejsze niż muszą, mówiło się głośno już w 2009 roku. W 2015 roku naukowiec z CSIRO (australijskiego odpowiednika PAN) David Packham ostrzegał rządy Nowej Południowej Walii i Victorii, że jeśli nie podwoją lub nawet nie potroją ilości wypalań, to skończy się to tragedią. Stowarzyszenia australijskich strażaków również o to apelują i ostrzegają z podziwu godną regularnością. Niestety pomimo tego żaden z australijskich rządów nie odważył się zadrzeć z zieloną mafią i wprowadzić jakieś rozsądniejsze przepisy i politykę przeciwpożarową. I teraz właśnie widać takie efekty.

Jak zwykle przy takich tragediach ludzie zastanawiają się w jaki sposób można pomóc. Morawiecki coś tam wspominał o wysłaniu do Australii naszych strażaków, celebryci adoptują koale, nawet WOŚP coś tam ma zamiar do Australii wysłać. A ja mam inny pomysł. Australii to wprawdzie już raczej nie pomoże, ale jeśli chcesz, żeby takie tragedie nie zdarzały się gdzie indziej, to zrób następującą rzecz. Podejdź do pierwszego ekologa jakiego znajdziesz – i napluj mu w mordę.

 

Ilustracja: Meganesia, CC BY-SA 4.0
Wybrana bibliografia:
https://www.theage.com.au/national/victoria/bushfire-scientist-david-packham-warns-of-huge-blaze-threat-urges-increase-in-fuel-reduction-burns-20150312-14259h.html?fbclid=IwAR34JIaMaE2gqzioGU3S-KC6wcc7fRn8Kg_HpJS8JLb8RDF1ETUm-_QHFJk

https://www.publish.csiro.au/WF/WF06039

https://www.aph.gov.au/About_Parliament/Parliamentary_Departments/Parliamentary_Library/Publications_Archive/CIB/cib0203/03Cib08

https://www.smh.com.au/environment/green-ideas-must-take-blame-for-deaths-20090211-84mk.html?fbclid=IwAR2iOy7ZBVsKhQX42XTPfaERK-fDUvRj5NGwJ06uVPZMDJVREnPiYvUUuCo

https://www.bbc.com/news/world-asia-21072349

https://www.dailywire.com/news/australian-authorities-round-up-firebugs-accused-of-starting-100-fires-that-contributed-to-brushfire-crisis

 


Opublikowano

w

przez