Znowu do debaty publicznej trafił temat aborcji eugenicznej. I znowu z boleśnie przewidywalnym skutkiem.
Jak ktoś zrobił sobie wolne od serwisów informacyjnych to uprzejmie donoszę, że PiS skierował projekt Kai Godek do dalszych prac w komisjach. W praktyce oznacza to, że rzeczony projekt w tych komisjach teraz utknie do momentu, w którym nikt już o nim nie będzie pamiętał. No, może go wyciągną jak któryś z akolitów prezesa zrobi jakieś grubsze bubu i trzeba będzie to czymś przykryć.
Oczywiście taki rozwój sytuacji był od początku oczywisty i naprawdę nie widzę sensu w obwinianiu PiSu o to, że sejm w ogóle zajął się takim projektem. Jarkacz obiecał, że nie będzie odrzucać projektów obywatelskich w pierwszym czytaniu, więc go nie odrzucono. Ba, jakby nie fakt, że część jego posłów postawiła własne sumienie nad lękiem przed gniewem prezesa, a opozycja nie wykazała się zwykłą już dla siebie nieudolnością, to do sejmu trafiłby również projekt liberalizujący aborcję.
PiS, wbrew narracji Wyborczej, nie ma bowiem najmniejszego zamiaru majstrować przy aborcji. Nie są może taką prawicą jak brytyjscy Torysi, którzy na czas pandemii poluzowali przepisy dotyczące aborcji w domu aby liczba zabijanych dzieci się zgadzała, ale nie są też pod tym względem żadnymi ideowcami. To, jak to ładnie ujął znajomy, „amorficzna partia władzy”. Ruszanie tematu aborcji im się zupełnie nie opłaca, bo w którą stronę by go nie ruszyli, to ktoś się na nich wkurzy i im spadnie w sondażach – a dla takich partii sondaże są ważniejsze niż coś tak śmiesznego jak wartości. Skądinąd wiem, że wśród partyjniaków projekt Godek sporą irytację wywołał tym, że musieli jednak ten temat wywołać.
Opozycja, rzecz jasna, wykorzystała ten moment do kolejnego ataku na PiS. Nie pomogły powtarzane do znudzenia przez marszałek Witek zapewnienia, że to nie ich projekt. Winny PiS i koniec, ba! Winny podwójnie, bo wyciągnął ten projekt w trakcie pandemii. To, że ten projekt wyszedł teraz, bo PiS tak długo go odkładał, że dalej nie mógł go już odkładać, tutaj nie ma żadnego znaczenia – partyjne przekazy dnia, nie tylko te tworzone przez opozycje, nie są pisane dla osób wykazujących podstawową zdolność kojarzenia faktów.
Przy okazji kolejnej próby powstrzymania aborcji eugenicznej znowu na powierzchnię wylazło to samo towarzystwo. Bardzo brzydkie dziewuchy, które swój brak powodzeniu u płci przeciwnej tłumaczą patriarchalnym uciskiem a nie tym, że nie chce im się ruszyć dup na siłownię i do kosmetyczki, młode i wyzwolone kobiety, które przyjmą za swoje credo każdą zachodnią aberrację byle tylko ukryć, że jeszcze ich matkom słoma z butów wystawała, podstarzałe matrony, które wypełniają aktywizmem smutne wspomnienia po utraconej młodości, czy wreszcie całe stado beta-bojów, które jest tak zdesperowane, że gotowe jest nawet na podrywanie feministek byle coś zaruchać. A, no i całe stado cwaniaczków, które liczy na dolce vita za budżetowe albo NGOsowo- unijne pieniądze. Ta sama swołocz co zwykle. Ziew.
W zasadzie jedyną ciekawą rzeczą w tegorocznej imbie jest to, że ktoś wreszcie zauważył podobieństwo loga rzeczonej swołoczy do ikonografii używanej namiętnie przez nazistów. I tak długo z tym zeszło. I żeby nie było, ja też tego wcześniej nie skojarzyłem chociaż historią fascynuję się od dzieciństwa. Ale co sobie tym potrollowaliśmy to nasze.
Jestem skądinąd o tym przekonany, że autorka rzeczonego logo też tego nie skojarzyła. Ot, podobnie jak hitlerowskim grafikom także jej błyskawica skojarzyła się z siłą i gwałtownością, więc użyła tego motywu. Ale jak to stwierdził ktoś mądry, nie ma przypadków – są tylko znaki. A użycie nazistowskiego symbolu do promowania ruchu mającego zalegalizować aborcję eugeniczną jest wyjątkowo trafne.
Eugenika zajmuje poczesne miejsce w każdym lewicowym reżymie z tego powodu, że wynika wprost z lewicowego, kolektywnego sposobu myślenia. Bo skoro kolektyw jest wszystkim a jednostka niczym, to wartość jednostki mierzy się wyłącznie tym, ile sobą wnosi do wartości kolektywu. Osoby trwale chore czy niepełnosprawne nie tylko nie wnoszą nic do kolektywu, ale wręcz z niego odbierają. Bo przecież taka osoba wymaga opieki, więc ktoś inny musi jej poświęcać czas i energię, którą przecież mógłby poświecić rzeczonemu kolektywowi. Przyjmując taki utylitarystyczny punkt widzenia łatwo więc stwierdzić, że społecznie pożądane jest usunięcie takich osób. Czy to przez aborcję zanim się narodzą czy to przez eutanazję kiedy ze starości czy z powodu losowego wypadku przestaną być produktywni.
Adolf Hitler nie był tutaj zresztą żadnym pionierem. Pierwszym europejskim państwem w którym zalegalizowano aborcję był Związek Sowiecki, który zrobił to już w 1920 roku. Swoją drogą warto poczytać argumenty ówczesnych zwolenników legalizacji aborcji – są absolutnie nie do odróżnienia od tych, które wysuwa współczesna lewica. Od „troski” o to, żeby dziecko nie dorastało w biedzie, przez argument „i tak się wyskrobią, a tak będą mogły przynajmniej zrobić to bezpiecznie” aż po „dzięki temu kobiety będą mogły skupić się na karierze”. Autentycznie wygląda to tak, jakby Nowacka et consortes czerpały swoje mądrości z tej samej czerwonej książeczki.
Przykład Niemiec jest tutaj o tyle ciekawszy, że brunatni socjaliści byli dużo bardziej szczerzy od swoich czerwonych braci, więc i motywy ich działania są łatwiejsze do analizy. Taka na przykład aborcja była tam zasadniczo nielegalna. Hitler zapewne zdelegalizował ją z tych samych powodów, z których to samo w 1936 roku aborcję zdelegalizował Stalin: martwił się, że zabraknie mu mięsa armatniego. Ale nie dotyczyło to aborcji eugenicznej. Jest szansa, że twoje dziecko urodzi się chore i tym samym nie przysporzy chwały Wielkiej Rzeszy? Ja, ja, naturlich, możesz je zabić! Ba, naziści poszli o krok dalej i nie tylko przymusowo sterylizowali osoby, które mogły stworzyć takiego bezużytecznego potomka, ale takie niepełnosprawne dzieci, które zdążyły się już urodzić, po prostu zabijano.
O ile w wypadku samej Rzeszy sprawa jest nieco skomplikowana, o tyle w wypadku podbitych terenów, zwłaszcza tych zamieszkiwanych przez Słowian, naziści już bez skrępowania prowadzili politykę proaborcyjną. Naziści nie tylko zalegalizowali u nas aborcję, ale aktywnie do niej namawiali, podobnie jak do antykoncepcji. W podbitych krajach Zachodu nie ruszali zazwyczaj zastanego prawa aborcyjnego, ale zupełnie nie zwracali uwagi na jego łamanie. Ba, Niemcy byli tak nowocześni i postępowi, że mieli nawet specjalne obozy, jak Waltrop-Holthausen, gdzie zabijania dzieci – także tych, które zdążyły się już urodzić – dokonywano na skalę przemysłową.
Nasi różowi socjaliści, w przeciwieństwie do swoich brunatnych braci w wierze, nie postulują – jeszcze – przymusowych aborcji i sterylizacji podludzi. Ale założenie jest dokładnie to samo. Pozbyć się z kolektywu wszystkich jednostek, które na rzecz rzeczonego kolektywu i jego władców nie mogą pracować. Jak nie wierzycie to przypomnijcie sobie jaka wśród nich radość zapanowała jak władze Islandii w bodajże 2017 ogłosiły, że dzięki badaniom prenatalnym i aborcji „wyleczyły” zespół Downa. Jedyna różnica jest taka, że w przeciwieństwie do nazistów oni potrafią to ubierać w ładne słówka o „prawach człowieka” i „dobru kobiet”.
Aborcja eugeniczna to skądinąd dopiero początek. U nas bronią akurat tej bo Godek swoim projektem narzuciła im taki scenariusz. Jakby nie to, to walczyłyby o aborcję na życzenie. Tam, gdzie aborcja na życzenie już jest walczą o to, żeby była finansowana z budżetu. And so on. Dlatego wszelkie kompromisy z nimi to droga donikąd. Trzeba stanąć twardo i zrobić wszystko, żeby ich nawet nie pokonać, ale przynajmniej opóźnić im nieco marsz.
A posłowie PiS powinni zrozumieć, że któregoś dnia będą się z dzisiejszej decyzji tłumaczyć komuś znacznie wyżej postawionemu niż elektorat.