Ruchy oddolne, ruchy odgórne, ruchy perystaltyczne

Platforma od czasu porażki w 2015 miała już trochę głupich pomysłów. Ale żaden z nich nie był tak głupi jak pomysł założenia kolejnego już spontanicznego ruchu obywatelskiego.

Jeżeli ktoś ostatnie dni przespał, to mógł nie zauważyć co stało się w Gdyni. A stało się to, że Rafałek ogłosił w towarzystwie Dulczessy, Budki i Karnowskiego, tego z Sopotu, że partie polityczne są be i już nie wystarczą i teraz założą sobie oddolny ruch obywatelski. Po co – nie mam pojęcia. Znaczy coś tam wspominał, że będą obywatelskie projekty ustaw składać. Ale dlaczego nie mogą ich składać normalnie, jako partia, to mnie już nie pytajcie. To poziom abstrakcji którego na trzeźwo nie ogarniam. A o ile jestem w stanie coś wywnioskować z wypowiedzi polityków OpoDemu i antyreżymowych pismaków, to celem założenia tego ruchu było wykorzystanie energii jaką wytworzyli w trakcie wyborów prezydenckich i skanalizowanie jej do dalszej walki. I ok, w jakimś stopniu miałoby to sens. Ale jest z tym kilka poważnych problemów.

Przede wszystkim tej energii nie było wcale tak dużo. Rafałek całkiem ładny wynik wykręcił, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie wyborcze dokonania PO. Tyle tylko, że w PO zdają się wierzyć, że te niecałe 50% wyborców oddało głos na niego – a to po prostu nie prawda. Część tych głosów oddali ludzie, którzy zagłosowaliby na kogokolwiek, kto nie jest Dudą. Część oddały osoby, które uważały, że prezydent z PO przyhamuje co głupsze pomysły PiSu. Jeszcze inną część zapewne osoby, które normalnie PiS popierają ale się nim rozczarowały i chciały go w ten sposób ukarać. Faktyczny elektorat Platformy to była zaledwie część, i to zapewne niezbyt wielka. A elektorat na tyle ideowy żeby zrobić dla ich zwycięstwa coś więcej niż wrzucenie kartki do urny – to był promil.

Gdyby tego było mało PO zupełnie nie wyczuła nastrojów swoich wyborców. Gdyby uznali, że było blisko i następnym razem na pewno się uda, gdyby nadal mieli na to nadzieję, to może udałoby się w jakiś sposób wykorzystać ich energię. Ale tak nie jest. Oni dzięki sondażom byli święcie przekonani, że tym razem na pewno już się uda i że zwycięstwo będą mieli w kieszeni. I kiedy tak się nie stało zamiast radości ze świetnego wyniku pojawiło się ogromne rozczarowanie.

To bardzo ważna sprawa. Gdyby uwierzyli, że skoro zwycięstwo było tak blisko to następnym razem w końcu wygrają, to na ich bazie można by zbudować jakiś pozytywny ruch. Ot, taka darmowa armia czy platformerskie Kluby Gapola, które pomogą roznosić ulotki, będą przekonywać innych w internecie etc. Coś takiego miałoby sens i mogłoby im pomóc. Ale przy obecnych nastrojach wyborców na zbudowanie czegoś takiego i tak nie ma szans. Najlepsze na co mogą teraz liczyć to to, że członkowie tego nowego ruchu będą leczyć swoje frustracje drąc ryje na protestach i wyzywając w internecie rolników z Podkarpacia. A to, że im to szkodzi zamiast pomagać, to nawet PO powinna już zrozumieć.

Sam fakt, że oddolny ruch został założony przez wiceprzewodniczącego partii, to skądinąd też wyższy poziom absurdu. Nie powiem, że takie ruchy tworzą się oddolnie i spontanicznie, bo z długo już się babram polityką żeby w takie rzeczy jeszcze wierzyć, ale nie robi się tego w taki sposób. Bierze się w tym celu jakiegoś w miarę charyzmatycznego figuranta, najlepiej jakiegoś człowieka „z ludu”, nie kojarzącemu się przeciętnemu wyborcy z polityką. Daje mu się dwór złożony z osób, które są już lepiej znane, ale dobrze się kojarzą – celebrytów, autorytetów, może jakiś polityków którzy dali radę wyrobić sobie legendę ale już nie działają w aktywnej polityce. Mając taką grupę założycielską można już użyć zaprzyjaźnionych pressworkerów, którzy zrobią mu w swoich mediach klakę i sprawią, że zacznie wyglądać jak coś poważnego, jak ruch który może mieć istotny wpływ na rzeczywistość. To przyciągnie do niego kolejnych członków i wtedy, kiedy rozrośnie się do odpowiednich rozmiarów można zacząć go wykorzystywać.

Robić to należy jednak z umiarem. Ot, kazać mu walczyć o rzeczy, które ma się akurat w swoim programie. Potem można ich delikatnie pochwalić i nieśmiało napomknąć, że najlepszym sposobem zdobycia tego, o co im chodzi, jest zagłosowanie na nas. Raz na jakiś czas można wysłać któregoś z bardziej lubianych polityków, żeby wygłosił na wiecu przemówienie. A sam ruch ustami liderów może przed wyborami napomknąć, że powinno się głosować na nas bo my chcemy spełnić ich postulaty.

To jest absolutne abecadło inżynierii społecznej. Tymczasem PO pokazała tym swoim poronionym pomysłem, że nie tylko nie potrafią się niczego nauczyć ale wręcz cofają się w rozwoju. Przecież już zakładając KOD zrobili to w połowie dobrze. Charyzmatyczny lider z ludu, wsparcie celebrytów i autorytetów, klaka zaprzyjaźnionych mediów – wszystko było. Dopiero potem zabili go nie mogąc się powstrzymać od paradowania na każdym wiecu i proteście, co szybko zmieniło go w zwykłą partyjną przybudówkę i odebrało mu wszelki czar oddolnej, spontanicznej inicjatywy. Tym razem zakładając kolejny ruch przy pomocy kogoś tak partyjnego – wiceprzewodniczącego Platformy, na miłość boską! – od razu pozycjonują go jako partyjną przybudówkę. A to nie tylko pozbawi go sporo uroku, ale też ograniczy potencjalną liczbę członków wykluczając tych, którzy może i PiSu nie lubią ale i z PO nie jest im do końca po drodze.

Jeżeli prawdą są opinie części publicystów, że prawdziwym celem tego ruchu było sparaliżowanie Hołowni zanim wyrośnie zbyt wysoko i stanie się liczącym graczem, to dzięki postawieniu na czele Rafała też im to spaliło się na panewce. Hołownia był bowiem produktem, który miał zaspokoić naszą potrzebę powierzania polityki osobom, które polityką się nie zajmują. Potrzeby dla mnie osobiście niezrozumiałej, bo to tak jakby rozwiązywać problemy w warszawskiej komunikacji miejskiej poprzez wsadzanie za kierownice autobusów ludzi, którzy nigdy nie prowadzili, ale nie da się zaprzeczyć, że jako społeczeństwo taką potrzebę odczuwamy i Hołownia z niej skorzystał. Dużo takich było przed nim, z Tymińskim, Palikotem i Kukizem na czele, i dużo takich będzie po nim, ale jednym z nich na pewno nie będzie wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej.

Co skądinąd i tak nie ma znaczenia bo nawet jeśli PO nie popełniłoby żadnego z wyżej wymienionych błędów, to ten ich ruch i tak nie miałby zbyt wielkich szans na powodzenie. Problemem jest bowiem to o co chcą oficjalnie walczyć. Tutaj PO wykazało się absolutnie zerową kreatywnością i wróciło do zbitki „demokracja, wolność słowa, państwo prawa, wolne sądy”. Tyle tylko, że to są dla większości ludzi abstrakcyjne konstrukty. Ruchy naprawdę masowe nie są i nigdy nie były ideowe. Weźmy chociażby taką Solidarność, skoro już do niej nawiązują. Wbrew dzisiejszej legendzie Solidarność nie była żadnym ruchem antykomunistycznym czy walczącym o wolność i demokrację. Owszem, wśród jej członków byli ideowcy, którym na takich abstrakcjach zależało, używano też takiej retoryki. Ale 90% jej członków nie narażała się na ścieżki zdrowia i represje w pracy dlatego, że komuniści zastrzelili Inkę albo nie pozwalali im wybrać tego, kto będzie nimi rządził. Większość szeregowych członków dołączyło do Solidarności – wiem, że to brutalnie zabrzmi, ale prawda zwykle brzmi brutalnie – bo chcieli jak cywilizowany człowiek kupić w sklepie zgrzewkę papieru toaletowego i kilo kiełbasy bez stania przez całą noc w kolejce albo kupić sobie samochód bez konieczności włażenia w dupę sekretarzowi. Jak ktoś w to nie wierzy to niech przyjrzy się legendarnym 21 postulatom i porówna ile ich nawiązuje do idei a ile ma charakter socjalny.

Podejrzewam też, że uczestnicy tamtych strajków ucieszyliby się bardziej jakby władza „podniosła wynagrodzenie zasadnicze każdego pracownika o 2000 zł na miesiąc jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen”, „realizowała pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportowała tylko i wyłącznie nadwyżki” lub „zrównała renty i emerytury starego portfela do poziomu aktualnie wypłacanych” niż gdyby znieśli cenzurę czy przestali represjonować za poglądy. Tak to już jest, bliższy żołądek niż wzniosłe ideały. Jakby w PRLu nie było problemów z zaopatrzeniem i jakby przeciętny robotnik mógł żyć w takim dostatku jak robotnik z Reichu zachodniego to, nawet jeśli nie zmieniłoby się w systemie nic innego, Solidarność byłaby zaledwie garstką dziwaków narzekających przy wódce na rząd.

Z tą ich całą nową Solidarnością będzie jeszcze gorzej. Bo represje czy cenzura w PRLu były przynajmniej autentyczne. A teraz? Z wolnością słowa jedyna różnica w porównaniu do ancien regime’u jest taka, że teraz nie nasyła się już ABW na niewygodne redakcje. Zresztą, w kraju w którym dziennikarze nie tylko mogą krytykować otwarcie krytykować polityków z rządu ale także rozpuszczać o nich ordynarne kłamstwa trudno raczej uwierzyć, że rząd prześladuje media. Sądy są tak samo wolne i nieskuteczne jak były a każdy przynajmniej zna kogoś, kogo jakiś członek nadzwyczajnej kasty wyruchał na procesie bez mydła i nic mu nie można było zrobić. Jedyny konkretny przykład łamania przez PiS demokracji to to, że państwowa telewizja robi prorządową propagandę, ale to też przecież żadna nowość, co najwyżej chłopaki z TVP robią to teraz bardziej nieudolnie od swoich poprzedników. A w IV RP panuje dokładnie takie samo bezprawie jak w III. Innymi słowy przekonanie przez nich normalnego człowieka do tego, żeby w swoim dniu znalazł jeszcze czas i siły, żeby walczyć o coś takiego, będzie bardzo trudne o ile nie niemożliwe. Skończy się więc dokładnie tak, jak skończyło się z KODem – na wściekłym emeriten party, garstce świrów i tych co zawsze etatowych aktywistach.

Swoją drogą nazwanie tego ich śmiesznego ruchu Nową Solidarnością to tutaj istna wisienka na torcie i szczerze się zastanawiam skąd wzięli ten pomysł. Może na udeckich i uwolskich salonach ta nazwa nadal dobrze się kojarzy – nie wiem, nie bywam. Ale transformacja ustrojowa wyglądała jak wyglądała i wielu zwykłych ludzi obwinia o to właśnie solidaruchów i nadal, po ponad trzech dekadach, dostaje białej gorączki na samo brzmienie tego słowa. A dla tych, którzy są tak młodzi, że nie pamiętają tamtych czasów, nazwa ta i tak jest pozbawiona znaczenia i jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. PiS to wyczuł i chociaż ma takie samo prawo do podawania się za partię wyrosłą z Solidarności to raczej unika jak może podkreślania tego faktu, a te boże krówki sami się w takie skojarzenia pakują. I to pomimo tego, że przecież już nie raz próbowali, z używaniem autorytetu Wałęsy, nazwą KOD nawiązującą do KOR czy chociażby z noszeniem oporników. Małpa by już załapała, że nie tędy droga a oni dalej tego nie potrafią.

I generalnie na tą całą śmieszną Nową Solidarność należałoby spuścić zasłonę milczenia jako na ruch tyleż pozbawiony znaczenia co żałosny. Normalnie pewnie bym tak zrobił i nie bawiłbym się nawet w pisanie tego tekstu. Ale dla mnie akurat to powstanie ma znaczenie. Bo pokazuje czarno na białym, że po kolejnej już porażce władze PO znowu niczego nie zrozumiały. Dalej nie wiedzą jak wkupić się ponownie w łaski wyborców i dalej wracają do starych, zgranych do wyrzygu pomysłów licząc, że może tym razem zadziałają. A to oznacza, że szanse na powrót partii Tuska i Trzaskowskiego do władzy z każdym dniem są mniejsze.

Co mnie bardzo cieszy. Bo ja mogę sobie PiSu nie lubić i na niego narzekać, ale perspektywa powrotu PO do władzy budzi we mnie śmiertelne przerażenie.


Opublikowano

w

przez