Kilka lat temu amerykański analityk George Friedman wieścił złotą epokę w dziejach Polski. Przewidywał, że w latach 20. tego wieku będziemy gospodarczym i politycznym mocarstwem.
Mowa oczywiście o szefie Stratforu…
Współpracującego z amerykańskim wywiadem…
No cóż, na pewno są amerykańskimi patriotami, więc…
Myślą o swoim interesie.
Oczywiście i zawsze dbają o to, aby mieć dwa ramiona: Friedman zasadniczo jeździ do Europy, a Kaplan na zachodni Pacyfik. Za każdym razem swym partnerom mówią: jesteście najważniejsi dla USA spośród wszystkich sojuszników, przy nas czeka was świetlana przyszłość. Kaplan mówi, że Azja jest najważniejsza, że Amerykanie zawsze będą tam obecni. Mówią to po to, żeby państwa azjatyckie nie zaczęły się orientować na potężniejące Chiny. Analogicznie Friedman postępuje w Europie np. wobec Polaków, żebyśmy się nie orientowali na Niemcy.
Jak jest naprawdę?
Mamy wielki problem z utrzymaniem własnej suwerenności. Niemcy i Rosja stały się w czasach nowożytnych znacznie silniejsze niż Polska. W tej strefie zgniotu, w której leży nasz kraj, zwanej pomostem bałtycko-czarnomorskim, bardzo trudno jest zdobyć i potem zachować suwerenność, jeżeli nie ma zewnętrznego balancera, jakim są obecnie USA. I Stany Zjednoczone rozgrywają tę sytuację. Między innymi dlatego tak wygląda nasza państwowość. Istnieją siły zewnętrzne, takie jak Rosja, Niemcy czy właśnie USA, które utrzymują nasz status quo na kotwicy.
Po co Amerykanom Polska?
Amerykanie mają jeden podstawowy cel, bezsprzecznie najważniejszy: nigdy nie mogą dopuścić, aby w Eurazji powstał podmiot polityczny, który zdominuje zasoby tego kontynentu i będzie zdolny rzucić Stanom Zjednoczonym wyzwanie na morzach i oceanach, a zatem naruszyć zasady globalnego handlu, którego beneficjentem są USA. Taki podmiot z czasem zawitałby także u brzegów USA, jak kiedyś robiła to Wielka Brytania. Dlatego Amerykanie zawsze starali się zachować w Eurazji korzystną dla siebie równowagę sił, by nie dopuścić do powstania takiej sytuacji. Dlatego też przystąpili do I wojny światowej. Bynajmniej nie dla implementowania demokracji, tylko po to, by nie dopuścić do niemieckiej dominacji w rimlandzie eurazjatyckim, co z czasem doprowadziłoby do dominacji politycznej Niemiec nad Eurazją. Po zwycięskiej wojnie Amerykanie popełnili błąd, wychodząc z Europy. Bez obecności USA nastąpił renesans waśni europejskich.
Może właśnie liczyli na to, że kolejna wojna dokończy dzieła zniszczenia?
II wojna światowa z punktu widzenia geopolityki była dogrywką. Była drugą częścią trzydziestoletniej wojny o dominację w Europie, jak mawiał Churchill. Niemcy nie uznali wyniku I wojny światowej i zażądali dogrywki. Przegrali ją jednak i w Europie pojawił się nowy silny podmiot geopolityczny, czyli Sowiety, a tych już Amerykanie nie mogli tu zostawić bez równoważenia. Stąd polityka powstrzymywania oraz znacząca obecność wojskowa i ekonomiczna USA w Europie oraz oczywiście zimna wojna, którą ostatecznie Amerykanie wygrali, kończąc stuletnią wojnę o porządek europejski, dokonującą się w trzech odsłonach, a zapoczątkowaną naruszeniem starej, stworzonej na gruzach wojen napoleońskich równowagi przez dynamicznie rosnące Niemcy kajzerowskie.
Końcówka lat 80. ubiegłego wieku to okres podobny do dzisiejszego. Rosjanie za wszelką cenę chcieli ciągnąć ropociągi na Zachód. Niemcy i Francja na to przyzwalały, szukając zbliżenia z Sowietami, aż pojawił się Reagan i wprowadził embargo na Rosję.
Bo wszystko płynie. A skutki zwycięstw nie są wieczne. Amerykanie mają swoją grę i interesy, podobnie jak Europa Zachodnia. Proszę zwrócić uwagę, jak zjednoczone Niemcy są dziś kuszone porzuceniem świata atlantyckiego i zwróceniem się w kierunku heartlandu, do naszej strefy zgniotu i dalej do Azji, do rynków wschodzących, do nowych potęg gospodarczych. Amerykanie grają zaś o to, żeby nie było w Eurazji zbyt silnego gracza, a Unia kierowana przez rosnące w siłę Niemcy pozbawia USA części owoców zwycięstwa, wprowadzając sporo zmiennych oraz zgrabną platformę dla komasacji siły Niemiec.
Nagle zrobił się z tego projekt III Rzesza 2.0.
Tyle że z Wielką Brytanią. De facto wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej spowodowałoby powrót do stanu z roku 1940. Odjąć Hitlera, Holokaust i okrucieństwa i po 10 latach pewnie by tak było. Z marką w postaci euro. Gdy dwa lata temu Cameron po raz pierwszy ogłosił, że przeprowadzi antyunijne referendum, Obama wprost mu powiedział, że nie ma na to zgody, bo odwrócone zostaną skutki geopolityczne II wojny światowej. Po co była w ogóle ta wojna, skoro wszystko ma wrócić do status quo z początku zeszłego wieku?
Gdzie jest Polska w tym wszystkim?
Polska jest w strefie zgniotu – na Nizinie Środkowoeuropejskiej oddzielonej od południa Karpatami. Amerykanie z CIA twierdzą, że to jedyny dogodny korytarz między europejskim rimlandem a eurazjatyckim heartlandem, do którego muszą mieć możliwość wejścia i tzw. projekcji siły w dowolnej chwili.
Są skłonni poświęcić interesy z Niemcami, żeby utrzymać tę zaporę między dwiema siłami? Tak to opisywał Friedman w książce „Kolejne 100 lat”.
Po pierwsze, trzeba pamiętać, że może to być potencjalna gra na wzmocnienie Polski, co skończy się tym, że będziemy realizować politykę waszyngtońską, a nie naszą. Po drugie, przeczytawszy tę książkę, miałem dojmujące wrażenie, że po drodze musimy prowadzić i przetrwać jednak dwie wojny. Bardzo ciężkie, choć je wygramy.
Z kim?
Z Turcją i z Rosją. Z Rosją w obecnej dekadzie, a później, chyba pod koniec lat 20., z Turcją. I zdaje się – mówię z pamięci – pod Krakowem zatrzyma się ofensywa. Tak właśnie Amerykanie, którzy podejmują w Waszyngtonie decyzje, widzą rolę Polski i przyszłość Europy. W Polsce tego nikt nie dostrzega, a jednak geopolitycznie myślą też elity w Pekinie i w Moskwie. U nas z tym chyba gorzej.
Czyli co? To euforia, bo ktoś gdzieś wspomniał o Polsce, a zarazem brak zrozumienia słowa pisanego? Jak Friedman pojawia się w Zimbabwe, to też wybucha euforia?
Coś w tym jest. Ta nasza podnieta. Tak bardzo wszyscy by chcieli, żeby Polska była potężna i zauważalna już od jutra. Chodzi jednak o to, że musimy sobie zdawać sprawę, jaką grę wobec nas prowadzą Amerykanie. Ja definiuje ją w sposób następujący: nazwałbym ją grą na naszą niepodległość „status quo”. To znaczy Polska tak niepodległa jak obecnie, czyli formalnie. Krzyczymy, wywieszamy flagi itp. Chodzi o to, byśmy nie dostrzegali, że jesteśmy w koszmarnym położeniu geopolitycznym i gospodarczym, i ze strachu przed przyszłością nie weszli na stałe do powstającej strefy dominacji niemieckiej. Tej mogącej powstać na gruzach UE, z nową marką, obliczonej na budowanie potęgi Niemiec. Amerykanie cały czas nas czarują, żebyśmy im wierzyli i postępowali w rytm ich potrzeb. Podsycają: jesteście kochani, odważni, bohaterscy, „Solidarność” itp.
Nic poza tym nie dając w zamian.
Bo my w to wierzymy, a to najwyraźniej wystarczy, żeby nie wejść do strefy dominacji niemieckiej. Słowa często nic nie kosztują. Dobrze by było, aby Amerykanie musieli zacząć się bardziej o nas starać, bo w tej chwili, gdy słabną i odchodzą na Pacyfik, potrzebują nas dla swoich interesów pomiędzy Niemcami a Rosją bardziej niż my ich, tylko trzeba im to mądrze uzmysłowić, co nie będzie wcale łatwe.
Amerykanie zafundowali nam niepodległość. Była jednak oparta tylko i wyłącznie na amerykańskiej hegemonii i obecności wojskowo-politycznej w Europie, która się właśnie kończy. W Waszyngtonie nie chcą, żebyśmy dokonali tzw. akomodacji z Niemcami, nie mówiąc już o Rosji, ale nie chcą też nas wzmocnić na tyle, by Polska stała się silnym państwem, prowadzącym politykę w naturalny sposób osłabiającą Rosję, co może zdestabilizować ten zawsze podatny na smutę kraj. By móc przetrwać pomiędzy Rosją a Niemcami w warunkach braku obecności USA w Europie i kryzysu europejskiego projektu wspólnotowego, Polska musi stać się w Europie Wschodniej silniejsza od Rosji. I to jest możliwe. Od Niemiec raczej się nie da. Z perspektywy geopolityki w sytuacji faktycznego braku Unii Europejskiej i przywództwa USA to jest warunek zachowania naszej podmiotowości.
Czemu tak się nie dzieje?
Osłabienie Rosji nie leży w interesie Stanów Zjednoczonych. Amerykanie chcą Rosję utrzymywać w takim stanie, żeby była junior partnerem, żeby wreszcie weszła do zaprojektowanego przez Amerykanów świata zachodniego. To próba wepchnięcia jej nogą do tej zagrody i uczynienia istotnym czynnikiem w odwiecznej grze o równowagę w Eurazji, zwłaszcza przeciw Chinom. Na to nakłada się jeszcze to, że zachodni Europejczycy chcą tam dać pohasać swojemu kapitałowi. A Rosjanie chcą znaleźć sobie miejsce sami i na swoich warunkach. O to toczy się rywalizacja.
Czym w tej optyce jest wojna na Ukrainie?
To próba renegocjacji roli Rosji w ładzie międzynarodowym, w tym w Europie. Dlatego Rosja flirtuje z Niemcami, mówiąc tak: zróbcie z nami nowy układ bez Amerykanów, a my zapewnimy wsparcie Chin, z którymi USA wchodzą w coraz większy konflikt. Jednocześnie Amerykanie próbują podpisać z Europą Zachodnią wielkie porozumienie handlowe (TTIP), aby przypadkiem nie poszła kiedyś z Chinami albo z Rosją. Bo mieć przeciw sobie całą splecioną handlowym paktem Eurazję to już nie są przelewki.
Powtórzę pytanie: gdzie w tym wszystkim jest Polska i jej elity, które powinny zdawać sobie sprawę z zagrożeń i budować silne państwo gotowe na nadchodzące wyzwania?
To chyba Kisiel pisał: jeśli trzymasz charta pod szafą, to wyjdzie jamnik. Z punktu widzenia najważniejszych graczy elity polityczne z prawdziwego zdarzenia nie są w Polsce potrzebne. Poza tym właściwie nie ma organicznego polskiego kapitału. Co my z tym możemy zrobić? Na szczęście nie zajmuję się polityką wewnętrzną. Mogę tylko powiedzieć, w jakich momentach powinniśmy zebrać siły. Nadchodzi kilka momentów kluczowych dla Polski. Może nawet jeden już się zaczął. Może nadejść koniec znanego nam systemu walutowego i będzie wtedy naprawdę gorąco. Będzie nowe otwarcie.
Jakiś termin?
(śmiech) Zacznie się od masowego drukowania pieniędzy. Potem pójdzie już z górki. Zakończę jednak anegdotą: piszę doktorat o wdrażanej obecnie amerykańskiej koncepcji wojny powietrzno-morskiej na zachodnim Pacyfiku, wymierzonej de facto w Chiny. Mówią mi znawcy tematu, że muszę się spieszyć, by skończyć, zanim to wszystko się zacznie.
Jacek Bartosiak. Analityk i członek rady Narodowego Centrum Studiów Strategicznych