Proces pokazowy

Jak zapewne wiecie proces Dereka Chauvina – policjanta, który próbował aresztować George’a Floyda, co skończyło się jak się skończyło – dobiegł końca a on sam został uznany za winnego wszystkich stawianych mu zarzutów. Problem w tym, że ten proces od początku nie miał szans na bycie uczciwym.

Śmierć Floyda miała miejsce niecały rok temu, więc przypomnijmy sobie co w ogóle zaszło. 25 maja przed ósmą wieczór Floyd kupił paczkę fajek w jednym ze sklepików w dzielnicy Powderhorn Park. Po jego wyjściu pracownik sklepu zaczął podejrzewać, że Floyd zapłacił mu sfałszowaną dwudziestodolarówką. Wyszedł więc ze sklepu i podszedł do samochodu w którym siedział żądając oddania papierosów. Kiedy Floyd odmówił wezwał policję. Jako pierwsi przybyli na miejsce policjanci J. Alexander Kueng i Thomas Lane. Zapukali latarką w okno samochodu Floyda i kazali pokazać mu dłonie żeby upewnić się, że nie ma w nich broni. Floyd nie chciał tego zrobić, pomogło dopiero wycelowanie do niego ze służbowej klamki przez Lane’a. Policjant wyciągnął go z samochodu i po krótkiej szamotaninie założył mu kajdanki. Floyd zachowywał się dziwnie i toczył pianę z ust, po początkowych zaprzeczeniach przyznał policjantom, że brał narkotyki. Zaprowadzili go do radiowozu, ale rzucił się na chodnik przed nim. Tłumaczył im, że cierpi na klaustrofobię – chociaż chwilkę wcześniej siedział przecież w samochodzie.

Pięć minut później na miejsce dotarł Derek Chauvin w towarzystwie Tou Thao. Był najstarszy stopniem oraz był bezpośrednim nadzorcą pierwszej dwójki, więc przejął dowodzenie nad akcją. Wkrótce potem udało im się zmusić Floyda do wejścia do auta, ale ten wypadł z drugiej strony. Chauvin musiał go do niego zapakować i odwieźć do celi, więc postanowił go spacyfikować przy użyciu tzw. chwytu duszącego. To kontrowersyjna taktyka polegająca na pozbawieniu stawiającego opór aresztowanego tlenu, po czym ten staje się zdecydowanie bardziej potulny. W tamtym dniu była jak najbardziej legalna, władze Minnesoty zdelegalizowały ją dopiero w lipcu zeszłego roku, a sam Chauvin używał jej już w przeszłości nikogo przy tym nie zabijając.

Co stało się dalej wszyscy wiedzą. Floyd wyzionął ducha a Ameryka zapłonęła. Chauvin został zwolniony ze służby i wkrótce potem usłyszał zarzuty – morderstwa 2 i 3 stopnia i nieumyślnego spowodowania śmierci. Po 10 godzinach i 20 minutach narad przysięgli uznali, że jest winny wszystkich trzech i trafił do celi, gdzie czeka na poznanie wyroku. W teorii jako niekarany wcześniej powinien dostać w sumie 29 lat, ale może się również okazać, że już nigdy nie wyjdzie z więzienia.

Nie chcę tutaj przesądzać o winie czy niewinności Chauvina. Sprawa wbrew pozorom i słowom prokuratora nie jest bowiem jednoznaczna. Obowiązkiem Chauvina było doprowadzenie aresztowanego do celi a ten stawiał opór. Spacyfikowanie wyjątkowo dużego chłopa – Floyd miał 1,93 metra wzrostu – nie jest łatwe nawet w czwórkę. Chauvin postanowił zastosować w tym celu skuteczny i całkowicie legalny chwyt duszący i można dyskutować o tym, czy sytuacja tego wymagała i czy przeprowadził go poprawnie. Można też dyskutować o tym jaki wpływ na jego zgon miały jego poważne schorzenia oraz fakt, że miał w sobie koktajl mety i opioidów, który większość ludzi wysłałby przed oblicze świętego Piotra bez pomocy policji. Ewentualna wina czy niewinność Chauvina nie ma tu jednak większego znaczenia. Problemem jest to, że nie miał on szans na uczciwy proces. Najmniejszych.

Temida, grecka bogini sprawiedliwości, jest przedstawiana z trzema różnymi atrybutami. Oprócz miecza i wagi, których symbolika różni się w zależności od interpretacji ale zwykle dotyczy karzącej ręki sprawiedliwości oraz zważenia uczynków oskarżonego, bywa zwykle przedstawiana w opasce na oczach. Ta z kolei symbolizuje, że sprawiedliwość ma być ślepa na wszelkie zewnętrzne wpływy i koncentrować się jedynie na winie lub niewinności oskarżonego i dowodach na nią. Amerykanie traktują bezstronność sądów bardzo poważnie. Stąd na przykład instytucja mistrial, dzięki której wiele osób, które raczej na pewno popełniły zarzucane im czyny, odeszło wolno z powodu błędów w procesie, które mogły wpłynąć na jego uczciwość. Stąd skłonność sądów do traktowania wszelkich niejasności na korzyść oskarżonego – wiem, że zasada „in dubio pro reo” obowiązuje także u nas, ale w USA jest traktowana poważnie. Stąd cała drabinka apelacji i prawo do złagodzenia lub nawet całkowitego ułaskawienia, które posiada nie tylko prezydent ale także gubernatorzy, służące w teorii jako sposób naprawiania ewidentnych pomyłek wymiaru sprawiedliwości. Z tego dążenia do bezstronności wynika też stosowanie systemu przysięgłych. Ojcowie założyciele uznali, że grupa przypadkowych współmieszkańców wyda sprawiedliwszy wyrok niż zawodowy sędzia, tym bardziej, że w najpoważniejszych sprawach ten wyrok musi być wydawany jednogłośnie.

Oczywiście żaden sąd, nawet najlepiej skonstruowany, nie może być całkowicie sprawiedliwy – przynajmniej jeśli chodzi o sądy na tym świecie. Wymiar sprawiedliwości składa się bowiem z ludzi, a ludzie mają to do siebie, że są ułomni. Przysięgli w idealnym świecie powinni wydać wyrok w oparciu jedynie o to, co usłyszeli i zobaczyli na sali sądowej, bez zwracania uwagi na szerszy kontekst i implikacje ich decyzji. W większości spraw faktycznie tak się dzieje gdyż kiedy obywatel dostaje wezwanie do zostania przysięgłym, to zwykle nie wie czego dotyczy sprawa, chyba że akurat jest czytelnikiem rubryki kryminalnej w lokalnych dziennikach.

W wypadku Floyda to nie miało jednak miejsca. Jest to bowiem najgłośniejsza sprawa od lat i dosłownie każdy o niej słyszał. Nie tylko w USA – nawet pisząc o niej w polskich mediach nie tłumaczę już kim był Chauvin i o co jest oskarżony, bo to jest oczywiste dla wszystkich. Tą sprawą żyło całe USA, wszystkie tamtejsze telewizje transmitowały posiedzenia sądu na żywo a politycy się o niej co chwilę wypowiadali. Trudno sobie wyobrazić żeby przysięgły nie miał o niej wyrobionej opinii jeszcze przed wejściem na salę sądową. Biorąc pod uwagę, że lewica i lewicujące media – a tych jest w USA znakomita większość – zapomniały przy jej okazji o zasadzie „innocent until proven guilty” i od początku traktowały Chauvina jako mordercę wiadomo, w którą stronę ta opinia była skrzywiona.

Nie można też zapomnieć o zwykłym strachu. BLM i Antifa otwarcie przecież twierdzą na praktycznie każdej demonstracji, że spalą USA do gołej ziemi jak nie dostaną tego, czego chcą – a biorąc pod uwagę ich wcześniejsze zachowanie trudno nie potraktować tego poważnie. No i teraz postawcie się w sytuacji takiego przysięgłego. Załóżmy, że uważa on, że Chauvin był niewinny. Biorąc pod uwagę o jaką sprawę chodzi jeśli tak powie i dzięki niemu policjant zostanie uniewinniony, to on sam stanie się najbardziej znienawidzonym przez lewicę człowiekiem w USA. Nietrudno sobie wyobrazić, że znajdzie się ktoś, kto postanowi wymierzyć mu za to sprawiedliwość na własną rękę. Oczywiście tożsamość przysięgłych jest tajemnicą, ale szanse na jej utrzymanie są tym mniejsze im więcej osób ją zna, a w tym wypadku to i tak jest całkiem spore grono, więc taki przysięgły jeszcze długo będzie się bał, że któregoś dnia jego zdjęcie, nazwisko i adres znajdą się w mediach społecznościowych. Alternatywą jest uznanie Chauvina za winnego i święty spokój. Tym bardziej, że sprawa jest w końcu bardzo niejednoznaczna i o tym, czy był on winny czy nie decydują przecież niuanse – więc łatwiej przekonać swoje sumienie, że decyzję podjęło się nie ze zwykłego zwierzęcego strachu i że była ona właściwa.

Samo bardziej ogólne zagrożenie też nie może być zignorowane. Jedyną oczywistą od początku rzeczą w tej sprawie było to, że bydło z BLM w razie uniewinnienia Chauvina nie stwierdzi, że sprawiedliwości stanie się zadość i nie rozejdzie pokojowo do domów. Wprost przeciwnie, fala zamieszek z zeszłego roku byłaby niewinnym preludium do tego, co by się działo teraz. A Minneapolis – w którym mieszkają wszyscy przysięgli – znowu znalazłoby się w samym sercu huraganu. Ciężko założyć, że podejmując decyzję o skazaniu Chauvina potrafili się odciąć całkiem od tego, że w razie podjęcia decyzji o uniewinnieniu lewicowe bydło znowu będzie palić im miasto i rabować sklepy. Może faktycznie losując 12 przypadkowych osób sądowi udało się wylosować 12 mężów i żon stanu, którzy sprawy publiczne stawiają wyżej nad własne bezpieczeństwo. Może. Ale tego nigdy się nie dowiemy.

Problem bowiem w tym, że lewica – mówię o tej bardziej mainstreamowej, nie o radykałach – uznała, że skoro utrzymanie żelaznego elektoratu w postaci Murzynów jest kluczowe dla utrzymania przez nich władzy a ruch BLM cieszy się u nich popularnością, to trzeba go wspierać. Przecież nawet obecna wiceprezydent w trakcie kampanii wyborczej reklamowała fundusz na kaucję dla aresztowanych zadymiarzy i przestała dopiero wtedy, gdy wyszło na jaw, że z zebranych milionów dolarów tylko mały procent poszedł na ten cel a reszta wyparowała w tajemniczych okolicznościach. Władze Seattle pozwoliły, żeby zadymiarze przejęli kontrolę nad sporym kawałkiem dzielnicy i zrobiły coś z tym dopiero, kiedy wyszło na jaw, że regularnie dochodzi tam do wymuszeń, gwałtów i zabójstw. Et cetera, ad nauseam. W takiej sytuacji wina Chauvina – a wcale nie przesądzam, że nie jest winny – jest bez znaczenia. Znaczenie ma to, że nie było nikogo, kto mógłby w bezstronny i nie budzący wątpliwości sposób zadecydować o tym, czy był winny czy nie.

Efekty tego będą paskudne. Przede wszystkim wywołają kryzys w policji. Już teraz ogromne rzesze policjantów w rządzonych przez lewicę miastach odchodzą ze służby, i doprawdy ciężko im się dziwić. Praca policjanta ma to do siebie, że czasami musi on użyć siły, nawet po to żeby zabić. Użycie siły łatwo jest oceniać z perspektywy wygodnego fotela, ale decyzje o nim policjanci muszą przecież podjąć w ułamku sekundy, w gigantycznym stresie. Amerykańskie prawo bierze to pod uwagę – tamtejsza policja może strzelać do podejrzanego wyłącznie wtedy, kiedy ten stanowi bezpośrednie zagrożenie dla nich lub postronnych, ale jeśli post factum okaże się, że nie stanowił, to policjanci nie są za to karani jeśli tylko mieli rozsądne powody do podejrzewania, że stanowi. Exemplum: Stephon Clark. Po tym, jak policjanci nafaszerowali go kulami, okazało się, że to co wzięli za pistolet w jego rękach, było tylko telefonem komórkowym. Ale rzeczony Stephon w ciemnościach wyciągnął tenże telefon w ich stronę stając w postawie strzeleckiej, więc prokuratura uznała, że mieli prawo podejrzewać, że zaraz w ich stronę padną strzały i nie postawiła im nawet zarzutów.

Teraz lewica otwarcie deklaruje, że policję powinno się pozbawić tej ochrony prawnej. Nawet bez tego coraz częściej czują, że w takiej sytuacji nie mają wsparcia swoich przełożonych, którzy chętnie rzucają ich wściekłej tłuszczy na pożarcie byleby tylko mieć z nią spokój i skorzystać politycznie. Dla coraz większej ich liczby jasne się staje, że wkrótce mogą stanąć przed alternatywą: śmierć z ręki murzyńskiej patoli albo przeprawa przed sądami, zszargane dobre imię i być może wieloletnie więzienie. Nie dziwię się, że odchodzą i jestem niemal pewien, że w takim klimacie znalezienie ich następców nie będzie łatwe.

Większym problemem jest to, że pozwalając na skończenie procesu w takich warunkach sąd pozwolił na to, żeby decydowało kryterium uliczne. Na to, żeby o sprawiedliwości decydowały nie dowody a kryterium uliczne, żeby wygrywał ten, kto zbierze większą hulajpartię i skuteczniej wystraszy innych puszczeniem czerwonego kura. Stary słownik oksfordzki definiuje terroryzm jako „rządzenie przez zastraszanie” i w świetle tej definicji BLM to klasyczna organizacja terrorystyczna. A z terrorystami się nie negocjuje, i to nie przez jakieś machismo a ze zwykłego, zimnego pragmatyzmu: bo jak raz się im ustąpi, to zaraz pojawią się kolejni liczący na to, że ich żądania też będą spełnione.

Bo kolejni będą na pewno. Walka z rasizmem to zbyt dobry biznes żeby po prostu przestać, szefująca BLM „wyszkolona marksistowska agitatorka” – to jej własne słowa – musi mieć za co kupić kolejne posiadłości. Jeżeli Amerykanie myśleli, że skazując Chauvina kupią sobie spokój, to srodze się przeliczą. Parafrazując Winstona, hańbę już mają, a zamieszki i tak będą mieli.
I to być może szybciej, niż się wydaje. W Columbus w stanie Ohio we wtorek policjant zastrzelił czarną 15-latkę. BLM oczywiście od razu zaczęła protest, bo po cholerę czekać na jakiekolwiek informacje o tym co zaszło? Tym razem jednak policja już po kilku godzinach pokazała nagranie z kamery na mundurze policjanta, z którego jasno wynika, że strzelając do niej uratował życie jakiejś innej czarnej dziewczynce, którą tamta za ułamek sekundy pchnęłaby nożem pod żebro. Mogłoby się wydawać, że to skończy dyskusję a facet zostanie uznany za bohatera, ale gdzie tam. Jak przed chwilą sprawdzałem protest BLM trwa nadal, kolo został zawieszony w obowiązkach i prowadzone jest wobec niego śledztwo a niebieskie ptaszki na Twitterze dalej oskarżają go o rasizm i nieomal nawołują do linczu. Chociaż Ohio na szczęście dla niego rządzą Republikanie, więc zapewne zarzutów nie usłyszy.

I tak będzie przy każdym takim przypadku. Każda śmierć Murzyna z ręki policjanta, choćby nie wiadomo jak usprawiedliwiona, będzie powodowała kolejne protesty, zamieszki i naciski na wymiar sprawiedliwości. Jedynym wyjściem jest to, że któryś sąd wyższej instancji pogodzi się z tym, że być może winny – bo, jak wspomniałem, wcale nie jestem przekonany o niewinności Chauvina – wyjdzie na wolność i uzna proces w takich warunkach za mistrial. I tak samo zrobi z każdym innym procesem, w którym lewicowa swołocz będzie próbowała groźbami i przemocą zmusić sąd do wydania wyroku jaki im się podoba.

Do momentu w którym się nauczą, że w cywilizowanym świecie sprawiedliwość nie działa w taki sposób.


Iluistracja: Fibonacci Blue, CC BY-SA 2.0


Opublikowano

w

przez