Nie ma żadnych wątpliwości, że jak ta cholerna epidemia się skończy, to obudzimy się w zupełnie innym świecie. I jeżeli coś mnie w tym wszystkim pociesza, to na pewno to, że w tym nowym świecie nie będzie już miejsca dla Unii Europejskiej.
Przyznam się całkiem szczerze, że mocno mnie zaskoczyła skala tej epidemii. Po raz pierwszy pisałem o niej pod koniec stycznia czy na początku lutego, kiedy była jeszcze „tajemniczą chorobą płuc w Wuhan” i wspomniałem nawet, że może to być powtórka z SARS, choć sam za bardzo w to nie wierzyłem. A jak już nawet było wiadomo, że to epidemia, to założyłem podświadomie, że nawet jak dotrze do Europy, to będzie kilka zgonów, dużo panikarskich artykułów, i się rozejdzie po kościach.
Ba, nawet miałem napisać utrzymany w tym duchu felieton. Na szczęście brakło mi weny i odpuściłem po naklepaniu tak gdzieś z pół strony i teraz nikt mi co smaczniejszych cytatów z niego nie wyciąga. Niech się z tym Markiz de Zgierz męczy.
Bo apokalipsa poszła, proszyjawas, na pełnej ladacznicy. Tacy na przykład jankesi szacują, że zabije im dwa razy więcej osób niż wojna w Wietnamie. A to najbardziej optymistyczny scenariusz, bo ten najbardziej pesymistyczny przyćmi secesyjną i obie światowe razem wzięte. Co się dzieje w Hiszpanii czy we Włoszech to chyba wam nie muszę mówić. A zachorowania i trupy to dopiero początek. Jak wirus sobie wreszcie pójdzie, to czeka nas taka recesja gospodarcza, że kryzys z 2008 będziemy wspominać z rozrzewnieniem.
Koronawirus przy tym okazał się bezlitosnym kontrolerem jakości. Zachodnie demokracje lewicowo-liberalne oblały ten test koncertowo. Zero planów, zero przygotowań, choć przecież pandemie to nie jest znowu coś niezwykłego, od hiszpanki ledwie 102 lata minęły. Domek z kart zbudowany z pozornego dobrobytu i „końca historii” rozleciał się spektakularnie.
Polska o dziwo radzi sobie jak na razie – odpukać – całkiem nieźle. Inna sprawa, że tutaj sprawdza się prawo niskich oczekiwań. Od lat myślałem, że jak dojdzie do podobnej sytuacji, to wszystko posypie się od razu – więc skoro się nie posypało to jestem pozytywnie zaskoczony. A i w dużym stopniu to, że się trzymamy, jest zasługą nie rządu a społeczeństwa – które jeszcze nie zdążyło całkowicie dać się zdemoralizować dobrobytowi i wie, że jak jest kryzys to nie ma żartów. Chociaż lepiej nie cieszyć się zbyt wcześnie i poczekać z otwieraniem szampanów do momentu jak tarcza antykryzysowa się rozbuja, bo wnioskuję, że zaprzyjaźnieni badylarze nie klną na nią bez powodu.
Mam przeczucie, że ten anonimowy chiński smakosz nietoperzy ostatecznie dobił stary świat. I po tym całym koszmarze obudzimy się w już całkiem nowym. Przewidywanie tego, w którą stronę to wszystko pójdzie jest przy tak zmiennej sytuacji całkowicie bezsensowne. Ale wiem przynajmniej kto najbardziej po tyłku dostanie – Unia Europejska.
Wirus uderzył bowiem w same jej podstawy, ideę ponadpaństwowej wspólnoty. Oczywiście dla wielu było oczywiste, że coś takiego nie istnieje i rządy poszczególnych państw dbają o własne interesy, a twierdzenia o europejskiej tożsamości i altruistycznej współpracy to tylko głodne kawałki dla frajerów. Ale teraz jest to oczywiste już dla niemal wszystkich. Zaczęło się dziać źle, to państwa w ratowaniu własnej dupy już nawet nie dbają o pozory. Niemcy rekwirują maseczki dla Włoch, Włosi dla Grecji, każdy patrzy tylko na siebie. Tym samym brednie o wspólnej tożsamości europejskiej można już spokojnie skreślić, nikt poza najgorszymi lemingami już w nie nie uwierzy. Dawno globalizm tak mocnego ciosu nie dostał.
Przy okazji wyszło na to, że narodowcy mają rację. Bo w normalnych warunkach międzynarodowy handel może i jest fajny, ale Niemcy pięknie zademonstrowali, że jak czasy nie są normalne, to zarówno firmy jak i rządy z danego państwa patrzą przede wszystkim na to, żeby na ich rodzimym rynku nie zabrakło towarów. Więc może jednak warto mieć jakiś tam swój przemysł i swoje możliwości produkcyjne. Tym razem poszło o maseczki i respiratory, ale w innym wypadku mogłoby pójść o stal czy żywność. Albo o leki – Jankesi się o tym boleśnie przekonali jak okazało się, że jakiś lek kluczowy w walce z Covid-19 od lat sprowadzają wyłącznie z Chin a Chińczycy niemal otwartym tekstem zagrozili im, że jak nie będą grzeczni to więcej nie dostaną.
Zupełnie mimochodem pandemia ustawiła też wszystko we właściwej perspektywie. Zauważyliście, że ostatnio nic nie słychać o np. problemach LGBTQWERTY? A jak już słychać coś o feministkach, to raczej w kontekście tego, że durne baby swoimi marszami Hiszpanii piekło na ziemi zafundowały. Ba, nawet praworządność i wolne sądy zniknęły z przestrzeni medialnej. O Globalnym Ocipieniu też już mało kto mówi – gdyby nie fakt, że śledzę na Twitterze dziwne osoby to bym nawet nie wiedział, że wobec braku lekcji Greta swój protest zaczęła prowadzić wirtualnie. Nagle to wszystko zaczęło się wydawać nieistotne i pozbawione znaczenia przy problemach jakie leżą przed nami. I wydaje mi się, że nawet jak już przez te problemy przebrniemy to ponowne przekonanie ludzi, że fakt, że homosie nie mogą w PL wziąć ślubu to ogólnoeuropejska tragedia nie będzie wcale łatwe.
Już samo to wystarczyłoby, żeby eurokraci zaczęli spać jak niemowlęta – budząc się z płaczem co pół godziny. Ale Unia robi wszystko, żeby jeszcze pogorszyć swoją sytuację. PRowo strzelają sobie koncertowo po kolanach, co szczerze mówiąc mnie mocno dziwi. Chińczycy korzystają z okazji i ostro ocieplają sobie wizerunek, Rosjanie nawet do USA bratnią pomoc wysłali, ba, nawet Polska skorzystała z okazji i wysłała medyków do Włoch. A Unia nic. Zero. Ot, łaskawie pozwolili, żeby poszczególne państwa kasę przeznaczoną na fontanny i parady równości wydały na maseczki i respiratory. I obiecali Hiszpanii, że być może, już wkrótce, ale najwcześniej za dwa tygodnie, wyślą im trochę maseczek. I tyle.
A nie, przepraszam. Wrzucili jeszcze filmik na którym ta cała Urszula von der Cośtam pokazuje, jak się myje ręce w rytm Ody do Radości. I nie, nie wymyśliłem sobie tego.
Zaraz pewnie zlecą się tu ludzie, którzy zarzucą mi manipulację i zaczną wymieniać inne programy i ostre dyrektywy. I ja się być może nawet z nimi zgodzę co do faktów – ale to bez znaczenia. Nawet jeśli Unia coś robi, to kompletnie nie umie tego sprzedać. Bo skoro ja, osoba która siłą rzeczy spędza na śledzeniu mediów i oficjalnych komunikatów sporą część życia, tego nie zauważyłem, to jakie szanse ma na to przeciętny Helmut czy Pierre? I to mnie szczerze mówiąc nieco dziwi. Bo w czym jak czym, ale w marketingu politycznym to oni zawsze bardzo sprawni byli. Fakt, że nadal istnieją unioentuzjaści najlepszym na to dowodem. A teraz jedyne na co ich stać to powtarzanie, że za rozpuszczaniem informacji o niechybnym zgonie Unii stoją ruskie trolle, co nawet na najtwardszych PiSowcach już wrażenia nie robi.
Pojawił się oczywiście argument, że Unia nic nie robi bo traktaty są tak skonstruowane, że na dobrą sprawę nic zrobić nie może. Ba, spotkałem nawet geniuszy twierdzących, że to dobry powód, żeby dokonać dalszej federalizacji i zwiększyć uprawnienia Brukseli, ale szkoda im czas poświęcać, więc wróćmy do meritum. Ten argument może by i podziałał gdyby nie fakt, że w sprawach dla nich ważnych, jak sprowadzanie do Europy arabskich książąt czy dbanie o interesy Niemiec Unia już nie raz pokazała, że traktaty i umowy waży sobie lekce. A tym razem tego zabrakło. Może by i im się nie udało ich złamać dla większego dobra, ale nawet tego nie próbowali zrobić. A jak już opadnie kurz, to ludzie im tego długo nie zapomną.
Oczywiście Unia nie zdechnie z dnia na dzień. Jest na to po prostu za duża i jeszcze trochę się z nią pomęczymy. Ale jej koniec jest bliższy niż kiedykolwiek – chociaż przyznaję, że liczyłem na to, że nadejdzie w nieco bardziej optymistycznych okolicznościach.