– A skąd jedziesz? – zapytał Pavol, który wziął mnie tuż za słowacką granicą w Šahach.
– Z Salonik.
– Podróż szlakiem Cyryla i Metodego?
– Na to wygląda.
***
W Salonikach, z których pochodzili apostołowie Słowiańszczyzny, wypadałoby odwiedzić kilka kościołów. Niestety, przyleciałem tu w poniedziałek, a akurat tego dnia w Grecji wszystkie muzea (a więc i zabytkowe świątynie) odpoczywają. Może to i lepiej, bo później w Kosowie, Serbii i Rumunii naoglądałem się cerkwi za wszelkie czasy.
***
Nie wiem, czy to pojedyczny wypadek, czy jakaś nowa moda, ale trafiłem na panią, która robiła zdjęcie frytkom na tle łuku Galeriusza.
***
Czy widać kryzys?
Ludzie nie umierają na ulicach, ale widać sporo opuszczonych domów. Szczególnie w dobrych dzielnicach, na przykład w okolicach starej twierdzy. Widać, że ludzie przeliczyli się ze swoimi możliwościami, pobudowali się, a teraz nie mogą nawet sprzedać tych domów, więc założyli tylko kłódki i wynieśli się gdzieś, gdzie łatwiej żyć.
Zastanawiałem się nawet, czy nie wbić się do któregoś z tych pustostanów, ale ostatecznie nocleg znalazłem w lesie, który zaczyna się na wzgórzach tuż obok zamku. Gdyby nie to, że miałem trochę z górki i musiałem uważać, żeby się nie sturlać, to było całkiem przyjemnie.
***
Szanuję niezmiernie narody, które mają na tyle duże poczucie własnej wartości, że używają własnego alfabetu. Jako licencjonowany matematyk nie miałem z greckimi literami problemu, ale jeśli chcecie tam jechać, to warto się z nimi zapoznać.
Natomiast dogadać się jest łatwo, większość ludzi zna angielski, a sporo osób również niemiecki.
***
Edessa nie jest miastem szczególnie ciekawym, a do tego ma jak na Grecję tragiczną ofertę gastronomiczną. Lepiej jest nawet we Florinie, o której na internetach pisze się źle. Jednak tamtejsze wodospady robią wrażenie.
***
Sympatyczne wrażenie robią też cerkwie-kapliczki wielkości domków dla lalek, które spotkać można przy drogach Grecji, ale też południowo-wschodniej Albanii i Macedonii. Ktoś wie coś więcej?
***
Po raz kolejny przekonałem się, że jestem stworzony do albańskich przepisów drogowych. Już po paru minutach spaceru wbijałem się na środek ronda z nonszalancją jakiej nie powstydziłby się stały mieszkaniec Korczy czy Tirany. Światła i znaki są do frajerów, taka prawda.
***
W Korczy najważniejszy jest oczywiście bazar.
Bogatsi kupcy urządzili swoje sklepiki w starych, pamiętających jeszcze Turków, budynkach. Biedniejsi handlują czym popadnie na improwizowanych straganach, czasem prosto z ziemi. Nie ma tu pamiątek, suwenirów, nawet świeżych warzyw i owoców. Kupić można głównie chińską tandetę: koszulki, klapki, naczynia. Również używane sprzęty: rower czy też instrumentarium do pędzenia bimbru.
W jednym z bazarowych budynków działał kiedyś Hani i Elbasanit: karawanseraj, w którym jeszcze do niedawna funkcjonował rzekomo „najtańszy hotel świata”. Z tym najtańszym to nie ma co przesadzać, bo są na świecie jeszcze takie kraje, jak chociażby Indie czy Nepal, ale pobudzający wyobraźnię na pewno. Bo czy to nie wspaniałe uczucie, spać w karawanseraju? I to nie w jakimś wypasionym, odnowionym za wielkie pieniądze, w którym noc kosztuje krocie, a rzeczywiście pełniącym nadal swoją funkcję zapewniania taniego noclegu?
Niestety, Hani i Elbasanit zamknięto na czas remontu i nie da się nawet wejść na dziedziniec. Jego rolę spełnia kilka poukrywanych w bocznych uliczkach „hoteli”, z których jeden udało mi się odnaleźć.
Noc kosztowała w nim, w zależności od pokoju, od 300 (dwa euro) do 600 leków. Za taką cenę mógłbym przymknąć oko na pewne niewygody, gdyby nie jeden szczegół: było wtedy okropnie gorąco, a poprzednią noc spędziłem pod gołym niebem. Cały kleiłem się od potu, a po moich pytaniach o prysznic, właściciel zaprowadził mnie do śmierdzącego kałem pomieszczenia, by pokazać jakąś kartkę i powiedzieć „jo dush”. Musiałem więc szukać dalej.
***
Korcza to jednak, wbrew temu, co do tej pory widzieliście, całkiem przyjemne i europejskie wręcz miasto. Główna ulica robi przyjemne wrażenie, a znaleźć tam można nawet nieobecny raczej w Albanii modernizm. Jakby ktoś go lubił, bo ja na przykład nie.
Do tego wszystkiego w samym centrum jest wybudowana niedawno wieża (widać ją na jednym zdjęciu z bazaru), na którą można wejść i popodziwiać widoki.
***
Zaraz obok Korczy znajduje się wioska Mborje, gdzie stoi czternastowieczna cerkiew Zmartwychwstania. Warta uwagi choćby dlatego, że przetrwała kampanię ateizacyjną Hodży. Niestety, akurat trwał remont. Na szczęście to Albania, więc kiedy jeden z robotników zobaczył turystę, przerwał pracę, podszedł, otworzył drzwi cerkwi, pokazał, co i jak. Turysta wyszedł, robotnik zamknął cerkiew i poszedł pracować dalej.
W Mborje stoi też zamek. Wybudowany na przełomie XX i XXI wieku. Jak domyślam się z tego, co powiedział do mnie sympatyczny staruszek (również uwieczniony na zdjęciu), pomysłodawca i inwestor ostatecznie wyjechał do Ameryki. Dzieło pozostało.