Wokół Jacka Kurskiego działo się ostatnio bardzo wiele i bardzo intensywnie. Wydaje mi się, że znalazł się on w centrum prologu największej gry politycznej wewnątrz PiS, jaką dotąd widzieliśmy. Wątpię też, że nowy-stary szef TVP pojawił się w nim przypadkiem. Wiele wskazuje na to, że Kaczyński na powrót przywołał swojego lojalnego bulteriera.
Jacek Kurski to polityk, który zawsze budził moje obrzydzenie. Cyniczny, brutalny, obsesyjnie i fanatycznie oddany sprawie. Z drugiej strony, ma niewątpliwie cechy (i skwapliwie z nich korzysta), które predysponują go do bycia politykiem skutecznym. Mimo swojej dosyć burzliwej przeszłości, związanej z przynależnością do różnych ugrupowań politycznych, to Jarosław Kaczyński chyba najlepiej wykorzystał talenty Kurskiego, za co ten odpłacił mu lojalnością.
Chyba najsłynniejsza akcja Kurskiego, to ta, która miała miejsce przed II turą wyborów prezydenckich w 2005 roku. Lech Kaczyński pojedynkował się w niej z Donaldem Tuskiem (pierwszą turę wygrał Tusk z poparciem 36,33%, Kaczyński osiągnął wynik 33,10%). Bulterier Kaczyńskich został spuszczony ze smyczy i był jednym z tych, którzy najgłośniej mówili o dziadku Donalda Tuska, który rzekomo, na ochotnika wstąpił do… Wehrmachtu.
Trudno wyrokować jak duży wpływ miała ta bomba Kurskiego na wynik wyborczy, ale fakty są takie, że Lech Kaczyński wygrał drugą turę wyborów z wynikiem 54,04%.
Braterskie waśnie
To, że panowie Jacek i Jarosław Kurscy nie pałają do siebie ciepłymi uczuciami, wiadomo od dawna. Bracia ci nierzadko prali swoje brudy publicznie. Ostatnio Gazeta Wyborcza, w której zastępcą redaktora naczelnego jest Jarosław Kurski, uderzyła w jego bratanka. Oczywiście wierchuszka GW zaprzeczyła, jakoby miał on brać udział w pisaniu artykułu „Koszmar Magdy w leśniczówce”, w której to poczyniono zarzuty Zdzisławowi Kurskiemu o wykorzystywanie seksualne 9-letniej dziewczynki.
Umówmy się, nie jest to zbyt normalna sytuacja. Wydaje mi się również, że czas i okoliczności publikacji artykułu nie są dziełem przypadku.
Pokaz siły
Aby zrozumieć kontekst i to, o co idzie gra, musimy się cofnąć kilka dni.
W połowie lipca sejm wybierał skład komisji ds. pedofilii. Jedną z kandydatur była kandydatura księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który nierzadko prezentuje krytyczne oceny i reformatorskie tezy wobec Kościoła Katolickiego w Polsce. Z pewnością byłaby to właściwa osoba, na właściwym miejscu, gdyby ta komisja faktycznie miała skutecznie zbadać problem pedofilii. W finale okazało się jednak, że będzie to kolejna upolityczniona, stworzona dla pozorów i niemająca na celu realizować swojego statutowego celu szopka.
Kandydatura rzeczonego księdza została odrzucona m.in. głosami posłów… Prawa i Sprawiedliwości, a sam zainteresowany mówi otwarcie, że na utrącenie jego kandydatury naciskał sam episkopat.
I tutaj dochodzimy do sytuacji, która miała miejsce 18 lipca, w jednym z najważniejszych miejsc polskich Katolików — Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach (a konkretnie w kaplicy klasztornej sióstr MB Miłosierdzia). Jest to miejsce kultu (jedna z kaplic jest poświęcona św. Siostrze Faustynie), w którym przeciętny Katolik nigdy nie byłby w stanie dostąpić zaszczytu ślubowania wierności małżeńskiej.
Pomijam już fakt, że młoda para to rozwodnicy ze sporym stażem, którzy uzyskali unieważnienie poprzednich ślubów kościelnych. Również i to, według księdza Isakowicza-Zaleskiego, jest rzeczą niespotykaną.
Mam wrażenie, że oba te zjawiska to klasyczny przykład quid pro quo. Episkopat odetchnął, nie będzie ingerencji w jego sprawy. Tak jak nie udało się przeprowadzić lustracji KK w Polsce, tak nie uda się ofensywa wobec istniejącego problemu patologii wśród księży.
Władza natomiast, zafundowała sobie kolejny ostentacyjny, arogancki pokaz siły.
Jak się okazało, nie ostatni w tamtym czasie.
Rozłam?
Trudno nie odnieść wrażenia, że część Prawa i Sprawiedliwości nie pomagała — delikatnie mówiąc — Andrzejowi Dudzie w kampanii prezydenckiej. Plotki głoszą, że Prezydent wciąż ma ambicje polityczne, które podziela… premier Morawiecki.
Nie od dziś wiadomo też, że Andrzej Duda mocno lobbował na rzecz usunięcia Jacka Kurskiego z roli osoby, która miałaby jakikolwiek wpływ na kształt telewizji publicznej.
Na drugim froncie, do gardła premierowi Morawieckiemu rzucił się ostatnio Zbigniew Ziobro. Trudno wyrokować czy obawy Ministra Sprawiedliwości, dotyczące akceptacji budżetu UE oraz rzekomo wiążące się z tym zagrożenia dla praworządności w Polsce, to realna ocena sytuacji, czy może jedynie chęć umniejszenia sukcesu polskiego Premiera.
Czy ta demonstracja siły „Andrzej, mamy episkopat w garści, nie wygłupiaj się”, powrót Kurskiego na stołek prezesa TVP i jawny policzek, który wymierzył Kaczyński Prezydentowi (przerwanie uroczystości odebrania uchwały PKW o wybraniu Andrzeja Dudy na prezydenta RP), to zwiastun brutalnej wojny wewnątrz PiS?
W całej sprawie pewne jest jedynie to, że bulterier Kaczyńskiego znów jest na wolności i z pewnością nie zawaha się, gdy ten każe mu kogoś rozszarpać.
Zdjęcie z nagłówka jest autorstwa: Jakob Christensen