Śmieszą mnie ci wszyscy eksperci od geopolityki, którzy uważają, że w wizycie Trumpa nie było nic przełomowego. Że o, przyjechał, walnął przemówienie, pouśmiechał się trochę i pojechał. No, i że może jeszcze wcisnął naszym frajerom gaz i Patrioty.
Potrafię zrozumieć takie zachowanie wśród szeroko rozumianej opozycji – bo przyznanie, że ta wizyta była sukcesem to przyznanie, że był to sukces Kaczyńskiego. Ale jeżeli takie tezy głoszą osoby, których bym w życiu o sympatię do PO czy Wyborczej nie podejrzewał, to mogę tylko załamać ręce nad krótkowzrocznością.
Bo to była przełomowa wizyta.
Nawet jeśli nie poszły za nią konkrety. Bo takie wizyty nie służą załatwianiu konkretnych spraw. Jak Kennedy deklarował w 63 w Schoneberg, że jest Berlińczykiem – to też za tą mową nie poszły konkrety. A nikt nie neguje jej znaczenia.
USA znalazły się w dosyć nieciekawej sytuacji geopolitycznej. Z jednej strony dawni wrogowie – Rosja i – w inny sposób, ale to nie znaczy, że mniej groźny – Chiny znowu zaczęły stanowić zagrożenie. Z drugiej strony dawne sojusze erodują. Niemcy i Francja, w które USA zainwestowały tyle kasy po wojnie, założyły sobie unię i niemal otwarcie mówią, że chcą strącić USA z piedestału. UK, nazywane czasami 51 stanem, z rzeczonej Unii wychodzi – i nie będzie mogło już zadbać o interesy kolonii w Europie. A do tego nastroje antyamerykańskie są tam tak silne, że ichniejszy rząd boi się zorganizować wizytę Trumpa żeby im lewactwo nie puściło z dymem stolicy. I przy takich nastrojach prędzej czy później dojdzie do władzy jakaś siła, która będzie miała gdzieś interes stanu i zerwie sojusz z USA.
Siłą rzeczy nie ma co liczyć na dawnych sojuszników. Trzeba znaleźć sobie nowych.
I tutaj w grę wchodzi Polska. Sojusznik od dawna i do tego sprawdzony, ale taki raczej mało istotny. Kraj, w którym USA kojarzy się nadal dobrze – a mało już takich zostało. Kraj równie konserwatywny jak USA. I kraj o – w przeciwieństwie do Anglii – stabilnym rządzie. Który raczej na pewno wygra przyszłe wybory.
Tyle tylko, że Polska to kraj o nieporównywalnie mniejszej sile niż chociażby nasz zachodni sąsiad. Kraj który niewiele może.
Ale takich państw jest przecież u nas więcej. Czechy, Węgry, czy nawet Austria – wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji i mamy podobne interesy geopolityczne. Sojusz to dla nas w tej chwili nie jest już okazja – to kwestia być albo nie być.
Zorganizowanie takiego sojuszu to nie jest jednak łatwa sprawa. Nie mówię już nawet o wzajemnych animozjach i ambicjach, chociaż one też są przecież problemem. Ale Trójmorze, jeśli dojdzie do skutku, mocno zmieni dynamikę sił w całej Europie. Naiwnością byłoby sądzić, że dawne potęgi będą patrzeć z założonymi rękami jak im pod nosem konkurencja wyrasta.
Na nasze szczęście Amerykanom Trójmorze też się opłaca. Z wielu powodów. Jako zapora od wschodu, jako centrum dystrybucji dla amerykańskich surowców czy pole działania dla amerykańskich inwestorów, jako znacząca siła w UE powstrzymująca ją przed antyamerykańskimi działaniami. I opłaca im się, żebyśmy byli jak najsilniejsi – bo nigdy nie będziemy tak silni, żeby zaszkodzić Amerykanom.
I właśnie tak należy rozumieć przemowę Trumpa. Polska i inne kraje Trójmorza to takie zadziorne, ale cherlawe dzieciaki, których inne dzieciaki się czepiały. Ale jak teraz się czepią, to przyjdzie największy łobuz w całej klasie i spuści im wpierdol. Jaśniej nie mógł tego powiedzieć.
Nie mówię tu zresztą tylko o kwestiach militarnych. Taka chociażby współpraca naszego kontrwywiadu z potęgą amerykańskich służb jest już całkiem wyobrażalna. Kwestii militarnych też zresztą nie wykluczam – wspomnienie o artykule piątym NATO u nas po tym, gdy tak starannie omijał ten temat na szczycie G8, też było wymowne.
Oczywiście naiwnością byłoby liczyć na to, że przyjedzie dobry wujaszek zza oceanu i nam tutaj Polskę zbuduje.
Trump nie jest zawodowym politykiem. Jest biznesmenem i myśli jak biznesmen. Opłaca mu się akurat żebyśmy byli jak najsilniejsi i jest gotowy nam w tym pomóc. Ale główną część roboty musimy zrobić sami. I jeśli pozwolimy, żeby znowu wszystko się spieprzyło, żeby głowę podniosła tradycyjna polska bylejakość i wojna domowa, jak znowu sami zamienimy własny kraj w burdel….
To Trump stwierdzi, że jednak to był bad business. I poszuka innego państwa, w które może zainwestować.
Trochę ich przecież jest.