George Bernard Shaw nie był wielkim znawcą Bałkanów i napisał straszne głupoty o Bułgarach i Serbach w swojej komedii „Broń i człowiek”1. Jednak nie można mu odmówić racji, kiedy powiedział, że „nie ma bardziej szczerej miłości niż miłość do jedzenia”. Tak przynajmniej jest w moim wypadku i podczas każdego wyjazdu próbuję, oprócz zwiedzania, posmakować lokalnych specjałów. Jadąc do Serbii chciałem poszerzyć swoje horyzonty i nauczyć się gotować miejscowe potrawy. Czy mi się to udało?
Na początku ciężko było się przestawić. Przede wszystkim jeśli chodzi o zakupy. W Serbii nie ma ani jednej wielkiej sieci super- i hipermarketów znanych z Polski. Nie ma tutaj ani Lidla, ani Kauflandu, ani Tesco czy Auchana. To, co jest, czyli Idea2, Maxi czy Tempo, zazwyczaj nie oferuje zbyt dużego wyboru. Pierwszą rzeczą, której się tutaj nauczyłem, było więc chodzenie na targ. Tych jest mnóstwo i stanowią podstawowe źródło warzyw, owoców, mięsa czy serów. Kiedy już człowiek nabierze wprawy i dowie się, gdzie co kupować, otwiera się przed nim wiele możliwości.
Przede wszystkim – młode mięso. Mieszkańcy Bałkanów jedzą głównie cielęcinę i jagnięcinę. Dla mnie, przybysza z kraju świni i kurczaka, jest to świetna sprawa. Młode mięso jest zdecydowanie smaczniejsze. Gulasz cielęcy, który zrobiłem niedawno, był najlepszy, jaki kiedykolwiek przygotowałem. A od wcześniejszych różnił się tylko tym, że zamiast byłej świni wrzuciłem do garnka byłego cielaka. Różnica niby mała, a jednak ogromna.
Inne są tutaj sery – głównie białe oraz owcze lub kozie. Krowie trafiają się rzadziej, a trafić na zwykły żółty to święto. Zwykle jest wtedy w kosmicznych cenach, koło 80zł/kg. Nie jest więc niczym dziwnym, że od dwóch miesięcy nie jadłem edamskiego czy goudy. Po co zresztą, skoro mogę degustować miejscowe specjały? Smaczniejsze i pięć razy tańsze. A jeśli ktoś nie potrafi się odnaleźć wśród tylu różnych gatunków, sprzedawcy chętnie poczęstują każdym z nich, prosto z noża.
Tanie i dobre są również warzywa. Papryka kosztuje ok. 4zł/kg. W dodatku jest jej tyle różnych rodzajów, że na początku trudno się w tym wszystkim połapać. Z papryki, pomidorów i bakłażana robi się jeden z bałkańskich specjałów – ajwar. To pyszna pasta popularna wszędzie na południe od Węgier. Można ją dodawać do różnych potraw albo po prostu posmarować nią chleb. Ajwar można dostać w polskich sklepach i po powrocie będę musiał porównać go z bałkańskim pierwowzorem. Jeśli nie będzie dobry, to zawsze można liczyć na Bułgarów handlujących swoim jedzeniem na Dworcu Świebodzkim.
Niestety, nie wszystko jest tak wspaniałe. O piwie już pisałem. Na tym nie koniec. Jeśli ktoś chce sobie przygotować dania kuchni innych, niż bałkańska, to musi wydać dużo więcej, niż u nas. O ile znajdzie potrzebne produkty, a nie jest to takie łatwe. Czasem nie trzeba nawet mieć jakichś wygórowanych oczekiwań. Prawdziwym rarytasem jest tutaj masło. Jeśli już je dostaniemy (raczej w markecie, niż zwykłym spożywczym), to kosztować będzie około 10-15 zł za kostkę. Trudno się dziwić – importuje się je z Francji czy Niemiec. Dość drogie jest też mleko. Nie wiem, czy ma to jakiś związek z popularnością cielęciny. Może po prostu nie ma w Serbii wystarczająco dużo dorosłych krów, by nadążały z produkcją mleka? Jeszcze dziwniejsze jest to, że mimo całej tej gadaniny o habsburskiej tradycji i środkowoeuropejskości w Nowym Sadzie praktycznie nie da się kupić kajzerek.
Pisząc o jedzeniu na Bałkanach nie można opisać tylko gotowania w domu. Tutaj dużo częściej niż w Polsce wychodzi się jeść na miasto. Nie tylko na odświętny obiad do dobrej restauracji. Co pięć kroków znajdują się budki z pleskawicą, czyli bałkańską wersją hamburgera. Za 150 dinarów można napchać się po któreś dziurki. Równie często spotkać można pizzerie, które sprzedają swoje placki na kawałki. Ćwiartka margarity czy capriciosy kosztuje śmieszne pieniądze i nie ma się co dziwić, że niektórym nie chce się stać nad garami, skoro wystarczy pójść do Caribica.
Jak więc widać, z głodu nie można tutaj umrzeć. No, chyba, że ktoś nie je mięsa. Ale taki ktoś sam na siebie to nieszczęście sprowadził. A teraz wybaczcie, ale od tego pisania zaczyna mi ssać w żołądku.
1„Arms and the Man”. Nigdzie nie znalazłem polskiego tłumaczenia, dlatego, jeśli jest inne, to proszę obecnych na sali polonistów o gromki krzyk.Wróć..
2Sklep z najbardziej nieogarniętymi kasjerami w całej galaktyce. Za każdym razem, kiedy tam jestem, coś jest nie tak. Nie potrafią znaleźć kodu, nie wiedzą, jak obsłużyć kasę. Do tego stosują jakiś sprytny system, dzięki któremu papierosy, o które prosi klient są zawsze na innym stanowisku. Jak płacisz w kasie 1 i chcesz Pall Malle, to te są na kasie numer 6. Z kolei na jedynce są Marlboro, które chce kupić ktoś stojący w kolejce numer dwa. Koszmar.Wróć..