Krasnoarmiejcy Stalina wyzwolili Jugosławię…

Partyzanci w wyzwolonym Belgradzie
Partyzanci w wyzwolonym Belgradzie

… z małą pomocą Tity, awantura na zabawie.

Co bardziej naiwnym mogłoby się wydawać, że największy wpływ na książki opisujące II wojnę światową mają lata 1939-45. Tymczasem równie ważne, jeśli nie ważniejsze, jest to, co działo się później. I nie chodzi tutaj o odkrywanie kolejnych dokumentów czy świadków tamtych wydarzeń. Powszechnie znana historia tego konfliktu to opowieść stworzona po to, by pasowała do powojennego porządku. Jeśli jakieś faktyczne zdarzenie nie pasuje nam do obrazu, jaki po wojnie wykreowali wielcy tego świata, tym gorzej dla tego zdarzenia.

Trudno o lepszą ilustrację tej tezy, niż dzieje przywódcy komunistycznej partyzantki jugosłowiańskiej, czyli Josipa Broza Tity. Cały jego wizerunek herosa, który nie dość, że pokonał niemieckich i włoskich okupantów, to jeszcze zrobił to wszystko bez żadnego sowieckiego wsparcia, a nawet trochę na złość Stalinowi, jest obrazem wykreowanym już po wojnie. Przed 1945 rokiem swoją pozycję zawdzięczał Tito nie militarnym sukcesom, jak starał się to przedstawiać, ale poparciu Moskwy.

Przyznać trzeba, że poparcie to jugosłowiański przywódca musiał sobie porządnie wychodzić, a przede wszystkim wygadać. Jego kilkuletni pobyt w Moskwie to czas częstych „konsultacji” z funkcjonariuszami NKWD, podczas których Tito chętnie donosił na swoich partyjnych kolegów. Między innymi na Milana Gorkicia, którego wsparciu zawdzięczał wyjazd do stolicy światowego proletariatu. To właśnie w drugiej połowie lat 30-tych Broz zyskał zaufanie Stalina, który zapewnił mu rolę szefa jugosłowiańskich komunistów. Stało się to wszystko jeszcze przed jakimikolwiek wojennymi przewagami, bowiem jeszcze w 1940 roku. Ba, ewentualne zwycięstwa mogłyby wręcz zaszkodzić sprawie Tity, wzbudzając nieufność Stalina.

Przywódca ZSRR nie miał jednak powodów do podejrzliwości. Po stłumionym przez Niemców powstaniu z 1941 roku, późniejsza działalność partyzantów ograniczała się głównie do obrony swoich pozycji przed kolejnymi ofensywami wojsk III Rzeszy.

Rzeczywiście, udało się partyzantom utrzymać niektóre pozycje do momentu, kiedy Armia Czerwona zapewniła sobie totalną przewagę na froncie wschodnim i mogła „wyzwalać” kolejne kraje. Jednak gdyby nie zdobyta donosami i niszczeniem konkurencji pozycja w Moskwie, Tito i jego partyzanci skończyliby pewnie tak, jak nasza Armia Krajowa. Być może, poukrywani gdzieś w górach, przetrwaliby trochę dłużej, jednak prędzej czy później dopadłby ich los podobny do czetników Draży Mihailovicia.

To niesamowite, jak silny jest mit samodzielnego wyzwolenia Jugosławii przez partyzantów Tity. Nie może go zniszczyć nawet fakt, że kiedy wyzwalano Belgrad, przywódca Komunistycznej Partii Jugosławii przebywał… w rumuńskiej Krajowie. Wcześniej ponad tydzień spędził w Związku Radzieckim dokąd, przez Krajowę, trafił z wyzwolonej przez aliantów wyspy Vis. A na nią trafił dzięki aliantom, którzy samolotem wywieźli go z zaatakowanego przez Niemców Drvaru1.

Z Krajowy do Vrsača pojechał Tito dopiero w pięć dni po wyzwoleniu jugosłowiańskiej stolicy. Mimo to oficjalnie cały czas przebywał w kraju i nawet miał dokonać przeglądu wojsk w zachodniej Serbii.

Mistyfikacją było również radio „Wolna Jugosławia”, które rzekomo nadawało przy pomocy nadajników sprytnie ukrytych na terenie kraju. W rzeczywistości sygnał przychodził najpierw z Moskwy, a potem z Kujbyszewa.

Skąd więc wziął się cały mit Tity jako herosa partyzantki?

Przede wszystkim z tego, co stało się po 1948 roku. Tito był pierwszym z komunistycznych przywódców, któremu udało się uniezależnić od Stalina. Czemu akurat jemu na to pozwolono, nie decydując się na interwencję, jak osiem lat później w Budapeszcie i dwadzieścia w Pradze?

Wielu ludzi się nad tym głowiło i nikt nie znalazł ostatecznej odpowiedzi, ale być może jest ona niezwykle prosta.

Często traktujemy Stalina jak nowe wcielenie Mefistofelesa. Geniusza zła, którego każdy czyn miał powód i którego każdy krok prowadził dokładnie w tym kierunku, jaki ten sowiecki przywódca sobie założył. Trudno nam przyjąć do wiadomości, że chytry Gruzin mógł choć raz zostać przechytrzonym przez jeszcze sprytniejszego pół-Chorwata, pół-Słoweńca.

A przecież nie powinno to być czymś niezwykłym. Ticie udało się bowiem oszukać setki milionów ludzi.

Dalej mu się udaje.

1Sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo z Vis najpierw przetransportowano go do Włoch, a potem zabrano z powrotem na tę dalmatyńską wyspę.Wróć.


Opublikowano

w

przez