Chyba wszyscy wiedzą, że Amerykanie potrafią być szczególnie wrażliwi na punkcie terroryzmu. Skoro nawet amerykański senator może mieć problem z wejściem na pokład samolotu, co dopiero mówić o szarych obywatelach jakichś podejrzanych państw takich jak Polska, o których właściwie nie wiadomo, czy na pewno istnieją? Dlatego też lepiej nie wykazywać szczególnego zainteresowania budynkami ich ambasad, konsulatów itp. A już na pewno nie robić im zdjęć.
Czasem jednak trudno się powstrzymać.
Dwa lata temu, jeszcze na tyle piękny i młody, by podróżować przy pomocy biletu FIP, jadąc do Albanii miałem kilka godzin oczekiwania na przesiadkę w Belgradzie. Nie tyle, by zwiedzić Kalemegdan, ale wystarczająco, by zjeść pleskawicę, zakupić piwo na kolejne dziesięć (jak się okazało – z opóźnieniami trzynaście) godzin w pociągu do Baru, jak i by zrobić krótki spacer po stolicy Serbii.
Miałem jeden cel – amerykańska ambasada. Nie zależało mi na wizie, a na zrobieniu zdjęcia budynkowi, który nie posiada okien. To znaczy – kiedyś posiadał, ale najwidoczniej Serbowie, sfrustrowani amerykańskim poparciem dla kosowskich Albańczyków, często musieli rzucać weń kamieniami i czym bądź. W efekcie pozostawiono tylko małe lufciki na najwyższym piętrze budynku, reszta okien została solidnie zamurowana. Wyglądało to komicznie i po prostu musiałem to sfotografować.
Niestety, zauważył to strażnik stojący przed budynkiem ambasady. Zwykle w takich sytuacjach wartownik coś tam burknie, pokaże tabliczkę z przekreślonym aparatem i wraca do czytania gazety. Ale przeczytajcie jeszcze raz pierwszy akapit tego wpisu. Musiałem więc podać pilnującemu budynku Serbowi swój dowód osobisty, ten spisał wszystkie moje dane, a następnie zrobił mi zdjęcie. Jako że bateria w jego aparacie akurat się wyczerpała, musiał zrobić to, pełen profesjonalizm, przy pomocy telefonu komórkowego. Od tego czasu nie wiem, czy nie trafiłem aby na jakąś czarną listę podejrzanych nie wiadomo, o co. Dowiem się pewnie dopiero wtedy, gdy będę starał się o amerykańską wizę. Do tego czasu żyję w niepewności.
Aha, strażnik kazał mi też skasować zdjęcia. Kiedy więc ostatnio patrząc na mapę stolicy Serbii zauważyłem, że idąc ze stadionu Crvenej Zvezdy (gdzie kupowałem bilet na mecz, o którym pisałem ostatnio) do centrum miasta będę przechodził właśnie obok budynku bezokiennej ambasady, zacząłem mieć rozterki. Z jednej strony – gdyby złapali mnie po raz drugi na dokładnie tym samym, pewnie w parę minut później Obama wysłałby za mną kilka dronów. Z drugiej – chciałem mieć to zdjęcie. Tak idąc zacząłem wymyślać super-plany o robieniu zdjęcia z zaskoczenia, użyciu telefonu itd. I co się okazało?
Ambasadę przeniesiono w inne miejsce1 , budynek jest obecnie na sprzedaż i nie pilnuje go żaden strażnik. Zdjęcia można robić skolko ugodno.
I nie mogłem zaczekać tych dwóch lat?
1Do chyba najbardziej ekskluzywnej dzielnicy Belgradu, Dedinje.Wróć.