Powinno być daleko, trudno i niebezpiecznie

Merian C. Cooper, amerykański reżyser, lotnik, żołnierz i dziennikarz, a także wielki przyjaciel Polaków który walczył o Rzeczpospolitą. Urodził się w Jacksonville na Florydzie 24 X 1893r jako najmłodszy z trójki rodzeństwa. Młody Coop był zafascynowany nowym wynalazkiem jakim było lotnictwo, marzył by gdy dorośnie usiąść za sterami aeroplanu, jednocześnie wielki wpływ wywarła na niego lektura „Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manchy” autorstwa Miguela de Cervantesa która to zaszczepiła w nim rycerskie ideały. Młody Merian trafił do Akademii Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych w Annapolis. Został z niej jednak usunięty, oficjalnie za krytykę uczelni ponieważ uważał że w nadchodzącej wojnie okręty nie będą miały dużego znaczenia za to potrzebna będzie władza w powietrzu. Nieoficjalnie zaś Merian powiedział kiedyś enigmatycznie „Tryskałem energią, uwielbiałem niepewność i ryzyko, no i zbyt wiele razy zostałem przyłapany.” Pod koniec pobytu w akademii Coop trafił na krótko do aresztu. Po usunięciu ze szkoły Merian imał się różnych zajęć włóczył się po Stanach i naużywał alkoholu. W 1916 roku otrzymał posadę reportera w „Minneapolis Daily News”. Pracował w wielu redakcjach aż w końcu górę wzięła jego żądza przygód i zaciągnął się do Gwardii Narodowej wraz z którą to wyruszył nad granicę z Meksykiem by schwytać Pancho Villę. Nie było mu tu jednak dane zaznać walki o której tak marzył. Pełnił głównie funkcje wartownicze. W trakcje służby odrzucił awans na kapitana by wstąpić do Szkoły  Lotnictwa Wojskowego. Którą to ukończył z wyróżnieniem.

Nad okopami

Po przystąpieniu USA do pierwszej wojny światowej Cooper trafił do Francji gdzie latał na samolotach De Havilland 4 nazywanych przez pilotów płonącym trumnami ze względu na umieszczenie w nich zbiorników paliwa za siedzeniem pilota. Co sprawiało że w razie trafienia pilot płonął żywcem jeszcze zanim samolot uderzył o ziemię. Podczas jednej z misji, wraz z obserwatorem Edmundem Leonardem zostali zaskoczeni przez niemieckie maszyny. W trakcie walki Leonard otrzymał postrzał w szyję i stracił przytomność, niemieckie samoloty trafiły również w zbiornik paliwa doprowadzając do jego zapłonu. Cooper sądząc że Leonard nie żyje miał zamiar wyskoczyć, jednak gdy spostrzegł że jego przyjaciel wciąż oddycha podjął próbę lądowania, pomimo szalejącego w kokpicie pożaru. Udało mu się posadzić samolot na ziemi jednak ogień bardzo dotkliwe poparzył mu ręce, do końca życia pisał niewyraźnie. Wtedy po raz pierwszy oficjalnie uznano go za martwego. Armia USA wystawiła oficjalny akt zgonu podpisany przez gen. Pershinga. Gdy Merian odnalazł się w niemieckiej niewoli ktoś na akcie zgonu dopisał: „mówiąc językiem Marka Twaina, twoja śmierć jest wysoce przesadzona”.

W Polsce

Po klęsce państw centralnych i wyjściu z niewoli Merian postanowił wyruszyć wraz z ARA (Amerykański Wydział Ratunkowy) do Polski. Podczas pobytu w niewoli poznał rosyjskich jeńców i dzięki nim zrozumiał jak wielkim zagrożeniem dla wolnego świata jest rodzący się w Rosji komunizm. Merian zajmował się dystrybucją żywności w oblężonym Lwowie i jego okolicach. Ubolewał że ze względu iż był członkiem ARA nie wolno mu walczyć razem z polskimi przyjaciółmi.  W trakcie pobytu we Lwowie poznał generała Tadeusza Rozwadowskiego wraz z którym opracował koncepcję użycia lotnictwa przeciwko Armii Czerwonej. Marszałek Józef Piłsudzki nie chciał się początkowo zgodzić na udział „najemników” w wojnie. Jednak Merianowi udało go przekonać. Prapradziadek Coopera walczył w wojnie o niepodległość u boku Kazimierza Puławskiego, według rodzinnej opowieści Cooperów to właśnie John Cooper miał wynieść rannego Puławskiego z pola bitwy. Merian uważał że ma dług wobec Polaków co opisał w liście „Podczas naszej Wielkiej Wojny o wolność, Polski bohater Kazimierz Puławski zginał śmiercią walecznych walcząc u boku mojego prapradziadka Pułkownika Jana Coopera przy oblężeniu Savannach gdy służył w pułku w którym oficerem był mój przodek. W taki sposób Jenerał Pułaski oddał swe życie za mój kraj walcząc po stronie moich ziomków. Z tego powodu rodzina moja uważa to za mój obowiązek, i jest to też moim szczerym życzeniem ofiarować Polsce swoje usługi w jej walce o wolność”. Słowa te wywarły wrażenie na marszałku który zezwolił na sformowanie eskadry. Nie trzeba było długo czekać nowo sformowana eskadra została nazwana Kościuszkowską co było pomysłem Meriana.

Raz na wozie, raz pod wozem

Eskadra Kościuszkowska siała spustoszenie wśród konarmii Budionnego zrzucając bomby z niskiej wysokości a następnie kosząc kawalerzystów ogniem karabinów maszynowych. Zadawali siłą Armii Czerwonej bardzo dotkliwe straty. Cooper panicznie obawiał się wzięcia do niewoli, wiedział że w przypadku zestrzelenia nie może liczyć na tak szlachetne traktowanie jak w Niemczech. Czerwonoarmiści lubowali się w przybijaniu gwiazd z naramienników do rąk oficerów gwoździami. Merian podczas misji zawsze miał przy sobie truciznę by nie dać wziąć się żywcem. Podczas jednego z lotów został zestrzelony i ponownie uznany za martwego. Na szczęście tego dnia nie miał płaszcza oficerskiego za to założył na siebie roboczy kombinezon na którym widniały inicjały F.M Moscher. Pochwycili go żołnierze konarmii którzy to później urządzili sobie z nim zabawę wieszając go na gałęzi i machając przed twarzą szablami zdobytymi na carskich oficerach. Życie uratował mu oficer który zabrał go na przesłuchanie. Merian  postanowił udawać Franka Moschera, jak sam określił: „głupawego robotnika który pragnie być zbawiony przez rewolucję bolszewicką”. Niedługo później Cooper stanął przed obliczem samego Siemiona Budionnego. Po latach Cooper napisze „Zawsze będę go darzył ogromnym szacunkiem”. Będącego pod przykrywką Meriana Budionny wypytywał dlaczego jako Amerykanin walczy po stronie Polaków? A także pytał go o dowódców eskadry pułkownika Fauntleroya i kapitana Coopera. „Obu ich przedstawiłem w znakomitym świetle – zwłaszcza kapitana Coopera”. Merian został otoczony opieką ze strony żony Budionnego, okazało się bowiem że niedługo wcześniej piloci jego eskadry mieli okazję zbombardować prywatny pociąg w którym przebywała małżonka Budionnego. Jednak zaniechali tego. Cooper wspominał że był traktowany przez nią niemal jak syn.

W niewoli

Po trzech tygodniach marszu Merian dotarł do Moskwy, gdzie przeszedł przez piekło sowieckiego systemu więziennictwa, trzykrotnie o świcie zawiadamiano go o egzekucji po czym ułaskawiano. Cooper opowiadał swojemu synowi Richardowi wspomnienia z pobytu w sowieckim więzieniu, o tym jak stał przed lufą karabinu, lecz usłyszał tylko trzask zamka w pustej komorze. Opowiadał też o szopie w której stłoczeni byli jeńcy, zabijający się za kawałek chleba. Pierwsza na trop Meriana wpadła amerykańska dziennikarka Margurite Harrison z którą to Merian miał nawiązać romans podczas pobytu w Polsce, przekazała ona jego rodzinie że Merian żyje. Sama jednak niedługo później została aresztowana za rzekome szpiegostwo. Merianowi wraz z dwoma polskimi żołnierzami udało się uciec z niewoli i po długiej niebezpiecznej podróży przedrzeć na Łotwę. Skąd już bezpiecznie dotarli do Polski.

Wielki powrót

Jak jego powrót opisała pewna Polska gazeta „Całą Warszawę ma u swych stóp amerykański as przestworzy, który dwukrotnie zestrzelony, dwukrotnie cierpiał katusze w obozach jenieckich i którego dwukrotnie zaliczono do poległych w walce. Cooper oraz inni piloci zostali odznaczeni przez Marszałka Józefa Piłsudzkiego Orderem Virtuti Militari. Rząd polski zaoferował mu również majątek ziemski i pieniądze w ramach wdzięczności za jego służbę jednak Cooper odrzucił tę propozycję a wiele lat później napisał „Nie chciałem czerpać zysku z zabijania bliźnich – a zabiłem ich tak wielu. Toteż odmówiłem przyjęcia wszystkiego”. Podczas pobytu w Polsce Merian poznał i wdał się w romans z Marjorie Crosby-Słomczyńską czego owocem był syn Maciej Słomczyński. Merian nigdy jednak nie uznał swojego syna. Tak zakończyła się wojenna epopeja Meriana Coopera. Wrócił do Stanów, odbył wiele podróży do niezbadanych zakątków ziemi, tworzył filmy jako reżyser i scenarzysta, brał również udział w drugiej wojnie światowej. Do jego największych dzieł należy King Kong z 1933 roku, za całokształt twórczości otrzymał Oscara. Po dziś dzień jego wielki goryl rozpala wyobraźnię w coraz to nowszych odsłonach. Marian zmarł 21 kwietnia 1973 roku. Jego imieniem nazwano ulicę na warszawskim Bemowie a także rondo w Rzeszowie, ponad to jego wizerunek widnieje na stateczniku pionowym MiGa-29 z Bazy w Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim.

Chichot losu.

Wszystkie cytaty oraz informacje pochodzą z książki „Szalone życie Meriana Coopera, twórcy King Konga.”

Fragmenty listu Meriana C.Coopera do Marszałka Józefa Piłsudzkiego dzięki uprzejmości Instytutu Piłsudzkiego https://www.pilsudski.org/pl/


Opublikowano

w

przez