Twierdzę od jakiegoś czasu, że najskuteczniejszym sposobem walki z lewactwem – we właściwym tego słowa rozumieniu – jest po prostu pozwolenie im na bycie sobą. Dajmy im mówić i być sobą – a prędzej czy później spod pozorów dbałości o świat i najbiedniejszych wyjdzie ich prawdziwe, totalniackie oblicze.
Ostatnio zupełnym przypadkiem znalazłem kolejny przykład na to, że oni nie potrafią nawet udawać. A znalazłem go w dalekiej Alabamie.
Zanim przejdziemy do rzeczy muszę wytłumaczyć tym z was, którzy o tym nie wiedzą, jak działa amerykański system zawierania ślubów. Otóż para, która chce tam wstąpić w związek małżeński musi, w uproszczeniu, wystąpić do władz odpowiedniego stanu o pozwolenie. Polega to na tym, że trzeba się wybrać do tzw. probate judge czyli specjalnego sędziego, który zajmuje się takimi sprawami jak na przykład spadki. Ten przejrzy odpowiednie dokumenty, różne w zależności od stanu i jeżeli stwierdzi, że nie ma żadnych przeciwwskazań, wystawi licencję ślubną. Dopiero z nią można wziąć ślub, kościelny czy cywilny.
Gdzieś tak w połowie 2015 roku Sąd Najwyższy USA (SCOTUS) zadecydował po przeprowadzeniu kilku podobnych spraw, że odmowa wydania takiej licencji parze homoseksualnej stanowi naruszenie konstytucji. Konstytucja to w USA rzecz święta, każdy przepis – łącznie z uchwałą rady osiedla – musi być z nią zgodny. W praktyce decyzja SCOTUSu oznaczała więc, że z dnia na dzień w całym USA zalegalizowano homomałżeństwa – bo skoro ktoś już otrzymał licencję, to znaczy, że przeciwwskazań nie ma i nie można mu ślubu odmówić.
Lewactwo, które przeszło w ostatnich latach od strzelania do homosiów i zamykania ich w obozach pracy do bezgranicznej miłości, świętowało. Obama podświetlił sobie Biały Dom na tęczowo. Wszyscy zadowoleni. Niektórzy tylko zwracali uwagę, że jest ironią losu to, że Demokraci świętują narzucenie czegoś wyrokiem sądu ludziom, którzy najwyraźniej nie chcieli podjąć takiej decyzji demokratycznie. Ale kto by w rewolucyjnych czasach zwracał uwagę na malkontentów.
I tak przechodzimy do naszej Alabamy, amerykańskiego Podkarpacia. Tamtejsi mieszkańcy, jak na dobrych rednecków przystało, kochają Boga, broń i whisky. Nie przepadają za to za mężolubnikami. W 2006 nawet wprowadzili sobie do stanowej konstytucji poprawkę, że nie będą im dawać ślubów, i aż 81% uprawnionych do głosowania ją poparło.
No ale konstytucja federalna stoi wyżej niż konstytucja stanowa a SCOTUS locuta, causa finita. Nie było innego wyjścia niż zmienić przepisy. Tyle tylko, że rządząca tym stanem prawica wprowadziła przepis, że sędziowie mogą od teraz wydawać licencje ślubne homoparom.
I właśnie to spowodowało problem. Bo mogą to nie znaczy muszą – i pewna grupka sędziów stanęła okoniem i stwierdziła, że prędzej im ręka uschnie niż pozwolą na taką herezję. Grupka, dodajmy, niewielka – coś koło dziesięciu z sześćdziesięciu kilku ogółem. A mężolubnicy, zamiast pójść do któregoś z pozostałych po niezbędne papiery, zaczęli ajwajować pod niebiosa, że się ich prześladuje.
Sytuacja robiła się nieprzyjemna. Bo z jednej strony stanowym władzom coraz bardziej zaczęła zaglądać w oczy perspektywa, że ich któraś z organizacji walczących o prawa elgiebetów poda do sądu za to „może” i trzeba będzie się szarpnąć na prawników. A i takie naginanie prawa ze strony osób, które powinny go strzec, to nie jest fajna rzecz w poważnym państwie. Z drugiej strony jakby się do tych sędziów za mocno dobrali, to ich własny elektorat mógłby im za to nie podziękować. Co robić?
Wpadli, jak się okazało, na iście solomonowy pomysł. Sędziowie nie chcą wydawać licencji ślubnych homosiom? To zlikwidujmy licencje ślubne!
Nowa ustawa, która teraz czeka już tylko na podpis pani gubernator, sprawia, że do zawarcia ślubu w stanie Alabama będzie wystarczało wypełnienie prostego formularza. Przyjść do odpowiedniego urzędnika, wypełnić druczek, że jest się pełnoletnim i nie jest się już zamężnym, i już – w świetle prawa jest się małżeństwem. Potem, oczywiście, można sobie formalny ślub wziąć jak ktoś ma taką fantazję, ale nie jest to już wymagane.
Wszystkie problemy rozwiązane – jak homosie chcą się żenić, to mogą, bo nie ma żadnych podstaw prawnych żeby im tego formularza nie wydać. Sędziowie zadowoleni, bo skoro nikt nie będzie już od nich wymagał wydawania jakichkolwiek licencji, to i homosiom ich nie będą musieli wydawać. A SCOTUS się nie przyczepi bo w swoim orzeczeniu stwierdził jedynie, że niekonstytucyjne jest traktowanie homomałżeństw inaczej niż traktuje się małżeństwa heteroseksualne, a te przeca też zostały zlikwidowane. Win-win-win.
Na tym ta historia powinna się skończyć i co najwyżej posłużyć za przykład tego jak ważne jest wybieranie mądrych prawodawców. Ale oczywiście się nie kończy. Bo lewica zrobiła straszny raban, że homofobia i prześladowanie i w ogóle ONZ powinien Alabamę zbombardować.
Próba zrozumienia o co im tym razem chodzi nie jest łatwa. Bo na dobrą sprawę w sytuacji homosi, którzy chcą się ożenić, absolutnie nic się nie zmienia i nikt im tego nie zabrania. Ba, bez konieczności występowania o licencję małżeńską będzie to wręcz łatwiejsze. Nawet z pozycji równościowej nie ma się do czego przyczepić: Neil Rafferty, jedyny homoś w kongresie Alabamy, który jako pierwszy zaczął krzyczeć „homofobia!”, otwarcie przyznał, że homomałżeństwa i małżeństwa heteroseksualne są przez nowe prawo traktowane identycznie. Więc o co chodzi? O darcie ryja dla zasady?
Nie do końca. Moim zdaniem cała ta afera wynikła stąd, że lewactwo na chwilę opuściło gardę. I pokazało swoje prawdziwe oblicze.
Można dyskutować o tym, czy homosie powinni mieć prawo do zawierania małżeństw. Współczesne lewactwo wypowiada się w tej sprawie jednoznacznie, pomimo tego, że ich ideowi przodkowie kazali do homosiów strzelać i zamykać ich w obozach pracy. Ale walcząc z ustawą z Alabamy pokazali, że wcale nie chodzi im o prawo gejów do posiadania teściowej – bo tego przecież nowa ustawa w najmniejszym nawet stopniu nie zabrania. Im chodzi o totalne upodlenie ideologicznych przeciwników. Homosie będą mogli się żenić – ale nikt nie zmusi już alabamskich sędziów do łamania własnego sumienia – a to jest niedopuszczalne! Żaden głos sprzeciwu nie ma prawa rozbrzmieć, nikt nie może swoim oporem rzucić wyzwania ich władzy. Homosie i ich prawa są tutaj tylko kolejną bronią – i jak zmieni się mądrość etapu to nawet im powieka nie drgnie gdy ich liderzy znowu zaczną ich zamykać w obozach.
Dlatego też żaden kompromis z tymi ludźmi nie jest i nigdy nie będzie możliwy. I jeżeli ktoś uważa, że część ich postulatów jest w jakimś tam stopniu słuszna i można się, dla wspólnego dobra, spotkać pośrodku, to się łudzi. Im nie chodzi o żadne konkretne zmiany. Im chodzi o zniszczenie jakiegokolwiek oporu wobec ich władzy.
My albo oni. Im szybciej to zrozumiemy tym lepiej.