C’ville czyli o niebezpiecznych związkach słów kilka.

Miałem nie pisać o tym, co wydarzyło się w Charlottesville. Bo to nie pierwsza taka zadyma i zapewne nie ostatnia. Ale sporo osób mnie o komentarz prosiło, więc nie mam wyjścia.

Zacznijmy – żeby mieć to z głowy – od ofiar. Tych dwóch policjantów z rozbitego helikoptera zginęło na służbie – ryzyko zawodowe, jakby to brutalnie nie zabrzmiało. Ale jeżeli chodzi o pozostałe ofiary – czyli tą rozjechaną babkę i 19 rannych, plus kilkunastu innych, którzy trafili do szpitali z powodu ulicznych bójek – no wybaczcie, ale będę szczery. Nie potrafię się zdobyć na współczucie dla nich.

Bo zawsze jak z jakiegokolwiek powodu łapie mnie współczucie dla socjalisty, to przypominam sobie o stertach ciał wyglądających jak szkielety po ukraińskim Holodomorze. Przypominam sobie o katyńskich dołach i o polach śmierci w Kambodży. O ofiarach Rewolucji Kulturalnej – i o tym, że było ich tyle, że do dzisiaj nie udało się ich policzyć.

I mi momentalnie przechodzi.

Owszem, ta babka rozjechana przez Dodge’a zapewne maszerowała tam nie po to, żeby wprowadzić światowy komunizm, a po to, żeby kapitan państwo zapłacił jej za środki antykoncepcyjne i studia dla jej dzieci. Ale jakby nie stada takich pożytecznych idiotów, którzy wolą redystrybucję od wzięcia dupy w troki i zarobienia na swoje wydatki, to socjalizm nie wyszedłby poza progi Starbucksa.

Zupełnie na marginesie – dziwię się, że lewica nie cieszy się z tego zamachu. Wszak jeszcze całkiem niedawno temu jak człowiek przeczytał, że ktoś wjechał samochodem w tłum, to zadawał sobie tylko jedno pytanie: czy kierowca miał na imię Ahmed czy Abdul. A tu proszę – nie dość, że tym razem biały, to zapewne jeszcze chrześcijanin. Wymierny dowód na to, że multikulturalizm działa – a ci płaczą zamiast świętować.

Powiedziawszy to – muszę stwierdzić, że druga strona budzi we mnie równe obrzydzenie.

Nazizm to ideologia stricte lewicowa. Sowieckim propagandystom udało się jednak przekonać świat, że Hitler był prawicowcem i konserwatystą. Przy wymiernym udziale światowej lewicy, ale to mnie szczerze mówiąc nie dziwi – nikt nie lubi przyznawać się do duchowego powinowactwa z wujkiem Adim.

Alt right natomiast powstał jako antyteza nazizmu. To była reakcja na nadmierny skręt na lewo Partii Republikańskiej. I chcieli państwa minimum, które nie wpieprza się w życie obywateli na każdym kroku i nie zdziera z nich ostatniego grosza w podatkach na zbrojenia i budowę nikomu niepotrzebnej infrastruktury. Jak ktoś chociaż jedną książkę o III Rzeszy przeczytał, to nie dostrzeże tutaj żadnej analogii.

I szczerze mnie smuci widok alt-rightowców maszerujących ramię w ramię z naziolami. Rozumiem poniekąd powody tego romansu: lewica tak bardzo nienawidzi białych, że ta nienawiść wygląda momentami wręcz karykaturalnie. I jeżeli ktoś akurat jest biały i nie ma zamiaru wstydzić się za własnych przodków, to przypisywanie swojej rasie wszelkiego zła świata musi budzić niechęć do osoby, która się takim przypisywaniem zajmuje. Akcja budzi reakcję. A że lewica poszła w karykaturalną niechęć do białych, to część prawicy poszła w karykaturalną do nich miłość. A na taki właśnie moment czekali naziole.

Powiedzmy sobie szczerze – naziści są obecnie nieco bardziej znaczącą frakcją niż byli kiedyś – ale dalej są bardzo nieliczni. I w sporej części izolowani przez pozostałe frakcje – a imię ich legion. Ale to bez znaczenia.

Bo amerykańskie media – których lewoskrętność jest ewidentna – nie mają w zwyczaju roztrząsać subtelności. Dla nich każdy na prawo od centrum – konstytucjonaliści, trzyprocentowcy, środowisko National Review, i inne frakcje amerykańskiej prawicy – to są naziści. I normalnie nikt na ich jazgot nie zwracał już uwagi. Ale widok ogolonych kretynów maszerujących z pochodniami i wykrzykujących nazistowskie hasła wreszcie dał tym oskarżeniom konkret, który można pokazać w wieczornych wiadomościach. Tak, jak nasze lewoskrętne media ilustrują każdy materiał o polskim ruchu narodowym zdjęciem hajlujących ONRowców, zrobionym gdy jeszcze były żółte budki telefoniczne.

I nie ważne, że tych kretynów jest mało. I że nadal są traktowani przez znakomitą większość amerykańskiej prawicy jak gówno, które się do podeszwy przyczepiło. Ważne, że maszerowali pod hasłem „Unite the Right” – i że zrobili zadymę. Bo tyle wystarczy, żeby nadal pchać do przodu narratyw o złej prawicy.

Prawica nadal jest na cenzurowanym, nie tylko zresztą w USA. Po zadymie w C’ville Trump od razu potępił uczestników – a media tak na niego wsiadły o to, że nie wspomniał, że chodzi o białych nacjonalistów, że musiał potępiać znowu. FBI niemal od razu zaczęło federalne dochodzenie, a fraza „domestic terrorism” pojawia się nie tylko po lewej stronie. Tymczasem antifa tłukła prawicowców – bądź ludzi, których za prawicowców uznała – na ulicach od samych wyborów. I po lewej stronie nikt jakoś nie rwał się do ich potępiania. Członkowie i sympatycy Black Lives Matter palili miasta i demolowali sklepy, a nawet strzelali do Bogu ducha winnych policjantów – i co najwyżej można było usłyszeć, że walczą o słuszne ideały tylko ich trochę zapał poniósł. Sam Terry McAuliffe, gubernator Wirginii – Demokrata, a jakże – który pierwszy rwał się do potępiania protestujących prawicowców – jakoś dziwnie zamilkł, jak członkowie antify spuścili wpierdol dziennikarzom, którzy próbowali ich sfilmować. A to nawet nie byli prawicowi dziennikarze.

Jakkolwiek by taki stan rzeczy nie irytował – takie są fakty. I prawica musi na to uważać. I pod żadnym pretekstem nie dawać wrogom amunicji – a bratanie się z naziolami i wspólne protesty, nawet w słusznej sprawie, jest amunicją grubego kalibru.

Zauważyłem, że wśród amerykańskich prawaków krąży ostatnio teoria, że za całym zajściem stoi mój ulubiony węgierski finansista. Szczerze w to wątpię, ale faktem jest, że to właśnie Soros i podobni mu skurwiele najwięcej na tym ugrają. Mam tylko nadzieję, że amerykańska prawica wyciągnie z tego wnioski – i przestanie się fraternizować z nazistami.


Opublikowano

w

przez