W połowie lutego 2017 roku Paweł Rabiej, członek zarządu partii Nowoczesna, poinformował o powstaniu sieci eksperckiej Lepsza Polska. Miała być ona zalążkiem ogólnopolskiej struktury mającej być bazą intelektualną w marszu do wyborów samorządowych. Sieć liczyć miała 3500 osób i jak twierdził wtedy Rabiej powinna „pokazać, że jesteśmy gotowi do wyborów samorządowych, musimy mieć dobre pomysły merytoryczne”.]
Problem jednak w tym że było to już trzecie podejście Rabieja do budowania zaplecza eksperckiego. Terenowi działacze partii twierdzą, że po pierwszym etapie, w trakcie którego do współpracy z ugrupowaniem Ryszarda Petru zgłosiło się kilkuset ekspertów z całej Polski, nie wiedzieć czemu przeprowadzona została kolejna rekrutacja, w wkrótce po niej jeszcze jedna. Wcześniejsze nieudane próby spowodowały odejście od Nowoczesnej dużej części osób która na fali entuzjazmu związanego z nową formacja nieodpłatnie chciała wesprzeć ja swoim doświadczeniem. Mało tego. Co raz więcej działaczy zadaje pytanie jak to się dzieje że Petru jest nadal osamotniony jeżeli chodzi o wsparcie ze strony autorytetów. Gdzie eksperci z dziedzin z którymi przyszły Premier niechybnie będzie musiał się zmierzyć a o których delikatnie rzecz ujmując nie ma bladego pojęcia? Dlaczego Petru jest sam, a Nowoczesna nie przyciąga nikogo kto mógł by ja wesprzeć merytorycznie ? Dlaczego wielkie nazwiska skupiają się wokół Platformy Obywatelskiej omijając Ryszarda Petru dużym łukiem – pytają działacze.
Problemy Nowoczesnej nie zaczęły się jednak od blamażu zaplecza eksperckiego. Prawdziwe kłopoty pojawiły się w momencie wyraźnej zwyżki notowań partii. I może z tej perspektywy rację miał Ryszard Petru, mówiąc, że „imperia upadają u szczytu swej potęgi”. Upojony bowiem sondażami lider Nowoczesnej odsunął od siebie wszystkich tych, którzy wstępowali do partii w przeświadczeniu, że w końcu będzie to ugrupowanie zajmujące się stricte gospodarką, będąc przy tym merytoryczną opozycją grupującą uczciwych ludzi. Grzegorz Furgo, Marta Golbik, Michał Stasiński, Joanna Augustynowska i inni posłowie, którzy uwierzyli w hasła głoszone w wyborach przez Nowoczesną, zostali drastycznie zepchnięci w niebyt, tak w klubie parlamentarnym, jak i w partii. Zastąpili ich sprawujący teraz faktyczną władzę Adam Szłapka i Monika Rossa, złośliwie zwani w sejmie Jasiem i Małgosią lub – z racji doświadczenia zawodowego – po prostu Misiewiczami.
Oboje przyszli do Nowoczesnej wprost z pałacu prezydenckiego po klęsce Bronisława Komorowskego. Ponadto Jerzy Meysztowicz, były działacz UW I PO, wielce kontrowersyjna Joanna Scheuring-Wielgus, Katarzyna Lubnauer i oczywiście Joanna Szmitd. To zacne, zwane „dworem”, pozastatutowe grono dopełnia Sławomir Potapowicz, były zagorzały działacz PO, związany onegdaj blisko z frakcją Pawła Piskorskiego, a obecnie sprawujący w Nowoczesnej funkcję dyrektora biura krajowego. Konsekwencją tych działań było ostateczne zwycięstwo koncepcji polityki eventu, od tej chwili bez przeszkód już realizowanej przez przewodniczącego i jego tzw. Dwór, którym przyświeca – jak twierdzą niezadowoleni posłowie i działacze Nowoczesnej – jedna tylko myśl: „Petru musi zostać premierem, bo i nam wtedy będzie dobrze”.
W ślad za tym lider Nowoczesnej i jego najbliżsi współpracownicy, jeszcze w styczniu przekonani o totalnym sukcesie wyborczym ugrupowania, rozpoczęli – wbrew temu, co przedstawiciele partii twierdzili publicznie – rozdawanie stanowisk w przyszłym rządzie. Ryszard Petru miał być premierem, minister kultury: Joann Scheuring-Wielgus, ministrem gospodarki: Jerzy Meysztowicz, Adam Szłapka – ministrem spraw zagranicznych, Monika Rossa miała szefować Ministerstwu Energetyki, a Katarzynę Labnauer widziano w roli ministra edukacji. Apetyty i pewność siebie były ogromne.
Zaczęto snuć plany zabetonowania układu, który wytworzył się na szczytach Nowoczesnej. Plan był prosty – przyspieszyć wybory wewnętrzne, „póki mamy siłę” – wybrać się wzajemnie na nowo i zmienić statut tak, żeby kadencja władz partii trwała nie dwa, a cztery lata. Przeciwstawiał się temu związany z grupą niezadowolonych posłów członek zarządu krajowego Mirosław Nowak. W związku z tym, że nie zgadzał się z polityką „dworu”, zapadła decyzja, żeby usunąć go z kierownictwa Nowoczesnej. Pytany o to Nowak twierdzi: „Dano mi wyraźnie do zrozumienia, żebym siedział cicho i firmował wszystkie działania, to mi się krzywda nie stanie. Nie na taką politykę umawiałem się, zakładając Nowoczesną, i nie to obiecywałem ludziom, którzy oddali na mnie swoje głosy. Odmówiłem”.
Rozprawa z Nowakiem miała być przestrogą dla innych niepokornych, o tyle łatwą do przeprowadzenia, że ten nie był posłem. Wymyślono zarzut, żeby usunąć go rękami kolegów Szłapki z sądu koleżeńskiego. Sam Nowak o zarzutach mówi: „To prawda, nie pozwalałem, żeby przestępca był szefem koła w Rzeszowie, tak jak teraz ma to miejsce, blokowałem wejście do partii kandydatom z wyrokami , nie zgadzałem się, żeby głos w podkarpackiej Nowoczesnej miały osoby z listy hańby tygodnika Puls Biznesu i gdzieś miałem to, że mają koneksje i poparcie ludzi z wierchuszki Nowoczesnej – w tym sensie jestem w 100% winny i jestem z tego dumny. Biorąc pod uwagę metody Szłapki i spółki, dziwię się, że nie zostałem jeszcze oskarżony o mobbing , molestowanie i przechodzenie na czerwonym świetle”. Cała sprawa miała jednak skutek odmienny od zamierzonego.
Choć Nowak zrezygnował sam nie tylko z członkostwa w zarządzie, ale i w partii, to część posłów stanęła otwarcie w jego obronie. Konflikt nabierał siły po maderskim blamażu. Nowe wybory w klubie do prezydium, do którego posłowie, jeden po drugim, odmawiali wejścia, zamiast „rozmasowania” unaoczniły podziały. Złożenie na Radzie Krajowe – która nomen omen miała być nowym otwarciem dla partii – wniosku o rozwiązanie zarządu, którego wycofanie Petru ostatecznie wyprosił u wnioskodawców, wskazywało na wyraźny kryzys przywództwa. Z obu sytuacji nie wyciągnięto żadnych wniosków. Przeciwnie: Petru jeszcze bardziej zamyka się w gronie swoich najbliższych popleczników, które poszerzane jest teraz o tych przechodzących z innych ugrupowań i niemających żadnej alternatywy po rozpadzie Nowoczesnej lub o tych, którym obiecuje się przyszłe funkcje i stanowiska – mówią działacze.
Topniejące poparcie powoduje panikę i nerwowe ruchy kierownictwa partii. Wielkim sprawdzianem dla Petru będą wybory samorządowe. I jak zauważa część posłów Nowoczesnej – Ryszardowi nie chodzi o to, żeby je wygrać, lecz żeby pokazać, że ma zdolność do wystawienia list. Łapanka przypadkowych osób jest bardzo niebezpieczna, bo przecież te nie mają szans na jakiekolwiek sukcesy w wyborach, a mogą odebrać zjednoczonej opozycji tych kilka procent głosów potrzebnych do zatrzymania PiS. Nominacje Petru w regionach wydają się potwierdzać tą tezę.
W Rzeszowie pojawił się w tej sprawie osobiście. Po żarliwym wystąpieniu o tym, że nie będzie współpracował ze spadochroniarzami z innych partii, namaścił na kandydata na prezydenta miasta Roberta Chomickiego, który w czasie ostatnich wyborów zdobył 288 głosów, startując z list Platformy Obywatelskiej. W Rzeszowie nawet lokalni działacze zastanawiają się, czy ktoś wprowadził Petru w błąd, czy już jest z partią tak źle,że trzeba sięgać po poślednich działaczy z innych ugrupowań. Wiadomo, że Petru obdzwania też inne regiony w poszukiwaniu osób, które bez względu na wszystko – jak Chomicki – wystartują pod szyldem Nowoczesnej. Ten przykład pokazuje, że opowieści o wspólnej, tak przecież ważnej liście opozycji to mrzonki – mówią niezadowoleni posłowie Nowoczesnej. Dodają, że nie mogą pozwolić PiS na wzięcie samorządów i muszą się zjednoczyć, czy to się Petru podoba, czy nie.
Ci najbardziej rozgoryczeni przypominają, że Nowoczesna miała zmieniać Polskę, a skończyło się na tym, że „lider opozycji” zmienił obiekt westchnień. Oderwania się od rzeczywistości kierownictwa partii jest sondowane możliwością przejścia do Platformy Obywatelskiej części posłów Nowoczesnej. Mowa łącznie o 8 osobach.