Jak z perspektywy czasu należy oceniać okres panowania Gierka? Legenda mówi o liberale, który starał się wyprowadzić Polskę z mrocznych czasów komunizmu.
Jest pewnym fenomenem, że duża część społeczeństwa wspomina ten okres z ogromnym sentymentem. Rzeczywiście na tle siermiężnych lat 60. i coraz bardziej dusznej atmosfery z końca dekady, nagonki antysemickiej i antyinteligenckiej w marcu 1968 r. czy rzezi z grudnia 1970 r., Gierek i jego „odnowa” były pewnego rodzaju nową jakością. Poza tym kryzys lat 80. i stan wojenny sprawił, że z dzisiejszej perspektywy dekada Gierka może się wydawać okresem optymistycznym, wesołym i kolorowym. Inna sprawa, że dla ludzi dzisiejszego średniego i starszego pokolenia był to okres młodości, a młodość z reguły wspomina się z optymizmem. Jednak z perspektywy historycznej i pojawiających się wciąż nowych dokumentów nie przedstawia się to aż tak optymistycznie i raczej nie była to – nawiązując do tytułu autobiografii Gierka – dekada przerwana, a raczej zmarnowana.
Ucieknijmy więc od wyobrażeń i zajmijmy się rzeczywistością tamtych lat.
Zacznijmy od grudnia 1970 r., kiedy Edward Gierek dochodził do władzy. Czasu ostrego kryzysu, tragedii na ulicach, strzelania do ludzi i ofiar śmiertelnych. W apogeum tych wydarzeń Edward Gierek znalazł się u władzy w wyniku spisku wyższych funkcjonariuszy partyjnych, działających przy pełnej akceptacji Związku Radzieckiego. Kiedy Stanisław Kania i Franciszek Szlachcic jechali do Katowic zaprosić Gierka do objęcia władzy, robili to po wcześniejszym zatwierdzeniu jego kandydatury przez Kreml.
Szybko też ogłoszono proces odnowy i liberalizacji.
Owszem, ale miała ona od samego początku wymiar czysto propagandowy, niemający wiele wspólnego z rzeczywistością. Mechanizm władzy, sposób zarządzania państwem i gospodarką nie zmienił się ani o jotę.
Czy namaszczenie Gierka przez Moskwę nie powinno budzić zdziwienia? Komuniści wystrzegali się przecież jak ognia osób, które miały jakiekolwiek związki z Zachodem, gdzie Gierek przez długi czas mieszkał.
Rzeczywiście kariera Gierka w PRL jest mocno zastanawiająca. Analizując dokumenty dotyczące tego okresu, wydaje się, że jego karierę wspierał dyskretny patronat Związku Radzieckiego. Jak wiadomo, Gierek II wojnę światową spędził w Belgii, a nie – jak dotychczasowi partyjni przywódcy – na ziemiach polskich pod okupacją lub w Związku Radzieckim. Co zastanawiające, kompletnie nie przeszkodziło mu to w zrobieniu błyskotliwej kariery w PZPR jeszcze w okresie stalinowskim za rządów Bieruta. Jeszcze bardziej interesujące jest, że gdy w październiku 1956 r. do Polski przyleciał Chruszczow, próbując powstrzymać Gomułkę przed objęciem władzy, a na Warszawę jechały już sowieckie czołgi, de facto rozpoczynając interwencję zbrojną, Chruszczow wymienił nazwisko Gierka, który dopiero co awansował na członka Biura Politycznego, jako oddanego przyjaciela Związku Radzieckiego. Obok tak prominentnych „natolińczyków” jak Franciszek Mazur, Zenon Nowak czy sam marszałek Rokossowski. Czy to nie zastanawiające?
Poszlaki wskazują na to, że w czasie pobytu w Belgii Gierek mógł być związany z sowieckimi służbami i to ułatwiło mu karierę po powrocie do Polski. Przypomnijmy, że był członkiem Francuskiej Partii Komunistycznej, a w czasie wojny był współzałożycielem komunistycznego Związku Patriotów Polskich w Belgii. Już jako I sekretarz KW w Katowicach organizował wizytę na Śląsku Nikity Chruszczowa w 1957 r. i wówczas mógł być dostrzeżony na Kremlu. Ponadto zachowane w Moskwie notatki z jego rozmów z dyplomatami i przedstawicielami ZSRR świadczą o tym, że chętnie mówił o sytuacji w PZPR, o tym, kto jest przyjacielem ZSRR, a kto nie, i z reguły wypowiadał się w duchu bardzo „pryncypialnym”. W latach 60. jako jedyny I sekretarz wojewódzki zasiadający w Biurze Politycznym zaczął budować wokół siebie grupę stronników (tzw. grupę śląską), odnosił sukcesy w zarządzaniu Śląskiem (co chyba w większej mierze było zasługą Jerzego Ziętka) i coraz bardziej liczył się w aparacie władzy. Wydaje się, że sam Gomułka od połowy lat 60. postrzegał go jako swojego potencjalnego sukcesora. Objęcie przez niego władzy nie było więc specjalnym zaskoczeniem. Jeszcze przed kulminacją kryzysu w Grudniu’70 Kreml widział w Gierku następcę Gomułki.
Czyli nieprawdziwa jest kolejna legenda, że Gierek pojawił się znikąd i stanowił nową jakość w partii komunistycznej?
Gierek od wielu lat należał do elity władzy. Jak wspomniałem, już w czasach stalinowskich, co prawda na krótko, został członkiem Biura Politycznego. A więc przedstawianie go jako „nowego” było mitem, który zresztą Gierek starał się podtrzymywać, dystansując się od ekipy Gomułki. Wbrew prawdzie utrzymywał, że nie był obecny na posiedzeniu Biura Politycznego, w czasie którego podjęto decyzję o podwyżce cen, która stała się przyczyną strajków na Wybrzeżu. Na początku 1971 r., świeżo po objęciu przez niego władzy, propaganda eksponowała jego cechy osobiste, które faktycznie odróżniały go korzystnie do Bieruta czy Gomułki. Był mężczyzną rosłym, o tubalnym głosie. Swoją postawą potrafił budzić zaufanie na tle niskiego, mówiącego niewyraźnie Gomułki, który wygłaszał bardzo długie, nudne przemówienia. Dodatkowo wykorzystywano elementy jego przeszłości, czyli pobyt na Zachodzie, pracę w charakterze górnika. Tym nie mógł się pochwalić żaden z jego poprzedników i był to jeden z częstych elementów pojawiających się przemówieniach lub spotkaniach Gierka z robotnikami. Wygrywano to, że Gierek lepiej mówił po francusku niż po rosyjsku. Wielu ludzi dzięki temu faktycznie uwierzyło, że będzie budował socjalizm z ludzką twarzą, a nie kontynuował socjalizm siermiężny. Wreszcie, co ważne, Gierek potrafił budować swój wizerunek męża stanu. W odróżnieniu od Gomułki, który miał jeden garnitur, jeden krawat i znany był ze skąpstwa, Gierek prezentował się zawsze w nienagannie skrojonych strojach. To właśnie na początku jego panowania prasa zaczęła publikować zdjęcia prezentujące prywatność I sekretarza. Można było zobaczyć Gierka z dziećmi, żoną, przy stole lub grającego w piłkę z wnukami. Wcześniej było to nie do pomyślenia. Kolejnym nowym elementem były „gospodarskie” wizyty szefa partii w zakładach pracy.
Oczywiście wizyty spontaniczne.
Zaczęło się od wizyty w strajkującej stoczni w Szczecinie. Gierek umiejętnie wykorzystał tam swoją robotniczą przeszłość i przekonał stoczniowców do zakończenia strajku bez spełnienia najważniejszego postulatu, czyli wycofania grudniowej podwyżki cen. Spotkania w zakładach pracy faktycznie przez jakiś czas działały na jego korzyść. Gierek pojawiał się w zakładach pracy, podchodził do robotników, rozmawiał z nimi jak równy z równymi. Ale z biegiem czasu ludzie zaczęli się orientować, że te wizyty są wyreżyserowane w najdrobniejszych szczegółach, a Gierek nie podchodzi do przypadkowych osób. Pojawiały się anegdoty o tym, jak sekretarze partii zabiegali o to, żeby „spontaniczna i niezapowiedziana” wizyta odbyła się w ich województwie, w wybranym zakładzie pracy, a krowy w PGR-ach myto szamponami, żeby dobrze wyglądały w telewizji.
Czyli można uznać, że Gierek wprowadził do polskiej polityki pubic relations.
Na pewno był pierwszym polski politykiem, który potrafił budować swój wizerunek z wykorzystaniem mediów.
Gierek kojarzony jest z otwarciem Polski na Zachód. Ludzie zaczęli dostawać paszporty. Nie wszyscy, jedynie wybrańcy, ale jednak była to spora rewolucja.
Podczas swojego pierwszego spotkania z Leonidem Breżniewem w styczniu 1971 r. Gierek zadeklarował spełnienie wszystkich sowieckich postulatów blokowanych do tej pory przez Gomułkę, np. budowę linii górniczo-siarkowej z ZSRR na Śląsk czy przyspieszenie kolektywizacji rolnictwa. Wydawać się mogło, że Sowieci mają wreszcie nad Wisłą człowieka, który spełni wszystkie ich postulaty. Tymczasem wszystkie te obietnice pozostały w formie deklaratywnej.
Kiedy spojrzymy na lata 70., zobaczymy, że w większym stopniu niż w latach 60. akcentowano sojusz Polski z ZSRR, czyli de facto podporządkowanie. Leonida Breżniewa nagrodzono najwyższym polskim odznaczeniem, orderem Virtuti Militari, co zostało przyjęte boleśnie przez wielu Polaków. Do konstytucji PRL wprowadzono poprawki, m.in. mówiące o sojuszu ze Związkiem Radzieckim, czego nie zrobiono nawet za czasów stalinowskich. Jednocześnie jednak umożliwiono Polakom wyjazdy do krajów bloku wschodniego na podstawie dowodu osobistego i zaczęto wydawać paszporty umożliwiające wyjazd na Zachód, oczywiście przy zachowaniu ograniczeń. Najważniejsze było jednak gospodarcze otwarcie na Zachód.
Prawdziwa rewolucja.
Podstawą byłą polityka społeczno-gospodarcza, którą historyk Marcin Zaremba określił mianem „bigosowego socjalizmu”. Nawiązuje to do „gulaszowego socjalizmu” budowanego na Węgrzech. W obu wypadkach chodziło o to, żeby tak podnieść stopę życiową obywateli, by mogli spokojnie żyć i nie myśleli o protestach przeciw władzy. Gierek mówił: „Chodziło o to, aby socjalizm stał się dla Polaków systemem do zaakceptowania, więcej – do polubienia”.
Tymczasem w obu wypadkach obywatele się rozbestwili.
Owszem, ale zanim to nastąpiło, Polska przez 6 lat była postrzegana jako gospodarczy tygrys Europy.
To też propaganda?
Nie, faktycznie tak byliśmy postrzegani. Był to wynik strategii przyjętej w grudniu 1971 r., którą komuniści nazwali „strategią przyspieszonego rozwoju”. U jej podstaw leżało przekonanie, że skoro gospodarka socjalistyczna dotarła do krańca własnych możliwości rozwoju, jedynym sposobem na jej dalsze funkcjonowanie jest sięgnięcie po kredyty z zachodnich banków.
Czyli wkroczono na drogę do samobójstwa.
Należy pamiętać, że na początku lat 70. to finansowanie było bardzo tanie, a zachodnie banki wręcz szukały możliwości poszerzenia bazy klientów, żeby móc zarabiać. W obliczu niskiej inflacji wydawało się, że to bezpieczne rozwiązanie. Droga, którą podążyła ekipa Gierka, wydawała się więc racjonalna: za tanie kredyty zmodernizować polską gospodarkę, wybudować nowoczesne zakłady, które z produkcji sprzedawanej na Zachód spłacą kredyty, a następnie będą zarabiały już tylko dla Polski.
Jaki interes miał Zachód, żeby unowocześniać kraj za żelazną kurtyną?
Pamiętajmy, że wszystko to odbywało się w kontekście globalnej polityki odprężenia między Wschodem a Zachodem. Sama strategia nie była taka zła, jednak już po kilku latach zaczęły się pojawiać sygnały alarmowe. W efekcie kryzysu naftowego po wojnie Jom Kipur w 1973 r. błyskawicznie zaczęły rosnąć ceny surowców energetycznych i inflacja. Kredyty przestały być nisko oprocentowane, tymczasem Polska biła właśnie rekordy w nakładach inwestycyjnych i zaciągała kolejne kredyty. Od połowy lat 70 coraz większą część dochodów z eksportu przeznaczała na spłatę kredytów, stopniowo wchodząc w pułapkę zadłużenia. Już w 1975 r. zagraniczne zadłużenie było ośmiokrotnie większe od zakładanego i osiągnęło 8,4 mld dolarów, a obsługa długów pochłaniała 32 proc. wartości całego eksportu, co zdaniem wielu ekonomistów oznaczało przekroczenie granicy bezpieczeństwa ekonomicznego.
Co jednak najistotniejsze, okazało się, że niewydolna socjalistyczna gospodarka nie jest w stanie racjonalnie wykorzystać ogromnych pieniędzy z kredytów. Coraz większa część z nich była przeznaczana na konsumpcję, czyli przejadana, a część po prostu zmarnotrawiono. Na przykład kupowano już przestarzałe technologie, co oznacza, że wyprodukowane dzięki nim produkty nie mogły znaleźć nabywcy na Zachodzie, albo kupowano nowoczesne maszyny, które niszczały, długo przechowywane pod gołym niebem. Zresztą zachowane dokumenty doskonale ilustrują mentalność rządzących i realia gospodarki centralnie planowanej, w której na posiedzeniach prezydium rządu rozwiązywano jednostkowe problemy, a ministrowie poświęcali czas np. problemom związanym z produkcją tzw. gumofilców.
Szybko też pojawiły się niedobory żywności, co może się wydawać absurdem w kraju de facto rolniczym.
Okres wspominanych dziś z rozrzewnieniem pełnych półek w sklepach trwał bardzo krótko, zaledwie kilka lat, bo już w 1973 r. zaczęły występować niedobory mięsa i był to dla władz coraz większy problem.
Jednocześnie mięso było bez trudu dostępne na czarnym rynku i osiągało astronomiczne ceny.
To prawda, jednak tutaj musimy wrócić do grudnia 1970 r. i sposobu, w jaki władze uporały się z tamtym kryzysem. Ekipa Gierka podjęła wtedy dwie brzemienne w skutki decyzje. Pierwsza to zamrożenie cen żywności na rok. Druga to ugięcie się przed strajkami łódzkich włókniarek przeciwstawiających się podwyżkom cen żywności. Efekt był taki, że ceny cofnięto do poziomu z lat 60. i utrzymywano je przez kilka kolejnych lat.
Kiedyś podwyżka musiała jednak nastąpić. Przecież nie była efektem złośliwości władz tylko wymogiem rynkowym.
Tak, ale mając w pamięci Grudzień’70, władze bały się tej podwyżki jak ognia. Przygotowywano się do tej decyzji przez kilka lat. Wiele wniosków wyciągnięto w aparacie bezpieczeństwa, gdzie – zresztą nie bez oporów komendantów wojewódzkich – zdecydowano, że oddziały zwarte milicji i ZOMO w czasie walk ulicznych nie będą wyposażone w broń palną. To miało zapobiec powtórzeniu scenariusza z grudnia 1970 r. Samą zaś podwyżkę wprowadzono w 1976 r. teoretycznie nie jako odgórne polecenie. Władze próbowały ją ubrać w szaty konsensusu wynikłego z konsultacji sejmowych. Polacy jednak bez trudu zauważyli, że to fikcja. Przyszło to tym łatwiej, że zanim rozpoczęły się konsultacje, do poszczególnych województw dostarczono zaplombowane worki z nowymi cennikami
Amatorszczyzna.
Tym większa, że połączona z arogancją władzy, która próbowała przykryć podwyżki rekompensatami dla obywateli, co szybko okazało się gwoździem do trumny całego pomysłu. Posługując się językiem tamtych lat, należy uznać, że stało to w jawnej sprzeczności z ideałami sprawiedliwości społecznej.
W które obywateli naprawdę wierzyli.
Lata propagandy zrobiły swoje. W końcu w socjalizmie wszyscy mieli mieć równe żołądki. Tymczasem największe rekompensaty mieli otrzymać ludzie zarabiający najwięcej.
Dziwnym trafem byli to ludzie związani z aparatem władzy, bo to oni piastowali najlepiej opłacane stanowiska.
Efekt był taki, że społeczeństwo faktycznie ruszyło do konsultacji. Tyle że nie takich, jak wyobrażała sobie władza. W Radomiu, Płocku i Ursusie doszło do strajków, demonstracji i walk ulicznych. Tym razem władza do ludzi nie strzelała i były tylko dwie ofiary śmiertelne, ale tłumienie niepokojów odbywało się w wyjątkowo brutalny sposób.
Słynne ścieżki zdrowia.
Do czerwca 1976 r. termin „ścieżka zdrowia” kojarzył się głównie z ruchem na świeżym powietrzu, joggingiem i relaksem. Milicjanci używali jednak tego określenia w całkiem innym kontekście. W ich wykonaniu były to wąskie przejścia otoczone z obu stron przez milicjantów z pałkami. Mało kto po przejściu takiej ścieżki mógł utrzymać się na nogach.
Czar liberalnego Gierka prysł.
Sposób potraktowania protestujących i brutalna kampania propagandowa uruchomiona przeciw nim były szokiem w porównaniu z dotychczasową „liberalną” propagandą. Sam Gierek realnie obawiał się wtedy, że sytuacja może się wymknąć spod kontroli. Zachował się zapis jego konferencji z udziałem przedstawicieli komitetów wojewódzkich, podczas której wypowiadał się z ogromnym wzburzeniem. Bez pardonu stwierdzał, że sprawców zamieszek należy jak najbrutalniej ukarać, mówić o nich „jak o czarnych owcach”, że „powinni się wstydzić, że w ogóle po ziemi chodzą”, czyli doprowadzić do sytuacji, w której przeciętny Polak będzie ich uważał za zdrajców.
Genialna taktyka.
Z perspektywy widać, że czerwiec 1976 r. był przełomem. Stało się wówczas jasne, że Polska nie jest żadnym tygrysem gospodarczym i popada w coraz głębszy kryzys ekonomiczny. Pękła też propagandowa bańka.
Upada kolejny mit, że do katastrofy gospodarczej doprowadził Polskę stan wojenny. Tymczasem już za Gierka pojawiły się kartki na towary trudno dostępne w sklepach.
Konkretnie kartki na cukier wprowadzone w sierpniu 1976 r. Co ciekawe, był to efekt nieudanej podwyżki cen. Władze zakładały, że w wyniku podwyżki spadnie zapotrzebowanie na cukier, więc ogromną część zapasów wyeksportowały. W efekcie zabrakło go w sklepach.
Efektem pacyfikacji protestów było powstanie opozycji antykomunistycznej.
Brutalność milicji połączona z propagandową kampanią nienawiści zaowocowała poczuciem solidarności z represjonowanymi. We wrześniu 1976 r. powstał Komitet Obrony Robotników, który miał oferować rodzinom represjonowanych pomoc finansową, prawną, medyczną. Pamiętajmy, że rodziny robotników wyrzuconych z pracy z tzw. wilczym biletem zostawały bez środków do życia, a represjonowani przed kolegiami i skazywani przez sądy byli zupełnie sami wobec machiny autorytarnego państwa. Pomoc dla tych ludzi miała ogromne znaczenie. W ciągu zaledwie kilku miesięcy nastąpił rozwój podobnych organizacji i inicjatyw opozycyjnych, niespotykany w żadnym innym kraju bloku wschodniego. W skali kraju nie było to wiele osób, bo raptem kilka tysięcy, jednak ich pozycja i działania w niezwykle mocny sposób zaważyły na dalszej historii Polski. Przede wszystkim pokazały, że można postawić się systemowi, mimo że płaci się za to często wysoką cenę.
Dlaczego tych ludzi po prostu nie aresztowano?
Wsadzenie opozycji do więzienia nie było w końcu lat 70. takie proste. To efekt polityki odprężenia. W akcie końcowym Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, podpisanym w Helsinkach w 1975 r. przez kraje Zachodu i Wschodu, sygnatariusze zobowiązali się m.in. do respektowania wolności wyznania, sumienia, wolności obywatelskich. W momencie podpisywania aktu wydawało się, że ZSRR i krajom bloku wschodniego udało się zdobyć uznanie Zachodu dla powojennego status quo w Europie, czyli strefy wpływów ZSRR. Tymczasem dzięki tym porozumieniom ludzie opozycji na Wschodzie w razie represji mogli się odwołać do aktu podpisanego przez ich własne państwo. W dodatku w wyniku uwikłania się w zachodnie kredyty PRL w coraz większym stopniu musiała się liczyć ze światową opinią publiczną.
Jak to działało w praktyce?
Zachód zyskał pewną możliwość nacisku ekonomicznego na kraje bloku.
Mógł z dnia na dzień wywrócić polską gospodarkę?
Można sobie wyobrazić zastosowanie przez Zachód choćby ograniczonych sankcji ekonomicznych, tak jak po wprowadzeniu stanu wojennego. Gdyby nie było żadnych powiązań ekonomicznych, a gospodarki krajów bloku byłyby w pełni autarkiczne, to nie miałoby sensu.
Kiedy nastąpił koniec ery Gierka?
Początek końca zaczął się w 1976 r. Widać było, że jego ekipa nie ma żadnego pomysłu. W miarę pogarszania się sytuacji ekonomicznej coraz bardziej natrętna była propaganda sukcesu, w pewnym momencie przedstawiająca Polskę jako 10. potęgę ekonomiczną świata. Poważnie! Przeciętny Polak czuł coraz większy dysonans między rzeczywistością z telewizji a codziennością. W czasie tzw. zimy stulecia (1978/1979), która sparaliżowała kraj, pojawił się żart: „Nam nie trzeba Bundeswehry, nam wystarczy minus cztery!”. Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski doprowadziła do przebudzenia społeczeństwa, a całości domknęły strajki z 1980 r. Gdy podpisywano porozumienia sierpniowe, czas Gierka już minął, jego upadek był nieuchronny.
Ostatnia legenda związana z Gierkiem: został internowany w stanie wojennym za próbę ratowania Polski przed kryzysem.
To oczywiście nieprawda. Sam budował ten mit w latach 90. Dlatego jego wywiad rzeka nosił tytuł „Przerwana dekada”. Choć rzeczywiście został internowany wraz z grupą współpracowników z lat 70., miało to inne źródła. Ekipa Jaruzelskiego potrzebowała kozła ofiarnego – ludzi odpowiedzialnych za kryzys i faktyczne bankructwo Polski w latach 80. A przede wszystkim chciała wykorzystać to propagandowo. Po latach internowanie stało się budulcem legendy: gdyby dekada Gierka nie została „przerwana”, nie byłoby kryzysu. To mit, ale ludzie lubią mity.
Paweł Sasanka. Historyk z Instytutu Pamięci Narodowej