W co grają elgiebety?

Jeżeli ktoś nie spędził ostatniego tygodnia pod jakimś kamieniem w najdzikszym zakątku bieszczad to wie, że w ostatni weekend ulicami Warszawy przemaszerowały znowu elgiebety. I jak zwykle doszło przy okazji do afery.

Tym razem jakiś elgiebet, którego nazwiska wcześniej nie słyszałem a teraz już nie pamiętam, odprawił parodię Mszy Świętej. Nieco wcześniej podobna afera wybuchła zresztą we Freistadt, gdzie pod przewodnictwem Dulczessy jakieś feministki sparodiowały procesję na Boże Ciało. Więc to już raczej standard a nie incydenty i pewnie w tym sezonie jeszcze kilka zobaczymy.

No, może poza Rzeszowem. Bo tam ciemnota taka, że nawet prezydent z SLD elgiebetom nie pozwolił maszerować. Przejść i tak przejdą bo wolny sąd cofnął tą decyzję, ale jestem jakoś dziwnie spokojny, że lokalny aktyw ciemnogrodzki zadba żeby było grzecznie.

Przy każdej takiej okazji ludzie zadają sobie to same proste pytanie: po co?

Pytanie to jest poniekąd zasadne. Skoro homoseksualiści chcą pokazać, że są tacy sami jak reszta społeczeństwa – a przecież twierdzą, że po to właśnie organizują parady – to powinni w nich iść w garniturkach a nie skórzanych strojach z seksszopu czy obwieszeni gumowymi fiutami. I przede wszystkim nie powinni w ich trakcie nikogo obrażać, ze szczególnym uwzględnieniem religii, którą wyznaje 90% mieszkańców tego kraju.

Nie zacytuję tutaj żadnych mądrych statystyk bo przy takim upale mi się nie chce ich szukać, ale ośmielę się stwierdzić, że większość społeczeństwa – pomimo tego, co próbują nam przekazać michnikoidy wszelakie – wcale nie jest homofobiczna. Większość społeczeństwa ma bowiem własne problemy i to kto komu w co ich za bardzo nie obchodzi o ile odbywa się w zaciszu sypialni i za obopólną zgodą. Więc jakby się postarali, to by i te nieszczęsne małżeństwa w końcu wyprosili skoro aż tak im zależy na posiadaniu teściowych. Ba, prawnicy od rozwodów pewnie chętnie by im w tym pomogli – patrząc na to, jak długo trwa przeciętny homoseksualny związek, byłaby to dla nich prawdziwa żyła złota.

Tymczasem swoim prowokacyjnym zachowaniem sprawiają, że opór przeciwko nim w społeczeństwie rośnie. Bo generalnie jeżeli ktoś czerpałby wiedzę o homosiach tylko z obserwacji parad równości, to musiałby dojść do wniosku, że to straszna degeneracja jest i lepiej ich trzymać krótko. A jak ktoś jest wierzący lub chociażby ma podstawowy Rozum i Godność Człowieka, to musi się zdenerwować na profanowanie symboli religijnych. Że o promocji seksedukacji nie wspomnę – tutaj nawet ja się zdrowo wkurwiłem chociaż jako bezdzietnego kawalera problem mnie zasadniczo nie dotyczy.

Ergo – ich działania są nie tylko nieskuteczne. One są przeciwskuteczne. Gdyby nic, zupełnie nic nie robili, to byliby w lepszej sytuacji niż robiąc to, co teraz robią. Więc po co to robią?

Odpowiedź na to pytanie, które już tyle razy słyszałem, jest zaskakująco prosta. Oni nie robią tego aby walczyć z homofobią. Oni robią to, aby tą homofobię zwiększyć.

Zanim przejdziemy do wytłumaczenia jedna uwaga techniczna. Homoseksualiści i elgiebety to nie jest to samo. Homoseksualista to facet, który zamiast dziewczyn woli chłopaków – bądź vice versa w wypadku lesbijek. Nie jest to człowiek, który macha tęczową flagą na ulicach czy maszeruje w stroju z gumowych fiutów w paradzie równości. I to nie dlatego, że boi się homofobii – a z tego samego powodu dla którego heteroseksualiści nie chodzą w, powiedzmy, marszach fanów BDSM. Bo uważa, jak na przedstawiciela właściwie rozumianej cywilizacji europejskiej przystało, że miejsce seksualności jest w sypialni i nie powinno się jej wynosić poza jej ściany.

Elgiebeci natomiast dzielą się na dwie zasadnicze grupy. Pierwsza, mniej istotna, to zwykli degeneraci. I oni zachowują się jak się zachowują bo tacy już są – szokowanie i publiczny ekshibicjonizm po prostu sprawia im przyjemność, więc skoro jest okazja to robić bez zbytniego ryzyka obicia ryja – jak właśnie podczas chronionych przez policję parad – to z niej korzystają. Druga grupa, istotniejsza w tym wypadku, to wszelkiej maści działacze LGBT. I to właśnie im zależy na tym, żeby homofobia była w społeczeństwie żywa, chociaż żaden z nich nie przyzna tego publicznie.

Może się to wydawać paradoksalne ale wcale takie nie jest jeżeli na sprawę się spojrzy z perspektywy rachunku zysków i strat. Zyski z bycia aktywistą – niekoniecznie LGBT – są oczywiste. Wystarczy znaleźć sobie jakąś nośną sprawę o którą chce się walczyć – globcio, prawa zwierząt, płaca minimalna czy właśnie LGBT – i z tego można całkiem wygodnie żyć. Odrobina charyzmy, jakieś kontakty na dobry początek i potem wystarczy raz na jakiś czas zrobić jakiś protest czy napisać felieton do Krypola – i już leci kasa od naiwnych członków, dotacji z ministerstw, Sorosa, et cetera. Że o zapatrzonych w nas naiwnych dziewczątkach czy chłoptasiach nie wspomnę.

Tyle tylko, że aby trzepać na tym kasę i ruchać panienki/chłopców trzeba mieć jakiś problem do zwalczenia – na tyle istotny, żeby rzesza frajerów ujrzała w nas swojego zbawiciela. Ale jeżeli będzie się zbyt skutecznym i ten problem faktycznie rozwiąże – to kaplica. Na cholerę komu wojownik jak wojna już wygrana?

Doskonale się o tym przekonały chociażby amerykańskie feministki. Najpierw walczyły o prawo do pracy i do głosowania – i na tyle dużo osób uznało to za dobry pomysł, że w końcu i to i to dostały. Potem walczyły o wyzwolenie seksualne kobiet i prawo do aborcji. Tutaj sprawa była już dużo bardziej dyskusyjna, ale i tak udało im się wygrać. Więc dzisiejsze feministki nie bardzo mają już o co walczyć – więc albo muszą ordynarnie kłamać (jak w wypadku wage gap) albo wymyślać takie problemy jak to, że mężczyźni rozkładają nogi siadając. W obu wypadkach porwanie w ten sposób tłumu frajerów jest co najmniej trudne i coraz bardziej zaczyna im głód w oczy zaglądać. Co ładniejsze przynajmniej mogą nagrywać zaangażowane filmiki na tubę i kasować dotacje na Patreonie od samców gamma którzy liczą, że może się przydarzy. Ale większość wkrótce może po prostu wymrzeć z głodu.

Dlatego też dla takiego aktywisty LGBT najgorszą rzeczą jaka może się zdarzyć jest zwycięstwo. Więc – celowo czy instynktownie, nie wiem – będą robili wszystko, żeby poziom homofobii w społeczeństwie utrzymywał się na w miarę stałym, wysokim poziomie. Bo wtedy mogą przekonywać naiwniaków, że jest źle i oni mogą pomóc – i dalej sobie wygodnie żyć na ich koszt. Ba, jak któryś jest wyjątkowo zdolny, to i na tym patencie może europosłem zostać. Byleby tylko wiedzieć kiedy przestać zanim się zacznie własnym dobroczyńcom szkodzić, czego Pawełek Rabiej ewidentnie nie załapał.

Swoją drogą mamy tu ciekawą symbiozę. Elgiebety, pomimo tego co mówią, lubią PiS i prawackich dziennikarzy bo ci przynajmniej gwarantują, że żaden z ich postulatów nie zostanie spełniony i będą mogli walczyć dalej. PiS lubi elgiebety bo kojarzą się z opozycją i im bardziej szaleją tym bardziej PiSowi poparcie rośnie. Prawaccy dziennikarze lubią elgiebety bo takie tematy jak profanacja mszy zawsze się pięknie klikają i człowiek nawet się zmęczyć nie musi. Tylko jedna opozycja to frajerzy, bo na swoim poparciu dla elgiebietów nie tylko nie zyskają tyle, na ile liczyli, ale drugie tyle stracą.

Ale dymanie frajerów zawsze na propsie. Niezależnie od orientacji.


Opublikowano

w

przez

Tagi: