Rozmowa z Pawłem Przychodzeniem, dyrektorem Centrum Usług Wspólnych KPRM.
Koncepcja warunkowania dostępu do zamówień publicznych od faktu, czy startująca do nich firma zatrudnia pracowników na etatach, nie jest nowa. Wynika wprost z dyrektyw unijnej przyjętej jeszcze w roku 2014.
Konkretnie jej nowelizacji, które musimy wdrożyć do 18 kwietnia.
Co zawiera?
Kładzie się w niej mocny nacisk na stosowanie klauzul społecznych i ochronę praw pracowniczych. Pod tym względem dyrektywa ta jest bardzo interesująca. Pokazuje bowiem sposób myślenia Brukseli i trendy, którymi się kieruje w swojej polityce. Po pierwsze pojawia się w niej nacisk, żeby wspierać na rynku małe i średnie przedsiębiorstwa.
Wspierać czy spychać?
Wspierać. Jest tam wiele wskazań, zarządzeń lub wręcz gotowych przepisów, które mają działać na korzyść małych i średnich przedsiębiorstw. Drugim elementem są kwestie związane z ochroną środowiska, oraz najważniejsza część, dotycząca uwarunkowań społecznych.
Czyli?
Chodzi o takie kształtowanie kwestii zamówień publicznych, który pozytywnie wpłynie na rynek pracy. Wspomniana dyrektywa z 2014 roku była tego początkiem. Dawała ona możliwość warunkowania dostępu do zamówień publicznych firmom zatrudniającym pracowników na etat. I nie było mowy o żadnym nacisku. Było to bardziej oczekiwanie od pracodawców korzystających z środków unijnych, by zatrudniali na etatach więcej osób niż dotychczas. W obecnej wersji dyrektywy jest już mowa o obowiązku.
To efekt nacisków związków zawodowych?
Może się to wydać dziwne, ale nie do końca. Związki zawodowe w oczywisty sposób wspierały takie rozwiązania. Pomysł ten spotkał się jednak z bardzo przychylnym przyjęciem związków pracodawców.
Nie wierzę.
Tak jednak było. Stan, w którym te kwestie były nieuregulowane instytucjonalnie zaowocował sytuacją, w której część firm – niezbyt znacząca, ale jednak – łamała zasady uczciwej konkurencji przerzucając koszty na pracowników. Było to szczególnie widoczne w branży usług. Dobrym przykładem są tu firmy ochroniarskie i sprzątające. Firmy podpisywały naprawdę bogate kontrakty, po czym przyjmowały do pracy osoby starsze, słabo je opłacając i generując w ten sposób olbrzymie zyski.
Podobnie dzieje się w handlu wielkopowierzchniowym.
Owszem, ale tu wychodzimy poza obszar zamówień publicznych. Czemu pomysł wsparli pracodawcy? Otóż zauważyli, że ktoś, kto chce uczciwie prowadzić interes, szanować pracowników, jest zrzeszony w organizacjach pracodawców, nie ma szans konkurować z firmami niewyznającymi powyższych prawideł sztuki.
Brzmi świetnie, ale istnieje istotne ryzyko związane z tym rozwiązaniem. Wypiera ono z rynku małe firmy, których nie stać na zatrudnianie na etatach. Ich miejsce zajmują duże konsorcja. W warunkach polskich najczęściej zagraniczne. Nie ma ryzyka, ze regulacja, która zdaniem UE ma wspierać małe firmy, wyprze je z rynku?
Kiedyś byłem głębokim przeciwnikiem tego typu regulacji uznając je za ingerencję w wolny rynek. Jednak, kiedy przyjrzeć się bliżej problemowi, nietrudno zauważyć, że istnieje ogromne niebezpieczeństwo, które w Polsce przyjęło stan tak patologiczny, że bez tego typu obostrzeń z rynku znika element zdrowej konkurencji. Szczególny wymiar ma to na rynku usług, gdzie element pracy fizycznej jest decydujący.
Czemu jednak skoro dobrowolne podawanie parametru zatrudniania na etacie zaczęło działać, Bruksela idzie dalej i nakazuje go stosować obligatoryjnie?
Rozumiem wszystkich, którzy uważają, że zmiany te idą za daleko. Uważam jednak, ze warto zaryzykować biorąc pod uwagę nie interesy różnych grup, tylko mając na uwadze całość systemu. Zdaję sobie jednak sprawę że nie jest to rozwiązanie, które przyniesie same korzyści.
No właśnie, co z małymi firmami, które na tych rozwiązaniach tracą.
Małe i średnie firmy przede wszystkim realizują dostawy. Przy nich klauzule, o których mówimy, nie mają racji bytu.