Każdy już chyba wie, że w porcie w Bejrucie mocno walnęło. Niemal nikt nie wie jednak jeszcze dlaczego rąbnęło. A to oznacza, że możemy sobie pogdybać.
Zacznijmy od podsumowania tego, co wiadomo na pewno. 4 sierpnia wieczorem w porcie w Bejrucie, stolicy Libanu, doszło do eksplozji w jednym z magazynów. Ta miała tragiczne skutki – zabiła co najmniej 157 osób, zraniła 5 tysięcy kolejnych, narobiła strat na 15 miliardów dolarów i sprawiła, że setki tysięcy mieszkańców stolicy straciła dachy nad głowami. Pozbawiła również Liban kluczowego dla ich gospodarki portu morskiego.
Początkowo libańskie rządowe media donosiły, że gigantyczna eksplozja, która wywołała trzęsienie ziemi o magnitudzie 3,3, miała miejsce w magazynie w którym przechowywano fajerwerki. Potem ujawniono, że tak naprawdę doszło do wybuchu w magazynie, w którym przechowywano gigantyczną ilość azotanu amonu. Ten miał być skonfiskowany przez władze portu z rosyjskiego statku transportowego porzuconego przez armatora. Samą eksplozję miało spowodować najprawdopodobniej nieostrożne obchodzenie się ze spawarką przez jednego z pracowników portu.
Azotan amonu, zwany też saletrą amonową, to ogólnie bardzo ciekawa substancja. Podstawową funkcją tego środka jest bycie składnikiem sztucznego nawozu. Jest on jednak również używany jako utleniacz w całym szeregu materiałów wybuchowych. A fakt, że jest to nawóz, i to bardzo skuteczny, sprawia, że żadne państwo nie może tej substancji zdelegalizować całkowicie. Niektóre wprowadzają mniej lub bardziej dotkliwe ograniczenia w obrocie nią, ale mimo wszystko co roku produkuje się jej ogromne ilości i wszędzie jest relatywnie łatwa do dostania co czyni z niej ulubiony utleniacz domorosłych terrorystów, od McVeigha przez Taliban po Kwietnia.
Przy okazji, zanim przejdziemy dalej, wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Pod każdym artykułem na temat eksplozji w Bejrucie pojawia się w komentarzach ktoś, kto tłumaczy, że azotan amonu sam z siebie nie wybucha ani nawet się nie pali. I zasadniczo jest to prawda – jeżeli weźmiecie trochę azotanu amonu i skierujecie na niego palnik, to zacznie się on topić. Tyle tylko, że w ściśle określonych okolicznościach azotan amonu może wybuchnąć na skutek pożaru, a w Bejrucie przed właściwą eksplozją mieliśmy przecież do czynienia z pożarem. Dlatego mamy tyle różnych filmów ją przedstawiających – ludzie filmowali płomienie zanim nastąpiła. Nie chcę was tutaj zanudzać skomplikowanymi teoriami chemicznymi które sam ledwie rozumiem, ale taka eksplozja naprawdę była możliwa, nawet jeśli eksperci nie potrafią się ze sobą zgodzić jakie konkretnie czynniki do niej doprowadziły. Na zdjęciach wykonanych przed eksplozją widać, że saletra była magazynowana w płóciennych workach i, obstawiam, to właśnie one posłużyły jako paliwo dla ognia.
Takie eksplozje miały skądinąd miejsce w przeszłości, w okolicznościach nie pozostawiających wątpliwości co do tego, że były to wypadki. Ostatnia poważna miała miejsce w chińskim porcie Tianjin pięć lat temu, gdzie przetrzymywana w złych warunkach nitroceluloza nadmiernie wyschła i doszło do jej samozapłonu, co spowodowało eksplozję 800 ton azotanu amonu i zabiło 173 osoby.
Największe wątpliwości w tej sprawie budzi to czy eksplozja w Libanie faktycznie była wypadkiem czy też ktoś temu wypadkowi pomógł. I nad tym teraz się zastanowimy. Z góry jednak ostrzegę, że nie mam żadnego inside knowledge ani nie jestem ekspertem od tego rejonu świata, więc w analizie opieram się na tym, co w mediach wygrzebałem.
Pierwsze wątpliwości budzi to skąd w tym porcie w ogóle wzięła się saletra amonowa. Samo jej pochodzenie bardzo szybko udało się ustalić. W 2013 roku do portu w Bejrucie zawitał bowiem statek MV Rhosus, który płynął wprawdzie pod mołdawską banderą ale należał do rosyjskiego biznesmena Igora Grechuszkina. W swoją ostatnią podróż wyruszył z Gruzji z ładunkiem azotanu amonu, który docelowo miał trafić do fabryki materiałów wybuchowych w Mozambiku. To dlaczego zatrzymał się w Bejrucie nie jest do końca jasne. Niektóre źródła podają, że zrobił to, bo nastąpiła awaria, jednak jego kapitan mówi mediom, że dostali takie polecenie bo armator uznał, że nie ma pieniędzy na sfinansowanie tego rejsu i kazał im zabrać z niego dodatkowy ładunek ciężkich maszyn aby wyszedł na swoje.
To skądinąd jest pozbawione znaczenia. Ważne jest to, że Rhosus po przybiciu do portu nie został już z niego wypuszczony. Jego władze stwierdziły bowiem, że statek jest w tragicznym stanie technicznym. Nie chcąc lub nie mając z czego płacić za naprawę, jego właściciel ogłosił bankructwo i porzucił statek razem z załogą. Ukraiński konsul dał radę pomóc pięciu ukraińskim marynarzom z jego załogi w powrocie do domu, ale jego rosyjski kapitan i dwóch innych Ukraińców spędziło na jego pokładzie niemal rok nie mogąc zejść na brzeg z powodu przepisów imigracyjnych zanim władze Libanu pozwoliły im wrócić do domów. W 2014 statek został skonfiskowany przez sąd na poczet niezapłaconych rachunków i kar. Saletrę z jego ładowni przeniesiono do magazynu a samą łajbę odholowano nieco dalej, gdzie po ok. czterech latach do końca przerdzewiała i poszła na dno.
I tutaj właśnie robi się ciekawie. Takie porzucenia statków nie są wbrew pozorom niczym niezwykłym, w samym 2018 były 44 takie przypadki. W takich sytuacjach sądy morskie kraju, który aresztował dany statek zwykle po odczekaniu pewnego okresu czasu sprzedają jednostkę i towary z jej ładowni na aukcjach. W tym wypadku mieliśmy do czynienia z towarem skrajnie niebezpiecznym a przy tym chodliwym, więc wydawałoby się, że sąd – w tym wypadku sprawą od początku zajmował się bejrucki sąd do spraw nagłych – powinien podjąć decyzję jak najszybciej i zdecydować o sprzedaży saletry lub przynajmniej o jej zniszczeniu w bezpieczny sposób. Ale tak się nie stało i niebezpieczny ładunek leżał sobie w tym magazynie przez sześć lat.
I to nie jest tak, że sąd nie wiedział o tym, że jest niebezpieczny. Prawnicy reprezentujący załogę w walce o ich uwolnienie przyjęli strategię mówienia sądowi, że każdy dzień jaki muszą spędzić na pokładzie to ogromne ryzyko gdyż ich statek jest z racji towaru pływającą bombą. Dyrektor portu Hassan Koraytem i dyrektor libańskiej służby celnej Badri Daher powiedzieli w środę, że wielokrotnie ostrzegali sąd przed tym, że zgromadzona w tym magazynie saletra jest potwornie niebezpieczna i trzeba ją jak najszybciej stamtąd usunąć. W arabskim internecie pojawiły się również skany dokumentów – o niepotwierdzonej na razie autentyczności – z których wynika, że od 2014 do 2017 celnicy co najmniej sześć razy prosili sąd aby zajął się tym problemem. I nic, saletra jak leżała tak leżała aż w końcu wzięła i wybuchła.
Można oczywiście podejrzewać, że zawiniły dwie popularne choroby zawodowe urzędników, spychologia i tumiwisizm. Ale można też podejrzewać, że sąd nie podjął żadnej decyzji bo ktoś chciał, aby saletra nadal leżała w tym magazynie. A że chodzi o Liban to nietrudno odgadnąć komu zależało na tym aby nie została sprzedana ani zniszczona i kto miał wystarczające wpływy aby sprawić, że sędziowie udawali, że nie widzą ostrzeżeń. Partia Boga.
Cofnijmy się nieco w czasie. W 1975 roku chrześcijańscy Maronici kontrolujący prozachodni rząd i uchodźcy z Palestyny wzięli się za łby. Do konfliktu dołączyły szybko inne frakcje i wybuchła potwornie krwawa wojna domowa, która ostatecznie potrwała do 1990 i z której Liban nigdy się nie podniósł. To nie czas i miejsce na opisywanie tego kto z kim walczył, bo sojusze w niej zmieniały się często, ale nas interesuje tylko fakt, że w 1982 roku Izrael miał dość chaosu u swojego sąsiada i faktu, że działający w południowym Libanie bojownicy Organizacji Wyzwolenia Palestyny regularnie strzelali się z żołnierzami IDF i z izraelskimi cywilami. Kiedy terroryści z organizacji Abu Nidala, która w 1974 roku odłączyła się od OWP uznając Arafata za zbyt skłonnego do kompromisów, spróbowali zastrzelić żydowskiego ambasadora w Londynie Żydzi skorzystali z okazji i wprowadzili do Libanu swoje wojska i szybko rozpoczęli oblężenie Bejrutu.
Na to z kolei nie mógł sobie pozwolić Iran. Wysłał więc do Libanu kontyngent 1200-1500 (różne źródła jakie znalazłem podają różne liczby) członków Gwardii Rewolucyjnej. Ich celem miało być stworzenie z lokalnych szyitów antyizraelskiego ruchu oporu. I to właśnie ten ruch oporu za irańskie pieniądze zmienił się w końcu w Partię Boga, lepiej znaną pod arabską nazwą Hezbollah.
Powiedzieć, że Hezbollah ma ogromne wpływy w Libanie to nic nie powiedzieć. Politycznie są obok Ruchu Amal i nacjonalistycznego Wolnego Ruchu Patriotycznego podstawą prosyryjskiego i proirańskiego Sojuszu 8 Marca, który zajmuje 69 ze 128 miejsc w parlamencie, ma prezydenta i 18 z 30 ministerstw. Na tym jednak nie kończy się ich potęga. Mają również do swojej dyspozycji milicje w sile od 1000 do 65 tysięcy, w zależności od źródeł, zaprawionych w bojach bojowników i powszechnie uważa się, że stanowią oni większą siłę niż regularne wojsko Libanu. Hezbollah to państwo w państwie, prowadzące własne szkoły, szpitale czy firmy. Sprawienie, że jakiś sędzia „zapomniał” o ładunku saletry który nakazał umieścić w portowym magazynie to byłaby dla nich drobnostka.
To, po co Hezbollahowi była potrzebna ta saletra, rozumie się samo przez się. A wiadomo, że w przeszłości Partia Boga gromadziła już zapasy tej substancji, co najmniej dwie ich skrytki – w Wielkiej Brytanii i w Niemczech – zostały bowiem odkryte przez służby. Zastanawia jednak jej ilość. McVeigh w zamachu w Oklahoma City użył 2,4 tony saletry – zgromadzony w tym magazynie towar mógł posłużyć więc do stworzenia 1100 ton takich bomb. Jej eksplozja wyglądała apokaliptycznie, ale gdyby przerobić ją na normalny ładunek wybuchowy, to pół Bejrutu by pewnie poszło z dymem a liczba ofiar byłaby liczona w tysiącach.
Pewne światło na to po co Hezbollahowi była potrzebna taka ilość saletry rzucił sam jego lider, Hassan Nasrallah. W 2016 roku zwrócił uwagę podczas przemówienia, że w izraelskiej Hajfie też jest magazyn z saletrą i jakby tak spuścić na niego kilka rakietek, to wybuch byłby „jak bomba atomowa”. Rok później na antenie Al-Mayadeen TV wspomniał, że Izraelczycy usunęli z portu saletrę bo „ruch oporu za często o niej wspominał” ale nadal mogą ostrzelać rakietami wpływający do niego statek, który transportuje saletrę i efekt tego byłby jeszcze lepszy.
W świetle tych komentarzy nietrudno sobie wyobrazić, że Hezbollah mógłby przerobić tą saletrę w jeden gigantyczny ładunek, załadować na statek i zdetonować w którymś z izraelskich portów. Osobiście zresztą nie sądzę, żeby mieli planować taki atak w najbliższym czasie, raczej już traktowali to jako przysłowiową wielką pałę której mogliby użyć w razie gdyby konflikt z Izralem przerodził się w otwartą wojnę.
I tak dochodzimy do sedna: czy to Mosad wysadził w powietrze Bejrut?
Jedną z podstawowych zasad prowadzenia śledztwa jest „is fecit, cui prodest”. Jeśli ta saletra naprawdę należała do Hezbollahu, to nie da się ukryć, że wiele by on zyskał na pozbyciu się jej. Pomiędzy Libanem i Izraelem konflikt nigdy nie wygasł, ale w ostatnich tygodniach przed wybuchem przybrał na sile. Ryzyko, że Hezbollah zdecyduje się na drastyczną eskalację było spore, a biorąc pod uwagę to z kim w sojuszu są poszczególne strony taka eskalacja mogłaby doprowadzić do dużego burdelu, z trzecią światową włącznie.
Tymczasem po tej eksplozji Izrael ma spokój. Rząd Libanu musi myśleć o odbudowie i nie ma czasu ani pieniędzy na myślenie o konflikcie z Izraelem. Izrael nie musi się martwić, że któregoś dnia ta saletra wybuchnie u nich, zabijając dziesiątki tysięcy osób. Hezbollah nie tylko stracił swoją zabawkę ale także zaczyna mu się coraz mocniej palić pod dupą, o czym za chwilkę, i też nie ma raczej na razie sił na szkodzenie Żydom. A w całej akcji – o ile miała miejsce, bo dowodów na to przecież nie ma i wątpię, czy będą – zginęło 150 Libańczyków a nie dziesiątki tysięcy Żydów gdyby nie dopilnowali i Hezbollah wcielił swój plan w życie.
Na tym jednak plusy dla Izraela się nie kończą. Od dawna twierdzili na przykład, że port w Bejrucie był używany przez Iran do transportowania broni dla Hezbollahu. Ta eksplozja sprawiła, że jeśli ich oskarżenia były prawdziwe, to przez dłuższy czas nie muszą się tym martwić. Port w Trypolisie (nie mylić ze stolicą Libii) jest sporo mniejszy i tym samym łatwiejszy do upilnowania przez ich agentów.
Największym plusem jest jednak to, że Hezbollah mocno straci na tej eksplozji politycznie. Libańczycy są takimi samymi ludźmi jak wszyscy i nieszczególnie podoba im się fakt, że żyją w niesamowitej biedzie i w zrujnowanym państwie, bo przez fakt, że główną siłą polityczną w ich kraju jest organizacja terrorystyczna już dawno obłożono ich sankcjami. Protesty już się zaczęły a wkurw pewnie urośnie jak minie pierwszy szok. Nie zdziwiłbym się jakby zamieszki były większe niż te z końca zeszłego roku, które doprowadziły do upadku premiera Saada Haiririego. Tym bardziej, że przecież protesty w Libanie trwają nieprzerwanie od początku tego roku, ta eksplozja da im tylko nowe paliwo.
Na obecnym etapie trudno wyrokować jak rozwinie się sytuacja. W tym momencie moim zdaniem nie da się nawet wykluczyć kolejnej wojny domowej, a różne państwa na pewno będą próbowały przy okazji upiec własne pieczenie. Rząd raczej, wbrew szumnych zapowiedzi, nic konkretnego Hezbollahowi nie zrobi, ale ta organizacja raczej przez jakiś czas będzie trzymać głowy nisko. A to oznacza, że nie będą bruździć Izraelowi.
Odpowiadając więc na pytanie z tytułu muszę stwierdzić, że nie wiem czy to Żydzi wysadzili port w Bejrucie. Ale na pewno sobie tą eksplozję u Jahwe wymodlili.
Zdjęcie: Mehr News Agency, CC BY-SA 4.0